wziąłem drinka z tacy i rzuciłem okiem na kryształowe lustro...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Przyszedł opat — rzucił mi spiesznie...
»
Potem rzucił się w drugą stronę, z gardła wydobył mu się jęk i jakaś ciecz; konwulsje; żółta i lepka ciecz...
»
Nie oglądając się na ewentualne ofiary, dopadłem pierwszego stopnia, przekręciłem pierścień na pierwszej kuli i rzuciłem ją na szczyt schodów...
»
Rzuciła się teraz do tego bigosu, ratując go przed najmniejszym cieniem przypalenia i nagle łyżka omal nie wypadła jej z ręki...
»
W przyjaźni żyją z sobą i tacy dwaj, chociaż już nie tak jak tamci, zarówno wtedy, kiedy ich miłość łączy, jak i potem, kiedy ich miłość przeminie...
»
Patrząc gołym okiem na nasze ulice, a zwłaszcza na nasze plaże widzimy jak wielu panów zapomina o przestrzeganiu podstawowych zasad, które pozwalają cieszyć się...
»
Rzucił telefon na siedzenie pasażera i zwolnił przed światłami...
»
- Aleś się rozgadał, Komierze - rzucił Emban z pretensją...
»
– W krysztale wieńczącym konstrukcję? – powtórzył Bane, drżąc z podniecenia...
»
Był to powolny, niezbyt zajmujący proces, jednak kryształowy monolit był cierpliwy...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Od biedy, jeśli nikt nie zwróci
uwagi na przykrótki garnitur kupiony w „Promenadzie” (nie znalazłem mojego rozmiaru),
mogłem uchodzić za młodego biznesmena. Moją pozycję podkreślał złoty rolex na przegubie
(nie wiem, czy nie kupiony przypadkiem w Hongkongu na wagę), który załatwiła dla mnie
pani Rokicka. Większość gości bankietowała w ogrodzie. Przy basenie w kształcie
gigantycznej nerki przygrywał kwartet skrzypcowy, pięknie miksujący się ze szmerem
rozmów, przerywanych tylko niekiedy wybuchem śmiechu.
„III Rzeczpospolita się bawi” – pomyślałem, zastanawiając się, czy przypadkiem nie
trafię tu na jakiegoś znajomego. Ryzyko nie było wielkie, nie obracałem się dotąd w równie
wytwornym towarzystwie.
Szukając dobrego punktu obserwacyjnego, trafiłem na drzwi do toalety.
– Zajęta! – poinformowała mnie, najwyraźniej czekająca na swoją kolejkę, tęgawa
niewiasta, urody nieszczególnej, za to z kolekcją biżuterii godną lady Astor. – Ale są wolne
toalety na górze. Pan młody, schody mu niestraszne...
Podziękowałem, po stopniach biegnących wokół owalnego holu wspiąłem się na pierwsze
piętro. Tu było zdecydowanie puściej. Jakaś parka migdaliła się na kanapce we wnęce. Parę
osób paliło papierosy na obszernym balkonie z widokiem na ogród. Ja jednak nie łaknąłem
towarzystwa, a punktu obserwacyjnego. Odnalazłem kolejne schody, wiodące na jeszcze
wyższą kondygnację. Tam panował już zupełny spokój, a pozamykane pokoje świadczyły, że
gościnność i otwartość gospodarza ma swoje granice. Natrafiłem na toaletę z oknem
wychodzącym na tarasy opadające w stronę basenu. Tam koło barów i grillów tłum był
największy. Od znanych twarzy mogło zakręcić się w głowie. Ministrowie stanu z gabinetów
dwóch byłych prezydentów, kilku posłów opozycji, sędziwy autorytet moralny, otoczony
wianuszkiem przydupasów, znany reżyser z uczepioną jego ramienia kokotą, w której
rozpoznałem przygasłą gwiazdę mediów, modni aktorzy, producent telewizyjny oraz dość
liczna grupka dziennikarzy, znanych z bezkompromisowych krytyk wobec aktualnego rządu.
Rozglądałem się za Barskim – bardzo pasowałby do tego towarzystwa, ale jakoś nie zdołałem
go wypatrzeć. Może zresztą nie znalazł się na liście zaproszonych. Nie będąc wytrwałym
czytelnikiem pism ilustrowanych, nie potrafiłem zidentyfikować wielu twarzy, choć
wiedziałem, że wszystkie muszą zaliczać się do kategorii celebrities.
