Lir, Henren, Elegar i wszyscy andorańscy lordowie, nawet Jasin, też wyswobodzili miecze, aczkolwiek ten ostatni przybrał taką minę, jakby zaraz miał upuścić swoje ostrze. Panny owinęły głowy shoufami; czarne welony zakryły ich twarze aż po niebieskie bądź zielone oczy w tym samym momencie, w którym uniosły włócznie o długich grotach. Aielowie zawsze zasłaniali twarze przed rozpoczęciem zabijania. - Stójcie! - warknął Rand i wszyscy zastygli w pół kroku, zdezorientowani Andoranie mrugali oczyma, Panny stały przyczajone na czubkach palców. Bashere nie zrobił już nic więcej, tylko opadł z powrotem na oparcie krzesła, z nogą nadal przerzuconą przez poręcz. Porwawszy sztylet z rogową rękojeścią z powietrza, Rand wypuścił Źródło. Z wielkim trudem, mimo iż żołądek wykręcała mu skaza, skaza, która ostatecznie niszczyła przenoszących mężczyzn. Z .saidinem w swoim wnętrzu widział i słyszał wyraźniej. Był to paradoks, którego nie rozumiał, ale kiedy unosił się w tej pozornie bezkresnej Pustce, w jakiś sposób odizolowany od cielesnych wrażeń i emocji, każdy zmysł miał spotęgowany; bez niego czuł się jedynie w połowie żywy. Drobiny skazy zdawały się osiadać w jego wnętrzu na stałe, w przeciwieństwie do przynoszącej ulgę potęgi saidina. Śmiertelnej potęgi, która zabiłaby go, gdyby się zawahał się bodaj sekundę lub na cal cofnął w tej walce. Obróciwszy sztylet w dłoniach, podszedł wolnym krokiem do Bashere. - Gdybym był o jedno mgnienie oka wolniejszy - powiedział cicho - to już bym nie żył. Mógłbym cię teraz zabić tu, gdzie siedzisz, i żadne prawo w Andorze czy gdzie indziej nie orzekłoby, że nie mam racji. - Zrozumiał, że jest gotów to zrobić. Miejsce po saidinie wypełniła lodowata furia. Kilkutygodniowa znajomość nie mogła tego zrównoważyć. Skośne saldaeańskie oczy wypełniał absolutny spokój, jakby Bashere rozpierał się tak nonszalancko we zaciszu własnego domu. - Mojej żonie to by się nie spodobało. Ani tobie, skoro już o tym mowa. Deira zapewne przejęłaby dowodzenie i wyruszyła znowu polować na Taima. Ona nie pochwala mojej umowy z tobą. Rand nieznacznie pokręcił głową, a jego gniew ostygł nieco pod wpływem opanowania tego człowieka. A także jego słów. Z zaskoczeniem przyjął informację, że wszyscy arystokraci stanowiący część korpusu oficerskiego dziewięciu tysięcy saldaeańskich kawalerzystów zabrali swoje żony, podobnie zresztą większość pozostałych oficerów. Rand nie pojmował, jak mężczyzna może narażać własną żonę na niebezpieczeństwo, ale taka była tradycja w Saldaei, od której wyjątek stanowiły jedynie kampanie na Ugorze. Unikał patrzenia na Panny. Od stóp do głów były wojowniczkami, ale poza tym również kobietami. Obiecał im, że nie będzie ich trzymał z dala od niebezpieczeństwa, może nawet od śmierci. Nie obiecał, że nie będzie się przed tym wzdragał i to go rozdzierało wewnętrznie, ale słowa dotrzymywał. Robił, co musiał, nawet jeśli nienawidził siebie za to. Z westchnieniem cisnął sztylet na bok. - Pytanie do ciebie - odparł uprzejmym tonem. Dlaczego? - Bo jesteś, kim jesteś - odparł zwyczajnie Bashere. - Bo ty... a także ci mężczyźni, których przy sobie gromadzisz, jak przypuszczam. Jesteście, kim jesteście. Rand słyszał szuranie stóp za swoimi plecami; Andoranie, mimo że bardzo się starali, nie potrafili ukryć zgrozy, jaką w nich wywołała amnestia.
|