Poczekajmy, zobaczymy. A teraz weź się do napisania listu. Napisz krótko, z urazą i gniewem. Gdy zaczęła pisać, uprzytomnił sobie, że on również ją oszukiwał. Nie powiedział nic o teczce, ani o nagłym odlocie Hugha Loredona do Europy. Prawda była taka, że chciał mieć czas na dokładne sprawdzenie w spokoju tego, co Hugh Loredon mu podrzucił - wraz z możliwością zaprzeczenia, jeśli byłoby to konieczne, iż kiedykolwiek to w ogóle widział. Morderstwo Madeleine Bayard ciągle nie było wyjaśnione i z chwilą ogłoszenia o wystawie śledztwo może odżyć. Prasa będzie zadawać pytania, publiczność odpowie poruszeniem i stara obawa zbrodni naśladowczej będzie u każdego na myśli - włączając jego samego i Annę-Marię. To była jedna strona sprawy. Druga, to iż każde przemilczenie czy półprawda psuły dalszy fragment ich stosunków oraz czyniło ją jeszcze odrobinę bardziej osamotnioną we wrogim świecie. W końcu, podczas gdy kończyła list, zdecydował zaznajomić ją z ostatnimi faktami. - Tuż przed twoim telefonem przyszedł posłaniec od twojego ojca, który właśnie wyjechał był wieczorem do Europy. Przyniósł list i teczkę. List dawał mi po prostu zgodę na powiadomienie cię o tym, co właśnie słyszysz. Nie wiem, co zawiera teczka, a ty nie powinnaś wiedzieć, na wypadek, gdybyś kiedykolwiek była przesłuchiwana przez policję. Ja jestem w innej sytuacji. Nie mam żadnego bezpośredniego powiązania z tym wydarzeniem, ani czasowo, ani personalnie. Rozumiesz to, co ci mówię? - Rozumiem... i jestem wdzięczna, i to już więcej, niż mogę znieść jednego dnia. - Pozwól, że przeczytam, co napisałaś do Bayarda. Był zaskoczony gwałtownością jej protestu: Nie mam słów oburzenia, że pan, szanowany prawnik mógł się zdobyć na tak skandaliczne naruszenie mojego prywatnego życia. Nie jestem pańską żoną, nie jestem pańską kochanką, wynajmuję jedynie budynek, będący pańską własnością. Zawarłam kontrakt na wystawienie obrazów pańskiej zmarłej żony. Nie mam pojęcia, jakim prawem pan śmiał opłacać szpiega, który donosił panu o moich ruchach. Tak szybko jak tylko możliwe podejmę kroki prawne, aby zabezpieczyć się przed dalszymi najściami. Tymczasem rezerwuję sobie wszystkie prawa dochodzenia zadośćuczynienia za obecne, nieznośne naruszenie mojego spokoju. Anna-Maria Loredon - To świetnie podziała - powiedział jej Mather. - A teraz idź do łóżka. Pokręcę się tutaj przez pół godziny i powędruję do domu. - A wydawało mi się, że powiedziałeś, iż zostajesz? - Czysta propaganda, żeby oszukać wroga. - Proszę... tak bym chciała, żebyś został. Człowiek czuje się tak samotnie na Manhattanie, gdy się boi... ROZDZIAŁ 6 Następnego poranka, po opuszczeniu mieszkania Anny-Marii Max Mather poszedł do apteki i kupił parę gumowych rękawiczek. W swoim mieszkaniu włączył automatyczną sekretarkę, włożył gumowe rękawiczki, wyjął z szafki teczkę Hugha Loredona i rozłożył jej zawartość, sztuka po sztuce, na stole jadalnym. Były tam trzy diariusze, każdy oprawiony w skórę i zamykany metalową sprzączką, pół tuzina szkicowników ósemkowego formatu, dwa zeszyty szkolne zapełnione notatkami, szkice i wykresy oraz trzy pliki listów, związane różowo-czerwoną wstążką. Diariusze i notatniki były wypełnione pięknym, drobnym, kaligraficznym pismem. Mather, który spędził znaczną część swego życia, ślęcząc nad historycznymi rękopisami, zachwycił się od razu prostym pięknem zapisanych stron. Szkice - piórkiem w tuszu, ołówkowe lub pędzlem, niektóre kolorowe, niektóre nie - miały tę samą pewność i oszczędność linii co pismo. Przez chwilę był tak ujęty rytmicznym oddziaływaniem stronic, że treść umykała jego uwadze.
|