- Skrzynia, której pan dotknął, zawiera osiem pojemników z zarodnikami Bacillus anthracis na pożywce agaru. W tej chwili zarodniki te drzemią. Kiedy wyjmę pojemniki ze skrzyni, nagrzeją się do temperatury pokojowej i zarazki zaczną się rozmnażać. W dwanaście godzin będzie ich tyle, że staną się widoczne gołym okiem. Za czterdzieści osiem godzin wystarczy ich, by zatruć obszar kilkuset mil kwadratowych na co najmniej sto lat. To jeden pojemnik. A jest ich tutaj osiem. Moja partnerka ma jeszcze sześć. - Cyr spojrzał na zegarek. - Za siedemdziesiąt godzin zarazki będą niemal rozsadzać pojemniki... które są bardzo delikatne. Tryliony zarazków rozprzestrzenia się bardzo szybko. Wszyscy znajdujący się jeszcze w pociągu będą śmiertelnie zarażeni. Gdziekolwiek “Kanadyjczyk” się wtedy znajdzie, miejsce to w niedługim czasie stanie się absolutnym pustkowiem. Mam zdalnie sterowany włącznik, który otworzy wszystkie pojemniki. Zresztą nawet pojedynczy zarodek wchłonięty przez któregoś z pańskich pasażerów wystarczyłby, żeby go zabić. Tak więc, jak to zwykli mawiać w filmach, niech lepiej nie będzie fałszywych bohaterów. - Co pan chce, żebym zrobił? - spytał Jake. - Za chwilę opuścimy ten przedział. Moja partnerka weźmie tę skrzynię i przygotuje pojemniki do rozmieszczenia. - Ponownie spojrzał na zegarek. - Do tego czasu ulokowała już pewnie pierwsze trzy ze swojej skrzyni. Podczas gdy ona będzie robiła swoje, my pójdziemy na czoło pociągu. Będę pana eskortował przez wagon bagażowy i sypialny, po czym przejdziemy część B i zajrzymy do lokomotywy. Pańskie zadanie polega na dopilnowaniu, żeby nas nikt nie zatrzymał. W przeciwnym razie zastrzelę pana i pstryknę włącznikiem. Rozumie pan? - Tak. - Dobrze. Kiedy już dojdziemy do lokomotywy, powie pan maszyniście tyle ile trzeba, by zaznajomić go z sytuacją. Rozkaże mu pan, żeby zwolnił, gdy będziemy przejeżdżać rozjazd 480. Potem ma stanąć tak, by lokomotywa znalazła się zaraz za torem trójnikowym wychodzącym z dworca Meadowbrook. Wtedy porozmawia pan sobie z Bertrandem Vermette. Może mu pan powiedzieć, co pan zechce, byleby tylko w wyniku tego pasażerowie i reszta załogi uwierzyli, że zatrzymaliśmy się jedynie z powodu jakiejś drobnej usterki. - A potem? - zapytał ponurym głosem Jake, ledwo mogąc uwierzyć w koszmar tego, co się działo. - Potem sobie poczekamy, panie Sloane. Po dwudziestu dwu latach spędzonych w Miejskiej Policji Toronto. Norm Kettering rozwinął w sobie prawie nieomylny zmysł wyczuwania kłopotów - i chroniczne bóle w krzyżu. Kręcąc się na siedzeniu Daynightera nr 1823 krzywił się z bólu, a wyczuwane w powietrzu kłopoty burzyły jego spokój. Początkowo przypisywał swoją nerwowość temu, że właśnie spędził ponad dwa tygodnie w Montrealu, jako świadek powództwa w pewnej zawiłej sprawie narkotycznej. Nie lubił zbytnio Montrealu, ponieważ nie mówił w ogóle po francusku, sama zaś sprawa była mocno szarpiąca nerwy - odpowiadał jako świadek koronny, wiedząc o tym, że od jego zeznań zależy, czy pięcioro oskarżonych odejdzie wolno, czy też dostanie siedem do dziewięciu lat. Proces jednak był już skończony, sprawa rozstrzygnięta. Napięcie, które obecnie czuł, miało mocniejszy, bardziej bezpośredni odcień - niejasne uczucie, że coś jest niezupełnie w porządku tu i teraz. Leniwie zaczął badać swoje przeczucie, w sposób, w jaki to robił, kiedy nad czymś pracował. Zwyczaj ten doprowadzał jego żonę do szaleństwa przez piętnaście lat - skarżyła się, że nawet w łóżku nigdy nie przestawał być gliną. To i wiele innych czynników doprowadziło do rozwodu, od którego minęło już prawie dziesięć lat.
|