- Giń! - krzyknął Jarid i już biegł w stronę Bashere, dobywając po drodze miecza...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Kiedy korzystasz z biblioteki open-uri, wystarczy, że wpiszesz instrukcję open() z adresem URL, a skrypt zwróci odpowiednią stronę WWW...
»
Obcy jeździec (a był tylko jeden), z pewnością pomyślał, że wzywam go, by stawił mi czoło, gdyż ruszył w moją stronę, a błękitny blask na szczycie jego lancy...
»
Potem rzucił się w drugą stronę, z gardła wydobył mu się jęk i jakaś ciecz; konwulsje; żółta i lepka ciecz...
»
Gdy to uczynił, dwadzieścia potworów krzyknęło jed­nym głosem, umarło, rozpadło się, a potem narodziło po­nownie, już pod/nad i nad/pod...
»
- Że to plucha, błocko i ćma, tośwa z Szymonem wstąpili do was po drodze; przyjęliście nas godnie, ugościli dobrym słowem, to cheba co stargujemy u was, matko...
»
palec w stronę dwóch bothańskich strażników stojących po obu stronach grodzi prowa-Trzy mniejsze krążowniki - wielkości statku, z którym walczyli na...
»
-- Nie wiem -– Kosti zrobił krok naprzód; przerażony kierowca krzyknął: To najprawdziwsza prawda! Tylko ludzie Salzara wiedzą, gdzie jest i jak działa...
»
Entreri skinął głową, zadowolony, że drobne sugestie Dwahvel, iż inne oczy mogą być skierowane w ich stronę, doprowadziły przebiegłą kobietę tak...
»
Pentarn, pomyślał Fenton ponuro, chce zniszczyć każdy świat, który stanął na drodze jego ambicji lub jego zemsty...
»
W drodze do Dachau Po aresztowaniu, gdy mnie ciupasem transportowana do obozu koncentracyjnego w Dachau, podróż przedstawiała się w ten sposób, że w...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Lir, Henren, Elegar i wszyscy andorańscy lordowie, nawet Jasin, też wyswobodzili miecze, aczkolwiek ten ostatni przybrał taką minę, jakby zaraz miał upuścić swoje ostrze. Panny owinęły głowy shoufami; czarne welony zakryły ich twarze aż po niebieskie bądź zielone oczy w tym samym momencie, w którym uniosły włócznie o długich grotach. Aielowie zawsze zasłaniali twarze przed rozpoczę­ciem zabijania.
- Stójcie! - warknął Rand i wszyscy zastygli w pół kroku, zdezorientowani Andoranie mrugali oczyma, Panny sta­ły przyczajone na czubkach palców. Bashere nie zrobił już nic więcej, tylko opadł z powrotem na oparcie krzesła, z nogą nadal przerzuconą przez poręcz.
Porwawszy sztylet z rogową rękojeścią z powietrza, Rand wypuścił Źródło. Z wielkim trudem, mimo iż żołądek wykrę­cała mu skaza, skaza, która ostatecznie niszczyła przenoszą­cych mężczyzn. Z .saidinem w swoim wnętrzu widział i słyszał wyraźniej. Był to paradoks, którego nie rozumiał, ale kiedy unosił się w tej pozornie bezkresnej Pustce, w jakiś sposób odizolowany od cielesnych wrażeń i emocji, każdy zmysł miał spotęgowany; bez niego czuł się jedynie w połowie żywy. Dro­biny skazy zdawały się osiadać w jego wnętrzu na stałe, w przeciwieństwie do przynoszącej ulgę potęgi saidina. Śmier­telnej potęgi, która zabiłaby go, gdyby się zawahał się bodaj sekundę lub na cal cofnął w tej walce.
Obróciwszy sztylet w dłoniach, podszedł wolnym krokiem do Bashere.
- Gdybym był o jedno mgnienie oka wolniejszy - po­wiedział cicho - to już bym nie żył. Mógłbym cię teraz zabić tu, gdzie siedzisz, i żadne prawo w Andorze czy gdzie indziej nie orzekłoby, że nie mam racji. - Zrozumiał, że jest gotów to zrobić. Miejsce po saidinie wypełniła lodowata furia. Kil­kutygodniowa znajomość nie mogła tego zrównoważyć.
Skośne saldaeańskie oczy wypełniał absolutny spokój, jak­by Bashere rozpierał się tak nonszalancko we zaciszu własnego domu.
- Mojej żonie to by się nie spodobało. Ani tobie, skoro już o tym mowa. Deira zapewne przejęłaby dowodzenie i wy­ruszyła znowu polować na Taima. Ona nie pochwala mojej umowy z tobą.
Rand nieznacznie pokręcił głową, a jego gniew ostygł nieco pod wpływem opanowania tego człowieka. A także jego słów. Z zaskoczeniem przyjął informację, że wszyscy arystokraci sta­nowiący część korpusu oficerskiego dziewięciu tysięcy sal­daeańskich kawalerzystów zabrali swoje żony, podobnie zre­sztą większość pozostałych oficerów. Rand nie pojmował, jak mężczyzna może narażać własną żonę na niebezpieczeństwo, ale taka była tradycja w Saldaei, od której wyjątek stanowiły jedynie kampanie na Ugorze.
Unikał patrzenia na Panny. Od stóp do głów były wojow­niczkami, ale poza tym również kobietami. Obiecał im, że nie będzie ich trzymał z dala od niebezpieczeństwa, może nawet od śmierci. Nie obiecał, że nie będzie się przed tym wzdragał i to go rozdzierało wewnętrznie, ale słowa dotrzymywał. Robił, co musiał, nawet jeśli nienawidził siebie za to.
Z westchnieniem cisnął sztylet na bok.
- Pytanie do ciebie - odparł uprzejmym tonem. ­Dlaczego?
- Bo jesteś, kim jesteś - odparł zwyczajnie Bashere. - Bo ty... a także ci mężczyźni, których przy sobie groma­dzisz, jak przypuszczam. Jesteście, kim jesteście.
Rand słyszał szuranie stóp za swoimi plecami; Andoranie, mimo że bardzo się starali, nie potrafili ukryć zgrozy, jaką w nich wywołała amnestia.

Powered by MyScript