Gdy to uczyniÅ‚, dwadzieÅ›cia potworów krzyknęło jed­nym gÅ‚osem, umarÅ‚o, rozpadÅ‚o siÄ™, a potem narodziÅ‚o po­nownie, już pod/nad i nad/pod...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Otóż — wracajÄ…c do jÄ™zyka — ma siÄ™ on do sfery znaczeÅ„ tak, jak siÄ™ ma koÅ›ciec do sfery życiowych procesów, najpierw powstawaÅ‚y znaczenia, a potem...
»
W przyjaźni żyją z sobą i tacy dwaj, chociaż już nie tak jak tamci, zarówno wtedy, kiedy ich miłość łączy, jak i potem, kiedy ich miłość przeminie...
»
— Czy to ojciec? — pytam potem...
»
Oczyszczenie zewnętrznej powierzchni dzwonu zajęło mu prawie cały dzień, a potem nadeszła pora, żeby używając tych samych narzędzi zabrać się do wnętrza...
»
Otworzyło się drugie okno, potem następne i następne...
»
Potem rzucił się w drugą stronę, z gardła wydobył mu się jęk i jakaś ciecz; konwulsje; żółta i lepka ciecz...
»
Potem przybył Kurik z ludźmi Delady i najemnicy wycofali się, broniąc korytarza prowadzącego do wylotu akweduktu, którym uciekł Martel z Anniasem...
»
zajmowa³o ni¿ zwyk³¹ maszynk¹ i po ka¿dym goleniu mia³em twarz pozacinan¹, ¿enie mog³em siê potem w pracy opêdziæ od natrêtnych pytañ, co siê sta³o...
»
Z początku Jaina była zaskoczona, że mały statek leci znów właściwym kursem, potem jednak uświadomiła sobie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego...
»
UlpianusS³ysza³em o tej Greczynce wiele zawi³ych powieœci na Wschodzie - przybyli zRzymu twierdzili, ¿e brat d³ugo siê przypodchlebia³, a potem niecniej¹...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Nie byÅ‚o podziÄ™kowaÅ„ dla Trudnego ani na­wet pożegnalnych gróźb: wielkie monstra rozprysnęły siÄ™ na wszystkie strony, znikajÄ…c w bezhoryzontalnej dali, w której Jan Herman byÅ‚ teraz w stanie dostrzec zarówno wnÄ™trze SÅ‚oÅ„ca, spadajÄ…cÄ… wÅ‚aÅ›nie na Londyn V-2, Å›limaka peÅ‚znÄ…cego po korze drzewa gdzieÅ› na Kamczatce, jak i meteoryt uderzajÄ…cy w ciemnÄ… stronÄ™ Księżyca - po­nieważ linie proste trójwymiarowego Å›wiata owych przedmiotów nie byÅ‚y liniami prostymi w krainie obÅ‚Ä™du, do której wstÄ…piÅ‚ Trudny, i nie znaczyÅ‚y tu odlegÅ‚oÅ›ci, co zna­czyÅ‚y tam.
SpadÅ‚a naÅ„ malaryczna gorÄ…czka rozpaczy. Wszystko stracone! ZamknÄ…Å‚ Å›wiadomość na zewnÄ™trze, by nie wchÅ‚aniać wiÄ™cej szaleÅ„stwa, aniżeli to konieczne; wolaÅ‚­by nie być Å›wiadomy swego nowego ciaÅ‚a. CzuÅ‚, że z każ­dÄ… sekundÄ…, w której ulega nieludzkim bodźcom, zatraca siÄ™ w nim Jan Herman Trudny, a roÅ›nie ktoÅ› inny. Nawet jakoÅ› wyczuwaÅ‚ kostniejÄ…cÄ… w sobie bestiÄ™, pÄ™czniaÅ‚o w nim takie wrażenie: oto multiplikujÄ… siÄ™ w mym umyÅ›le myÅ›li-komórki rakowatej naroÅ›li choroby. ZapadÅ‚ siÄ™ Trudny w ciepÅ‚Ä… kolebkÄ™ fizycznego i psychicznego cier­pienia.
A podczas gdy Jan Herman trwał w swym katatonicznym kollapsie, w rozciągającym się płasko pod/nad nim, bezwstydnie otwartym na oścież we wszystkie strony mieście działy się cuda. Mógłby je wszystkie zobaczyć, gdyby chciał, ale on nie patrzył.
Sam Sznic natychmiast po uwolnieniu udaÅ‚ siÄ™ gdzieÅ› w podgórÄ™; podobnie wiÄ™kszość dzieci. Niektóre jednakże pozostaÅ‚y jeszcze na jakiÅ› czas w pobliżu przestrzeni zaj­mowanej przez ZiemiÄ™.
