─ Od razu mi się ten manewr kozacki podejrzany wydał ─ odparł Poniatowski ─ aleś wa-
sza królewska mość z takim zapałem naprzód harcował, że nie chcąc go samego zostawić,
musiałem i ja za nim, nie zdążywszy komendy wydać, pędzić.
─ No, prawda, może trzeba było ostrożniej.
─ Jak z białymi spodniami.
─ To, to, to! Aleś to, widzę, raniony?
─ Głupstwo. Draśnięcie.
─ Zuchy te twoje ułany! Na honor! Nie zepsuli się od Somo-Sierry. Ale też masz siłacza
między nimi!
─ No, albo co?
─ Nie widziałeś?! Prawda, za twoim grzbietem było. Porwał szelma jeden Kozaka z konia
jak kukłę i rzucił nim w oficera!
─ O wa! Nie lada sztuka!
─ Ba! Nie wiem, czyby który z Gaskończyków nawet to potrafił u Francuzów!
Poniatowski wydął wargi z zadowoleniem.
─ U nas to nic dziwnego ─ rzekł. ─ Mam takich siłaczy po pułkach.
─ Może po Auguście Saskim? ─ zaśmiał się Murat.
─ Szwaba nam na to nie trzeba. W piętnastym wieku rycerz Gniewosz z Dalewic kopią
Mołdawianina z siodła nad głowy całego wojska w powietrze podniósł.
─ Orlando furioso! Na moją duszę! Ranek nie stracony! Zaraz Niemki poszukam, bo mi
się to należy.
Rozmawiając dojechali do stanowisk Poniatowskiego. Książę cugle puścił, nogę przez
kark koński przełożył i zsuwając się z siodła:
─ Trzymaliście mi tu ciepło kawę? ─ zapytał ordynansa.
─ Brawo! ─ zawołał Murat na twierdzącą odpowiedź. ─ Król Neapolu prosi też jeszcze o
drugą filiżankę! Na mój honor, miałem pokojówki, szwaczki, mieszczki, szlachcianki, hrabi-
ny, księżne i królowe, Włoszki, Polki, Francuzki, Rosjanki, Holenderki, Hiszpanki, Egipcjan-
ki, Murzynki, Żydówki, Cyganki et caetera, et caetera, et caetera, ale mówię ci, tak mię ten
zapach krów podnieca!...
Poniatowski siadł wygodnie, nogę na nogę założył, kazał sobie rękę opatrzeć i poczęli z
Muratem po drugiej filiżance kawy popijać, lulkami ją przepykując. Wtem książę w czoło się
uderzył.
291
─ Ale! Prawda! Trzeba by się dowiedzieć, co to za jeden Kozakami w powietrze rzuca?
Kicki! Ułan z ósmego pułku, który Kozaka z konia porwał i w oficera nim machnął?
Kicki udał się ku obozowisku żołnierskiemu i w kwadrans Wartałowicza wynalazł i przy-
prowadził.
─ Niemy? ─ zapytał książę, przypatrując się ułanowi. Wartałowicz salutując skinął głową.
Książę wskazał go Muratowi ręką.
─ Brawo! ─ zawołał Murat ─ Brawo! I klasnął w ręce.
Książę zaś wstał, przybliżył się do Wartałowicza, poklepał go po ramieniu i rzekł:
─ Zuch! Takich więcej!
Ze słońcem w duszy powracał Wartałowicz do swoich. Dzień przeszedł spokojnie, a pod
wieczór w szwadronie debatowano, skąd by parę talarów wydobyć, żeby je pięknie przepić
było można, i dukaty bowiem od księcia przez Wartałowicza przyniesione, i wszelkie inne
zapasy potonęły w kieszeniach markietanek i okolicznych szynkarzy. Gdy się naradzano,
zwróciło uwagę ogólną, że Antek Jamrozikowski w szarzejący o jakie dwa tysiące kroków
biały domek się wpatrywał.
