A ten szalony klient zamierza go zabić...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Trudno było pojąć opowieść na wpół szalonego ślepca, lecz kiedy Guthwulf mówił, Simon wyobraził sobie, jak hrabia wędruje tunelami, kuszony przez coś, co...
»
 Ona gotuje wodę w wyścigu szalonym z dziecka swego głodem, para rozwiewa jej włosy szarpie poły szlafroka, nie wie, że on już w drogich perfum glorii z domu...
»
Czy właścicielowi sklepu opłaca się pamiętać swoich klientów? Albo lekarzowi swoich pacjentów, czy prawnikowi swoich podopiecznych? Jasne, że tak...
»
- Beverly - powiedział z nieugiętą, szaloną logiką człowieka totalnie obłąkanego...
»
własności konsultant potrafi szybko obmyślić nowy sposób przedstawienia korzyści produktu trafiający do klienta, z którym właśnie rozmawia...
»
Szalony Niedźwiedź był słusznie dumny z tego, że dobił targu...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...
»
- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd...
»
- Sądzę, że tak - odparł Ziemianin, gdy stało się jasne, że Lioren nie zamierza się wypowiedzieć...
»
nie miało sensu...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Terminator beznamiętnie wprowadził nabój do komo­ry, tak płynnie, jakby to robił miliony razy. Na zewnątrz słychać było jakiś łomot.
Czas znowu przyspieszył, gdy John zatrzymał się i zaczął uciekać w przeciwną stronę.
Ale z tej strony wielkimi susami nadbiegał gliniarz, wyciągając w biegu piętnastostrzałową berettę i kierując ją prosto w niego.
John spojrzał z powrotem na nieznajomego, fen pochylając głowę uniósł do ramienia czarną lufę. John nigdy w swoim życiu nie czuł się taki opuszczony. Zimne, krwawe wizje bezsensownej przemocy z nim jako głównym bohaterem, wizje, które od lat nawiedzały go nocami, teraz stawały się realne. John nie mógł nic zrobić.
I wtedy wydarzyło się coś dziwnego...
Facet z karabinem powiedział nagle łagodnym, nie­dbałym głosem:
- Kładź się!
John natychmiast się podporządkował. Było w tym głosie coś, co wzbudziło jego sympatię. Rzucił się na podłogę.
Huk wystrzałów nad głową nieomal go ogłuszył.
John ujrzał, jak gliniarz dostaje w klatkę piersiową, strzelając jednocześnie z pistoletu. Jego pocisk nie­szkodliwie poszedł rykoszetem w sufit. Zanim zdążył ponownie wymierzyć broń, nieznajomy wpakował w niego kolejny pocisk.
I jeszcze jeden.
Posuwając się do przodu po każdym wystrzale, nie­znajomy wypróżnił swój magazynek prosto w policjanta.
Konwulsje wstrząsały masakrowanym ciałem. Gdy kolej­ne pociski trafiały gliniarza, John widział nie krew, tylko odpryski chromu. Dźwięki wystrzałów rozbrzmiewały głośnym, odbijającym się echem.
I nagle głucha cisza.
John usiadł bez tchu. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w martwego mężczyznę na drugim końcu korytarza. Gliniarz leżał na plecach nie poruszając się.
Cień padł na Johna. To zbliżał się nieznajomy. Ale nie patrzył w jego stronę, tylko w koniec korytarza. John powoli odwrócił się i znieruchomiał. Uznał, że to znowu ten koszmarny sen.
Policjant podniósł się na nogi, tak jakby ktoś pod­stawił mu nogę, a nie wpakował w niego pięć pocisków. Dla Johna było to zupełnie bez sensu.
Ale nie dla Terminatora. Złapał Johna twardo za kurtkę i przyciągając do piersi zasłonił, gdy policjant otworzył ogień ze swojej beretty. Naciskał spust tak szybko, że wydawało się, iż strzela z broni maszynowej. Pociski kalibru 9 mm wbiły się w plecy Terminatora robiąc krwawe dziury w motocyklowej kurtce. Zaskoczony fa­cet, który wynurzył się z bocznego pokoju, został na­tychmiast ścięty przez kanonadę, gdy stanął na linii ognia.
Wtedy beretta trzasnęła głucho.
John spojrzał na dół. Drżąc zdał sobie sprawę, że nie jest trafiony. Ciało tego szalonego faceta przyjęło na siebie całe to bombardowanie. Mimo to nie wydawało się, żeby odczuwał ból. John patrzył na jego krwawiące rany, gdy ten podniósł go jedną ręką i wepchnął do pokoju ze sprzętem elektrycznym. Odrzucił pustą strzelbę i zaczął iść w kierunku policjanta.
