W tej chwili podszedł do nich spacerowym krokiem Mały Chaka. Wydawał się większy niż kiedykolwiek, był pokryty kurzeni i wyglądał na niezmiernie szczęśliwego. Nikt nie musiał go pytać dlaczego. W ostatnim miesiącu rozpoczął zaplanowany na pokolenia proces klasyfikowania kontynentalnych form życia, przesyłając na Camelot osobniki z różnych gatunków, i to w takich ilościach, że za każdym razem ładownia sterowca była pełna. Pracował z radością, wiedząc, że rozpoczyna dzieło swego życia. - Ojciec ma pewien pomysł dotyczący tych diabelskich pająków - powiedział.- Po pierwsze... będziemy musieli poświęcić jedno z tych prosiąt... - Ach. - A ja właśnie zaczynałem się przywiązywać to tych małych brzydactw - odezwał się Justin. - Cóż, wybierz najbrzydsze i pożegnaj się z nim. Jutro o tej porze będzie już eks-prosięciem. Jessica podskoczyła i pocałowała go w policzek. - Koniec odpoczynku. Posłuchajmy, na czym polega ten pomysł. - Są tam, na górze - powiedział Chaka. Czujniki dźwięku zlokalizowały te dziwne, przędące pajęczyny stworzenia w gęstwinie drzew, kierując się ich świergotem. Jessica, Justin i Chaka byli osiemdziesiąt metrów na wschód od skraju lasu, tak blisko, jak tylko mogli podejść, nie odstraszając tych zwierząt. Było to wystarczająco blisko, by mogli usłyszeć ich świergotliwy, stały i dziwnie zmysłowy śpiew. - W porządku - wyszeptał Chaka. - Wypuśćmy prosię. Ryjowiec wyglądał na całkowicie zagubionego. Zwierzę miało w brzuchu taką porcję środka usypiającego, że wystarczyłoby go na wprowadzenie w stan odrętwienia batalionu grendeli, ale błona zawierająca truciznę nie pękła w żadnym miejscu. Miało także na szyi obręcz zaprojektowaną przez Chakę. Wychodząca z niej igła była wbita w niezwykle wrażliwy splot końcówek nerwów na jego pysku. Kiedy uniosły się drzwi klatki, ryjowiec poczuł wolność i rzucił się do ucieczki. Zdołał zrobić tylko pięć kroków, kiedy przeszył go pierwszy ból. Padł z głuchym odgłosem na bok, po czym podniósł się i cofnął chwiejnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się z nim dzieje. Jeszcze raz spróbował pobiec na północ i znowu został porażony. Padł na ziemię. - To podłe - wyszeptała Jessica. - Cały ja - zgodził się chętnie Chaka. Ryjowiec zawrócił i pobiegł na południe. Zdołał zrobić osiem kroków, zanim Chaka znów go powalił. Padł na ziemię jak ogłuszony toporem. Bardzo teraz już zagubiony mały ryjowiec próbował pójść na zachód, w stronę drzew. Zrobił sześć kroków i zatrzymał się - węsząc, jakby zadawał powietrzu pytanie. - Tak, to ten kierunek - potwierdził Chaka. - Miły prosiaczek. - Kiedy zwierzę zbaczało z drogi, korygował jego marsz wstrząsami, tym razem łagodniejszymi, i w końcu zaczęło iść dokładnie tam, gdzie chcieli. Zatrzymało się przed linią drzew. - Nawiązuje kontakt wzrokowy z pająkami - stwierdził Chaka. - Lub vice versa. I zaczyna się muzyka. - Śpiew rozbrzmiewający w lesie był teraz głośniejszy, jego tonacja niższa, prawie odpowiadająca barwą prychnięciom ryjowców. - Jak myślisz? - zapytał Justin. - Jeśli zwierzę zostało wychowane lub wykarmione przez rodziców, to jakie jest prawdopodobieństwo, że wytworzył się w nim odruch odpowiadania na sygnał, który brzmi jak głos mamusi? - Pająki śpiewają mu kołysankę - zaśmiała się Jessica. - Jakie to niezwykłe. Ryjowca nie trzeba było wcale popędzać. Oszołomiony, wszedł między drzewa, zatrzymując się co krok. Stanął na chwilę, by skubnąć coś zielonego, zrobił jeszcze dwa kroki, po czym pokłusował radośnie w głąb lasu. Bojowe gogle Justina śledziły go automatycznie do czasu, aż zniknął, wchłonięty przez gęstwinę. - Skupią się teraz na polowaniu - powiedział cicho. - Podejdźmy bliżej. Zarośla miały zapach dżungli. Widzieli przed sobą drzewa o wachlarzowych kształtach, kolczaste krzewy, gęstą plątaninę zielonych i żółtych gałęzi. Podczołgali się na nowe stanowisko, z którego mieli lepszy widok. Justin w pewnej chwili usłyszał prychnięcie, wyrażające jednocześnie ból, świadomość zdrady i nagły, ogromny strach. Ryjowiec złapał się w pajęczynę. Rzucał się w niej i wykręcał jak oszalały, ale na nic się to nie zdało. Justin poprawił ostrość obrazu. Pasma przędzy były zielone i białe, i najwyraźniej całkiem mocne. Ryjowiec zdobył się na jeszcze jeden heroiczny wysiłek i prawie się uwolnił, kiedy coś spadło na niego z góry. Coś szerokiego i włóknistego: sieć lub gruba pajęczyna. Zupełnie już bezsilne zwierzę przewróciło się na bok i zadrżało. Wychynęły z cienia, w którym tonęły korony drzew. Jedna, dwie, trzy, cztery, pięć... sześć czarnych, szczudłowatych sylwetek. Justin zastanowił się, czy mogą być kolejną wersją avalońskich krabów, ale nie były. Zniżając się, wyglądały jak wielkie pająki o małych tułowiach, malutkich głowach i czterech bardzo długich nogach. - Doskonale - mruknął Chaka. Stworzenia były już całkiem blisko i ryjowiec przestał się szarpać. Śpiewały, a ich pieśń była hipnotyzująca, idealnie dostrojona do tonacji odgłosów wydawanych przez ryjowce. Uspokajająca. Zjawiskowa. Prawie usypiająca. - Jezu - odezwała się Jessica. - Zabij go wreszcie, dobrze? Chaka roześmiał się. - Nie masz wyczucia dramatyzmu. Cassandra, uaktywnij implant. Ryjowiec szarpnął się jeszcze raz, gwałtownie, po czym opadł i całkowicie znieruchomiał. Największy z diabelskich pająków zbliżył się do swej ofiary i trącił ją. Jej nagły bezruch najwyraźniej niezbyt mu się podobał, ale nie mógł się oprzeć łaknieniu, jakie wzbudziła w nim bliskość świeżego mięsa. Zsunął się niżej i wbiwszy kły w ciało ryjowca, zabrał się do jedzenia. Jego śladem poszły inne i już wkrótce zaczęła się ogólna uczta. Cała kolonia diabelskich pająków przyszła do domu na obiad. Po pięciu minutach Chaka wstał. - Chodźmy - powiedział. - Sensory ruchu? - Nic cięższego powyżej dziesięciu kilo. Żadnych nagłych podmuchów wiatru. - W porządku. Ruszajmy. Trzymając strzelby w pogotowiu, weszli tyralierą do lasu.
|