Tego rana w tajemniczy sposób zniknęło z miasta bez Å›ladu szesnaÅ›cie osób. Wszelako w wielu innych przypad­kach Å›lady byÅ‚y.
KupujÄ…cemu w kiosku gazetÄ™ staruszkowi ni z tego, ni z owego urwaÅ‚o gÅ‚owÄ™; jedynym Å›ladem byÅ‚a reszta jego ciaÅ‚a, bo zniknęła jedynie owa gÅ‚owa. Odnaleziono jÄ… do­piero po tygodniu: zdobiÅ‚a iglicÄ™ pewnego podmiejskiego paÅ‚acyku. Przeprowadzone potem Å›ledztwo nie zdoÅ‚aÅ‚o ni­czego wykryć; staruszek nie byÅ‚ nikim szczególnym: ot, emerytowany zecer kupujÄ…cy gazetÄ™.
Åšledztwo niczego nie daÅ‚o również w przypadku prze­dziwnej translokacji nagiego komendanta prosto z łóżka jego kochanki na oÅ‚tarz koÅ›cioÅ‚a pod wezwaniem Przenaj­Å›wiÄ™tszej Trójcy, chociaż wszyscy siÄ™ zgadzali, iż czyn ten nosi wszelkie znamiona politycznej prowokacji. Komen­dant dostaÅ‚ zapalenia pÅ‚uc, a kochanka lekkiego rozstroju nerwowego.
ByÅ‚a również sprawa czteroosobowego patrolu Wehrmachtu, który zaginÄ…Å‚ okoÅ‚o poÅ‚udnia. Odnaleziono go na­zajutrz, na zapleczu piekarni, już pod Å›niegiem. Å»oÅ‚nierze byli martwi, jednakowoż przyczyna ich Å›mierci pozosta­waÅ‚a niejasna do czasu odkrycia w pobliskiej zaspie sy­metrycznej piramidy wzniesionej z ludzkich koÅ›ci. Niem­ców, bez naruszana przy tym ich skóry, pozbawiono szkie­letów: byli teraz jak szmaciane lalki.
Jako klasycznÄ… dywersjÄ™ zaklasyfikowano zniszczenie skÅ‚adu towarowego, stojÄ…cego na jednej z dworcowych bo­cznic; zniszczono go wraz z kilkudziesiÄ™ciometrowym od­cinkiem torów owej bocznicy. Aż do czasu przeprowadze­nia szczegółowej ekspertyzy wszyscy zakÅ‚adali, iż użyto tu wielkiej iloÅ›ci materiałów wybuchowych; lecz eksperty­za stwierdzaÅ‚a, że wagony zostaÅ‚y podniesione, a potem zrzucone na szyny z wysokoÅ›ci okoÅ‚o dwustu metrów. Po czymÅ› takim ekspertów, rzecz jasna, zmieniono.
Nie byÅ‚o natomiast żadnych ekspertów w sprawie zna­nego kieszonkowca, Franka „RÄ…czki" UgryzÅ‚o. Franek Ugry­zÅ‚o wyszedÅ‚ tego dnia, jak zwykle, do pracy, ledwo jednak zdoÅ‚aÅ‚ przeprowadzić samowÅ‚adny proces przewÅ‚aszczeniowy jednego chudego portfela, gdy stara skórzana czap­ka kryjÄ…ca jego nieco podÅ‚ysiaÅ‚y czerep buchnęła wielkim pÅ‚omieniem. RÄ…czka zÅ‚apaÅ‚ za niÄ…, szarpnÄ…Å‚ i wrzasnÄ…Å‚, bo czapka trzymaÅ‚a jak przyszyta do skóry czaszki i ogieÅ„ poparzyÅ‚ Frankowi wierzch dÅ‚oni. Tu trzeba zaznaczyć, iż wszystko to dziaÅ‚o siÄ™ na Å›rodku ulicy w centrum miasta: ludzie gapili siÄ™ na malownicze dziwowisko, jakie robiÅ‚ z siebie na ich oczach przerażony Franek. Bo nie byÅ‚ w sta­nie ani zgasić ognia, ani Å›ciÄ…gnąć sobie z gÅ‚owy czapki. Palić zaczęły mu siÄ™ wÅ‚osy i skóra. WrzeszczaÅ‚ i ganiaÅ‚ jak szalony, zbierajÄ…c Å›nieg caÅ‚ymi garÅ›ciami, a potem ry­jÄ…c przyuliczne zaspy metodÄ… na dzika. Nic z tego, kopci­Å‚o dalej. W koÅ„cu z bólu straciÅ‚ przytomność. Czapka spaliÅ‚a siÄ™ doszczÄ™tnie, przeżegajÄ…c siÄ™ przy tym do samej ko­Å›ci czaszki pana UgryzÅ‚o.

Powered by MyScript