Została sama. Znała tylko ból. Przez tysiąclecia. Szybki Ben i Talamandas rzucili na dziecko jakiś czar, który odebrał mu wszystkie wspomnienia o tym, co się wydarzyło. Paran wyczuwał w tym bezpośrednią ingerencję Kaptura. Tylko bóg mógłby dokonać takiej sztuki – nie zwykłe zablokowanie wspomnień, ale ich całkowite wymazanie. Dziewczynka straciła brata, lecz otrzymała w zamian wujka. Ale to nie jest dobry wujek. Jasnowidza również naznaczyło wiele blizn... Królestwo Pożogi zyskało nowych mieszkańców. Stało się domem starożytnej groty. – To wspomnienie lodu – rzekł wówczas Szybki Ben. – Owa chaotyczna trucizna ma w sobie żar, który niszczy sługi. Musiałem znaleźć sposób, by zahamować infekcję, osłabić działanie jadu. Rozumiesz, ostrzegłem Okaleczonego Boga. Zapowiedziałem, że stanę mu na drodze. No wiesz, udało się nam go odepchnąć... Paran uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie. Jeśli chodzi o mniemanie o sobie, Szybki Ben nieporównanie przerastał bogów. Niemniej jednak, czarodziej miał prawo do odrobiny satysfakcji, nieprawdaż? Ukradli jasnowidza Anomanderowi Rake’owi sprzed nosa. Naprawili starożytną krzywdę i uśmiech losu sprawił, że mogła w tym wziąć udział również Kilava. Ocalili kontynent przed groźbą Pannion Domin. I na koniec uratowali Omtose Phellack, spowalniając niemal do zera postępy wywołanej przez Okaleczonego Boga infekcji. A także zwróciliśmy dziecku życie. – Kapitanie – wyszeptał Szybki Ben, łapiąc go nagle za ramię. Przed nimi, za ostatnimi drzewami, na stokach rozległego wzgórza o płaskim szczycie, zgromadził się tłum. Pochodnie migotały niczym morze gwiazd. – To mi się nie podoba – mruknął czarodziej. Gdy ciemność się rozproszyła, ciała zniknęły – zarówno te na wzgórzu, jak i z wozu, który Wykałaczka i jej żołnierze kazali zatrzymać na poboczu drogi na dole. Pogrzeb odbył się bez ceremonii. Rozmieszczenie poległych w ogromnym latającym gmachu pozostawiono Tiste Andii, samemu Anomanderowi Rake’owi. Zrzęda odwrócił się, by popatrzeć na Odprysk Księżyca. Forteca pochylała się jak pijana, ulatując ku morzu. Po drodze przesłaniała coraz wyraźniejsze gwiazdy, których poświata nadawała ziemi srebrzystą barwę. Wkrótce naturalna ciemność nocy pochłonie latający gmach w całości. Gdy Odprysk Księżyca zabrał ze sobą swój cień, ujrzeli na wzgórzach po drugiej stronie traktu grupkę żołnierzy ustawionych w półokręgu wokół prostych mar i stosu kamieni. Minęła chwila, nim Zrzęda zrozumiał, co widzi. Pociągnął Stonny ku sobie. – Chodź – wyszeptał. Nie sprzeciwiała się, gdy poprowadził ją w dół, między milczącymi, widmowymi szeregami, rozstępującymi się przed nimi. Przecięli trakt i płytki rów, a potem ruszyli w górę przeciwległego zbocza. Na szczycie około stu ocalałych Szarych Mieczy oddawało hołd człowiekowi, który był ongiś Tarczą Kowadłem Fenera. Za Zrzędą i Stonny ktoś szedł, nie obejrzeli się jednak, by sprawdzić kto to. Dotarli do niewielkiego skupiska ludzi. Wszyscy wyczyścili mundury i broń. Zrzęda wypatrzył pośrodku tłumku capańskich kobiet i wychudłych rekrutów Tenescowri Anastera, który nadal dosiadał swej chabety. Śmiertelny Miecz przymrużył powieki kocich oczu na widok niezwykłego, jednookiego młodzieńca. Nie jest już taki, jak przedtem. Nie jest... pusty. Kim się stał, że nagle wydaje mi się, iż mam przed sobą... rywala? Najbliżej nieruchomej postaci spoczywającej na marach stała Boży Jeździec. Wydawało się, że kobieta wpatruje się w pobladłą twarz Itkoviana. Mary ustawiono przed wykopanym w ziemi płytkim dołem. Po jednej jego stronie usypano stos ziemi, a po drugiej głazów. Na Itkoviana czekał skromny grób. Wreszcie Capanka się odwróciła. – Upamiętniamy śmierć tego człowieka, którego duch nie powędruje do żadnego boga. Przeszedł przez Bramę Kaptura. Sam. Nikomu nie przekaże swego brzemienia, gdyż po śmierci pozostał taki sam, jaki był za życia. Itkovian, Tarcza Kowadło Reve Fenera. Zapamiętajcie go. Skinęła dłonią, nakazując rozpocząć pogrzeb, lecz nagle ktoś ominął Zrzędę i Stonny, i podszedł do niej. Był to malazański żołnierz, który trzymał pod pachą jakiś owinięty w tkaninę przedmiot. – Proszę, Boży Jeźdźcze, pragnę uczcić pamięć Itkoviana... – rzekł w łamanym języku daru. – Jak sobie życzysz. – Chciałbym też zrobić... coś jeszcze. Uniosła głowę. – Słucham? Malazańczyk zdjął tkaninę, odsłaniając hełm Itkoviana. – Nie... nie chciałem go oszukać, ale on uparcie twierdził, że to on skorzystał na tej wymianie. Tak nie było, Boży Jeźdźcze. Sama to widzisz. Każdy to widzi. Popatrz na hełm, który ma na głowie. Kiedyś był mój. Chcę go odzyskać. Powinien mieć na głowie własny. Ten... Capanka odwróciła się, by raz jeszcze spojrzeć na ciało. Przez długą chwilę nic nie mówiła, po czym potrząsnęła głową. – Nie. Itkovian nie przystałby na twoją prośbę. Cieszył się z twego podarunku, żołnierzu. Niemniej jednak, jeśli doszedłeś do wniosku, że hełm, który mu dałeś, rzeczywiście ma większą wartość, bez wahania zwróciłby... Odwróciła się i spojrzała na żołnierza, po którego twarzy spływały teraz łzy, a potem dalej, za jego plecy. Umilkła. I wytrzeszczyła oczy. Tarcza Kowadło Szarych Mieczy odwróciła się nagle z cichym chrzęstem zbroi. Po chwili reszta żołnierzy podążyła za jej przykładem. Podobnie jak Zrzęda i Stonny. Malazańczyk był tylko pierwszym w kolejce. Wszyscy ocalali żołnierze Zastępu Dujeka ustawili się w szeregi u podstawy skąpanego w blasku gwiazd wzgórza. Dalej stali Tiste Andii, Rhivijczycy, Barghastowie, Czarni Moranthowie, całe morze milczących postaci...
|