W przyjaźni żyją z sobą i tacy dwaj, chociaż już nie tak jak tamci, zarówno wtedy, kiedy ich miłość łączy, jak i potem, kiedy ich miłość przeminie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Otóż — wracając do języka — ma się on do sfery znaczeń tak, jak się ma kościec do sfery życiowych procesów, najpierw powstawały znaczenia, a potem...
»
— Czy to ojciec? — pytam potem...
»
Gdy to uczynił, dwadzieścia potworów krzyknęło jed­nym głosem, umarło, rozpadło się, a potem narodziło po­nownie, już pod/nad i nad/pod...
»
Oczyszczenie zewnętrznej powierzchni dzwonu zajęło mu prawie cały dzień, a potem nadeszła pora, żeby używając tych samych narzędzi zabrać się do wnętrza...
»
Otworzyło się drugie okno, potem następne i następne...
»
Potem rzucił się w drugą stronę, z gardła wydobył mu się jęk i jakaś ciecz; konwulsje; żółta i lepka ciecz...
»
Cały paryski wielki świat, a także półświatek, naj­pierw się zdziwił, potem nie uwierzył, a wreszcie pogodził się z tą osobliwą odmianą...
»
Potem przybył Kurik z ludźmi Delady i najemnicy wycofali się, broniąc korytarza prowadzącego do wylotu akweduktu, którym uciekł Martel z Anniasem...
»
zajmowao ni zwyk maszynk i po kadym goleniu miaem twarz pozacinan, enie mogem si potem w pracy opdzi od natrtnych pyta, co si stao...
»
co są najgotowsi do ofiary? Posłuchajcie! Chcecie walki? Macie ją przed sobą; godna Polski i polskich dzieci, będzie to bój nie mniej srogi, nie mniej...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Uważają obaj, że sobie winni wza-
jem szacunek i zaufanie największe, którego się nigdy łamać nie godzi, a rozpoczynać wojnę.
W chwili śmierci skrzydeł nie dostaną, ale wyjdą z ciał na poły w piórach; i tak dość wielka
dla nich nagroda za szał miłości. Bo w ciemność i czeluści podziemne nie godziłoby się iść
tym, którzy już stąpali po ścieżkach podniebnych. Więc gdzieś po jasnych drogach chodzą w
szczęściu, a gdy godzina przyjdzie, równocześnie skrzydeł dostają – za to, że kiedyś kochali.
Takie dary, takie skarby boskie przyniesie ci, chłopcze, przyjaźń tego, który kocha. A
pieszczota i poufałość z tym, co nie kocha, rozsądkiem śmiertelnym podlana, skąpą ręką zni-
kome ziemskie dobra ci wydzieli, a czymś tak podłym i niskim, choć to u tłumu zaleta, duszę
ci zaprawi, że się dziewięć tysięcy lat będzie musiała około ziemi kręcić i pod ziemią jeszcze
do rozumu nie przyjdzie.
Oto ci, przyjacielu nasz, Erosie, wedle sił naszych najpiękniejszą i najlepszą oddajemy
powinna pieśń przebłagalną. Jeśli w ogóle, a przede wszystkim w słowach musiała być trochę
poetycka, to tylko ze względu na Fajdrosa. Więc pierwszą mowę mi odpuść, a dając nagrodę
za drugą, nie racz mi w dobroci swej i w łasce odbierać sztuki kochania ani mi jej w gniewie
swym nie popsuj. Daj, żeby mnie piękni ludzie jeszcze więcej niż dzisiaj cenili. A w pierw-
szej mowie, jeżeliśmy ci coś przykrego powiedzieli, Fajdros i ja, to pomny, że Lizjasz był tej
mowy ojcem i winowajcą, spraw, żeby on takim mowom dał nareszcie pokój, a do filozofii go
za przykładem brata jego Polemarcha nawróć, aby się i ten tutaj człowiek w nim zakochany
przestał chwiać na obie strony, lecz Erosowi i filozofii życie swe poświęcił!
