- Nad czym mam się zastanowić? - Dojdziesz do przekonania, że tylko szaleniec dla miłości, dopiero poczętej, zrezygnuje z przedsięwzięcia, które zmierza ku końcowi, i porzuci interesy księżnej krwi, by zdobyć względy gryzetki. - Księże! - zakrzyknął d'Harmental. - Och, nie irytuj się, kawalerze - odparł Brigaud - lecz trochę pomyślmy. Z własnej woli zgłosiłeś swój udział w sprawie, którą prowadzimy, i przyobiecałeś pomagać nam aż do pomyślnego jej załatwienia. Czy byłoby lojalne, gdybyś opuścił nas i skazał na przegraną? Do licha, przyjacielu, trzeba być bardziej konsekwentnym w swoich posunięciach lub nie przyłączać się do spisku. - Właśnie dlatego, że jestem konsekwentny w moich zamysłach - odparł d'Harmental - również i tym razem, jak poprzednio, nim cokolwiek przedsięwezmę, chciałbym wiedzieć, co mam przedsięwziąć. Zaofiarowałem się służyć jako ramię, to prawda; ale zanim ramię uderzy, chciałoby wiedzieć, co postanowiła głowa. Ryzykuję wolnością, ryzykuję życiem, ryzykuję czymś, co może jest mi jeszcze droższe. Chcę zaryzykować tym wszystkim na swój sposób, to znaczy z otwartymi, a nie zamkniętymi oczami. Niech ksiądz powie mi najpierw, co mam robić w Bretanii, a potem... no cóż, może pojadę. - Rozkaz brzmi: uda się pan do Rennes. Tam otworzy pan pismo i znajdzie w nim dalsze instrukcje. - Rozkazy dla mnie! Instrukcje! - Czy nie takich zwrotów używa generał zwracając się do oficerów i czy wojskowi mają zwyczaj dyskutować na temat rozkazów, jakie się im wydaje? - Nie, kiedy są na służbie; ale ja nie jestem. - To prawda, zapomniałem powiedzieć, że odtąd będziesz na służbie. - Ja? - Tak, pan. Mam nawet w kieszeni pańską nominację. Proszę. Brigaud wydobył z kieszeni złożony pergamin i podał go kawalerowi; d'Harmental powoli rozpościerał pergamin popatrując jednocześnie na księdza Brigaud. - Nominacja! - zawołał. - Nominacja na pułkownika jednego z czterech pułków karabinierów! I skąd pochodzi ta nominacja? - Spójrz pan na podpis, do licha! - Ludwik August, diuk du Maine. - No i cóż w tym dziwnego? Jako główny dowódca artylerii, diuk du Maine dowodzi przecież dwunastoma regimentami. Daje panu jeden w zamian za ten, który panu odebrano. Czyżby leżało w obyczajach wojskowych odmawiać w takim wypadku zaszczytu, jakiego dostąpili, skoro szef pomyślał o nich? Jestem sługą Kościoła, nie znam się na tym. - O nie, drogi księże, o nie! - zakrzyknął d'Harmental - przeciwnie, obowiązkiem każdego oficera królewskiego jest usłuchać rozkazu dowódcy. - Nie mówiąc o tym - powiedział niedbale Brigaud - że gdyby sprzysiężenie się nie powiodło, pan, wykonujący tylko otrzymane rozkazy, będziesz mógł zrzucić na innych odpowiedzialność za swoje czyny. - Księże! - wykrzyknął po raz drugi d'Harmental. - Do licha, skoro nie chcesz słuchać, daję ci ostrogę, mój panie. - Ależ słucham, słucham, drogi księże... Proszę mi wybaczyć; ale ksiądz widzi, że bywają chwile, kiedy jestem na pół oszalały. Oddaję się pod rozkazy pana du Maine, a raczej diuszesy du Maine. Czyż nie zobaczę jej przed wyjazdem, by paść tej damie do stóp, ucałować kraj jej sukni, by wreszcie rzec, iż na jedno jej skinienie jestem gotów skoczyć w ogień? - No, no, popadamy teraz w odwrotną przesadę! Nie powinieneś skakać w ogień, trzeba ci żyć; żyć, byśmy zatryumfowali nad naszymi wrogami i abyś przywdział piękny mundur, dzięki któremu zawrócisz w głowach wszystkim pannom. - O, mój drogi księże, istnieje tylko jedna, której chcę się podobać. - A więc będziesz się podobał najpierw tej, potem innym. - Kiedy mam wyjechać? - Natychmiast. - Nie podaruje mi ksiądz choć pół godziny? - Ani sekundy. - Nie jadłem jeszcze śniadania. - Zabieram cię, mój panie, ze sobą i zjemy razem. - Mam tylko dwa, może trzy tysiące franków, tego mi nie starczy. - Znajdziesz w kufrze umieszczonym w twoim pojeździe całoroczną gażę. - A ubrania?... - Pańskie walizy są pełne. Czyż nie znam twoich wymiarów, alboś nierad z mojego krawca? - Ale, proszę księdza, niech wiem przynajmniej, kiedy wrócę. - Za sześć tygodni, dokładnie co do dnia, diuszesa du Maine będzie cię oczekiwać w Sceaux. - No to niechaj ksiądz pozwoli mi przynajmniej napisać dwa słowa. - Niech będzie; dwa słowa. Nie chcę być nadto wymagający. Kawaler siadł przy stole i napisał:
|