Wroniaka zauważyłem dopiero po dłuższej chwili. Tańczył z przystojną kobietą – jedną z
gwiazd pierwszej wielkości z „Klubu Krakowskiego Przedmieścia”.
– I ona tutaj, bez męża, no, no! – mruknąłem z podziwem.
Zastanawiałem się, czy wśród tej rzeszy wybranych znajdował się Ratajski. Ale jak
miałem to sprawdzić, nie znając nawet rysopisu. Pomysł pojawił się dopiero po pewnym
czasie. Na razie jednak postanowiłem zbadać resztę budynku. Doszedłem do prywatnego
skrzydła, minąłem kilkanaście eleganckich drzwi i znalazłem się na galeryjce, z której
rozciągał się widok na salon o wielkości boiska do siatkówki. W klasycystycznym wnętrzu,
chyba dość wiernej replice Łazienek (kto zresztą wie, może dziś w Pałacu na Wodzie stoją
duplikaty, a oryginały są tu), przygrywała nowocześniejsza orkiestra, a i rytmy preferowano
bardziej dynamiczne. W końcu galerii dostrzegłem małe drzwiczki prowadzące na strych, a
zaraz za nimi objawił się świetlik, za dnia pozwalający wpadać słonecznym promieniom do
piętrowej biblioteki przylegającej do salonu. Obecność wyjątkowo okazałego księgozbioru
(wyłącznie tomiszcza w półskórkach ze złoceniami) zdziwiła mnie, Wroniak nie wyglądał na
bibliofila, a jeszcze mniej na czytelnika czegokolwiek poza gazetą giełdową. Ale może były
to wyłącznie same grzbiety.
W odróżnieniu od przylegającego do biblioteki salonu w jej wnętrzu nie było nikogo poza
parką intensywnie kopulującą na biurku. Mimo półmroku nie miałem trudności z
rozpoznaniem kochanków. Młoda gwiazdka, która całkiem niedawno zadebiutowała w
popularnej telenoweli, załatwiała sobie właśnie nowego sponsora.
„Pan senator ma niezły gust” – pomyślałem. I wycofałem się dyskretnie.
Doszedłem do wąskich schodów awaryjnych i starając się schodzić jak najciszej,
dotarłem na parter, gdzie natrafiłem na wyjście awaryjne prowadzące na ogród. Pchnąłem
ostrożnie drzwi. Otworzyły się lekko i cicho. Po zewnętrznej stronie, jak w Ameryce, nie było
klamki.
Natychmiast wzdłuż muru śmignął ku mnie cień.
– Długo kazałeś na siebie czekać, Wiktorze – szepnęła Rokicka, wślizgując się do
budynku.
– Miejmy nadzieję, że kamery cię nie zarejestrowały?
– Zarejestrowały i co z tego? Jestem przekonana, że kontrolerzy mają mnóstwo innych
ciekawszych scen do oglądania. Kiedy będą analizować nagrania, po nas nie zostanie nawet
ślad.
– Oby!
Zaprowadziłem ją na górę, a mijając drzwiczki prowadzące do świetlika ponad biblioteką
nie mogłem się powstrzymać przed zapuszczeniem żurawia. Kopulanci już skończyli.
Dziewczyna zniknęła, a senator zadowolony z siebie w rozchełstanej koszuli zaciągał się
cygarem. „Paulina” zajęła miejsce na galeryjce ponad salonem, a ja wróciłem do części
gospodarczej. Dorotę zastałem roztrzęsioną.
– Czy wiesz, co oni chcą ode mnie?
– Podejrzewam, że masz zatańczyć na rurze albo zrobić striptiz – zauważyłem domyślnie.
– Zęby! Wpadłam w oko reżyserowi. Mam kompletnie naga dać się pokryć śmietaną i
stanowić część tortu...
– Boisz się, że cię zjedzą? – zapytałem złośliwie.
– Zjeść nie zjedzą, ale Raff twierdzi, że będą mnie lizać. Brr! – Zadygotała. – Dopiero,
jak napasą brzuchy i oczy, mogę spłukać się w basenie.
– Spokojnie, kochanie. Miejmy nadzieję, że nie dojdzie do tego punktu programu.

Powered by MyScript