FAJDROS. Modlę się i ja z tobą, Sokratesie; niech się tak stanie, jeżeli tak lepiej dla nas. A
mowę twoją już od chwili podziwiam. O ileż ładniej ją zrobiłeś niż pierwszą! Doprawdy, boję
się, czy mi się Lizjasz teraz nędzarzem nie wyda, nawet gdyby się spróbował mierzyć i jesz-
cze inną napisał. A wiesz ty, cudowny człowieku, że jego o to pisanie niedawno już nabierał
jeden z polityków w pamflecie. W całym paszkwilu ciągle go pisarzyną przezywa. Więc mo-
że się w nim ambicja ruszy i przesianie pisać.
SOKRATES. Eh, to zabawny argument, a przyjaciela swego całkiem nie znasz, jeśli myślisz,
że on sobie wiele robi z besztania. A czy myślisz, że i paszkwilant serio brał to, co mówił?
FAJDROS. Tak to przynajmniej wyglądało, Sokratesie. A zresztą sam wiesz, że najwyższe i
najpoważniejsze figury w państwie wstydzą się pisywać studia i nie lubią pism po sobie zo-
stawiać. Zupełnie ich nie nęci taka sława u potomności; nie chcą kiedyś uchodzić za sofistów.
SOKRATES. Słodki wykręt, Fajdrosie! Nie wiesz, że to poszło od Wielkiego Wykrętu na
Nilu? A oprócz tego, że to wykręt, to i tego nie wiesz, że najbardziej ambitni politycy najwię-
22
cej lubią pisać swoje myśli i zostawiać pismo po sobie. A jak który pisze mowę, to tak kocha
swoich chwalców, że na samym początku wypisuje tych, co go pochwalili.
FAJDROS. Jak to myślisz? Nie rozumiem.
SOKRATES. Nie rozumiesz? Przecież na początku każdej mowy politycznej masz zawsze
imię tych, którzy danego polityka pochwalili.
FAJDROS. Jak to?
SOKRATES. Ano: „Na podstawie uchwały Wielkiej Rady albo Zgromadzenia Ludowego,
albo jednej i drugiej instytucji”, tak się przecież zaczynają mowy polityczne. A ten, co uza-
sadniał wniosek dany, samego siebie wymienia bardzo uroczyście i pochlebnie o sobie
wspomina, ten pisarz niby; a potem mówi długo i szeroko i popisuje się mądrością przed ty-
mi, którzy go chwalą. No cóż, może inaczej się pisze mowy polityczne?
FAJDROS. No nie.
SOKRATES. Nieprawdaż? I jeżeli uchwalą, to autor wychodzi wesoły z teatru; a jak skreślą i nie
ma co pisać mowy, bo ktoś nie dorósł do tego, to i on ma smutek, i martwią się jego towarzysze.
FAJDROS. I bardzo.
SOKRATES. Więc chyba nie gardzą tą robotą, ale ją podziwiają.
FAJDROS. No pewnie.
SOKRATES. A cóż dopiero, jak się trafi zdolny mówca albo król, a dojdzie do potęgi takiego
Likurga albo Solona, albo Dariusza i nieśmiertelnym zostanie w państwie pisarzem – czyż nie
uważa się sam za równego bogom jeszcze za życia i czy potomni nie myślą o nim tak samo,
kiedy patrzą na te pisma, jakie po sobie zostawił.
FAJDROS. I bardzo.
SOKRATES. Więc weź jednego z takich ludzi, choćby nawet był troszkę nierad Lizjaszowi;
czy myślisz, że on by mu także brał za złe to, że pisuje?
FAJDROS. Oczywiście, że nie, wedle tego, co mówisz; toż musiałby i sam sobie brać za złe
własne upodobania.
SOKRATES. Więc to rzecz oczywista, że samo pisanie mów nie hańbi.
FAJDROS. A co?
SOKRATES. A to, uważam, jeżeli ktoś nie pięknie mówi i pisze, ale haniebnie i źle.
FAIDROS. No oczywiście.
SOKRATES. Więc jakże się to pisze pięknie i nie pięknie? Chcesz, Fajdrosie, i z tego punktu
rozpatrzyć Lizjasza i innych dawniejszych i przyszłych pisarzy politycznych i obyczajowych,
poetów i prozaików?
FAJDROS. Ty się pytasz, czy chcę? A na cóż by człowiek żył, jak nie dla takich przyjemno-
ści? Toż przecież nie dla takich, przed którymi się naprzód ma jakąś przykrość albo się w

Powered by MyScript