Gliniarz odrzucił pusty magazynek. Zaklekotał po po­dłodze. Płynnym ruchem włożył z trzaskiem następny.
Terminator miał jeszcze dwadzieścia stóp do przeby­cia. Nie przestał iść do celu zdecydowanymi krokami. Gliniarz otworzył ogień. Pociski cięły pierś cyborga, powodując miniaturowe gejzery krwi i tkanki. Terminator nawet nie drgnął. Jeszcze dziesięć stóp. BLAM BLAM BLAM BLAM!
Ani Terminator, ani gliniarz nie okazali najmniejszego wzruszenia, gdy pociski cięły kurtkę Terminatora na strzępy. Pistolet znowu się wystrzelał. Cyborg zatrzymał się dwie stopy przed gliniarzem. Górował nad swoim szczupłym umundurowanym przeciwnikiem. Popatrzył na niego tak, jakby miał go przełamać na połowy niczym zapałkę.
Błyskawicznie wykonał analizy i od razu wiedział, z kim się zmierzył. Ale, poza nazewnictwem i pod­stawowymi danymi operacyjnymi dotyczącymi silnych i słabszych punktów, nie miał zaprogramowanych zbyt wielu szczegółowych informacji. Zaprogramowane one zostały przez człowieka, który mógł korzystać tylko ze swojej własnej pamięci. Cyborg zaczął przeglądać moż­liwości taktyczne z prędkością tuzina na sekundę, ale żadna z nich nie okazywała się skuteczna.
Jedyną konkluzją, do której szybko doszedł, było stwierdzenie, że najlepszy jest atak. Machnął ręką, pró­bując złapać gliniarza w swoje potężne ramiona, ale Austin wyrwał się do tyłu z niespodziewaną siłą. John wyjrzał zza drzwi. Gapił się na dwóch walczących, gdy rzucali się nawzajem o ściany korytarza. Cienki tynk został zdarty. Mniejszy mężczyzna podniósł Terminatora, jakby ten był zabawką, i rzucił nim, rozbijając ścianę; a następnie skoczył za nim.
John przysiadł z wrażenia. Jego mózg nie mógł znaleźć punktu odniesienia do tego, co się przed chwilą stało. Poczuł kolejną dawkę adrenaliny. Poderwał się na nogi przypominając sobie, że ma biec. Ale nogi były jak z miękkiej gumy. Nieomal przewrócił się, lecz zaraz odzyskał sprawność, gdy usłyszał głuche odgłosy walki toczonej w oddali. Przyspieszył biegnąc w dół korytarza. Uderzył w drzwi i wypadł na parking.
Strażnik stał na parterze małego pasażu, przeglądając tłum w poszukiwaniu kogoś, kto wyglądałby jak podej­rzany z fotografii pokazanej przez gliniarza, gdy usłyszał głośny trzask wysoko nad sobą. Pochodził z drugiego piętra. Deszcz rozbitego szkła poleciał w dół. Ludzie krzyczeli. Strażnik sięgnął po swój rewolwer kalibru 0,38 w niezdarnie przywieszonej kaburze. Popatrzył w górę ponownie.
Nagle jakiś mężczyzna przeleciał przez metalowo-szklaną balustradę na drugim piętrze i wypadł z niezbornym przewrotem do tyłu, jak rzucona szmaciana lalka. Spadł niczym worek z mokrym cementem w krzyczący tłum.
Policjant Austin pojawił się przy balustradzie, odtrą­cając manekin sklepowy, który zaplątał mu się między nogami, i spojrzał w dół. Strażnik niepewnie opuścił broń, gdy zobaczył, że gliniarz gwałtownie odwraca się i znika mu z oczu.
Zdumieni klienci rozpierzchli się, robiąc przejście dla srogo wyglądającego policjanta, który, kierując się z po­wrotem przez stłuczone okno wystawowe, przyspieszał, przechodząc w zwierzęce susy. Przeprowadzał symulacje wektorowe trajektorii ucieczki celu, co dla ludzkiego umysłu było nic nie znaczącymi cyfrowymi kodami. Bo oczywiście “Austin” był tak daleki od człowieczeństwa, jak tylko można to sobie wyobrazić.
W ciągu sześciu sekund powrócił na korytarz dla obsługi i pobiegł w dół niczym niosąca zniszczenie człekokształtna lokomotywa. Biegnąc jakby mimocho­dem ponownie załadował berettę.

Powered by MyScript