─ Co się tam w ten dom tak gapisz? ─ zapytał go jeden z ułanów Antek spojrzał nań z po-
gardliwą wyższością i spytał:
─ Masz pieniądze na harę?
─ Nie mam.
─ A wymyślisz, skąd wziąć?
─Kajbym to potrafił!
─ No, to mordę w dyby i nie przeszkadzaj mądrzejszym, furo siana! Czy ty myślisz, że jak
cesarz plany robi, to się go taki za pozwoleniem świński ogon jaki marszałek pyta, o czym
myśli?!
Ułan zgłupiał, a Antek dalej myślał.
Na koniec wstał i zwrócił się do wachmistrza Dybula, jak inni strapionego:
─ Melduję posłusznie, panie wachmistrzu, mówił mi jeden woltyżer, że z generałem Wey-
ssenhoffem sam cesarz gadał i że go marszałek Mouton za szarżę pochwalił.
─ No to, ma się rozumieć, co z tego?
─ Pan wachmistrz nie przeczuwa?
─ Całuj psa, ma się rozumieć, w gębę! Czego chcesz?!
─ Pan wachmistrz widzi ten biały domek, tam?
─ Widzę.
─ Tam jest kwatera generała Weyssenhoffa.
─ A ki mi diabli do tego! Czy to moja?!
─ On nam dziś zafonduje hary.
─ Czyś się wściekł?! Pójdziesz go prosić?
─ Prosić?! Antek Jamrozikowski?!
─ No, przecie mu, ma się rozumieć, nie ukradniesz?
─ On nam sam zafonduje. Mogę iść?
─ A idź do diabła, psiawiaro! Gdzie chcesz!
Antek poszedł. Niedługo potem usłyszał generał Weyssenhoff dobrze sobie znaną pieśń
dziadowską:
A u Szyrwintów kościół murowany,
Przez Wajzengopa pobudowa-a-a-a-ny
A u altami Swienty Mikał stoi
I z wielkom dzidom diabłu oczy ko-o-o-o-li!
292
Generał Weyssenhoff, który nad instrukcją na jutro przy stole pod oknem w swojej kwate-
rze siedział, podniósł głowę, posłuchał i otwarł okno.
Usłyszał westchnienie.
─ A kto tam śpiewa? ─ zapytał.
─ Ułan z ósmego pułku ─ odpowiedział Antek.
─ A cóż ty takie dziadowskie pieśni śpiewasz?
─ Melduję pokornie, to tak pomimowolnie. W całym wojsku nie mówią o niczym, tylko o
zwycięstwie pana generała, na które cesarz patrzył, i tak mi się samo od siebie poemat o jed-
nym sławnym przodku pana generała przypomniał...
─ Masz, durniu! ─ rzekł generał i trzy talary Antkowi wyrzuciwszy, okno zamknął.
─ Masz, durniu! ─ powtórzył powróciwszy Antek ułanowi, z którym rozmawiał, rzucając
mu srebro. ─ Rżnij po wódkę! Wachmistrz Dybul zaś mruczał pod wąsem do kaprala Kowa-
la:
─ Co za szkoda! z takim talentem człowiek! cóż, kiedy psia jucha felerowata! złodziej ka-
nalia!
Dzień po dniu walczył Wartałowicz, nurzając się we krwi i śmierci. Dzień po dniu patrzył
na czako ułańskie wodza, unoszące się nad polskim wojskiem, a przez wojsko ponad całą
Polską. Dzień po dniu widział szablę naczelnego wodza migającą matowym, zmartwiałym
światłem ponurej jesiennej pogody nad szeregami współbraci i przeciw szeregom wroga. Z
marsem na czole i płomieniem w oczach skupionego w sobie męża, ale z brawurą, lekkością,
gibkością młodzieńca w ciele, wiódł Poniatowski szarżę po szarży, podprowadzał lub osobi-
|