Orkiestra prze stała grać i wszyscy obecni na sali odwrócili się w stronę wejścia. Lady Sanford dygnęła uniżenie, jej mąż skłonił się nisko. Wędrowiec gwizdnął cicho ze zdumienia, kiedy rozpoznał nowo przybyłych. - Możesz mi wierzyć lub nie, ale na salę weszła właśnie królowa Wiktoria z całą armią dworzan. Ta wiadomość wyrwała Sarę z zamyślenia. - Drina jest tutaj? - spytała zdziwiona. Stanęła na palcach i wyciągnęła szyję, nie mogła jednak dojrzeć niczego zza głów wyższych ludzi. - Na to wygląda. Czy królowa często przychodzi na prywatne bale? - Prawie nigdy - odparła Sara. - Sanfordowie jednak działają bardzo aktywnie na dworze, są też oddanymi zwolennikami wigów. Podobno królowa obawia się, że wkrótce torysi przejmą rządy. Melbourne to jedyny premier, z jakim do tej pory pracowała, jest do niego bardzo przywiązana. Przyjeżdżając tutaj, chce zapewne okazać swoje poparcie dla wigów. - Sprytna dziewucha - mruknął Wędrowiec z podziwem. - Na miłość boską! - zachłysnęła się Sara, powracając choć na chwilę do swego normalnego zachowania, - Nie powtarzaj tego przy ludziach. Co się tam dzieje? - Podszedł do niej Melbourne. Może wiedział, że się tu pojawi? - komentował Wędrowiec zniżonym głosem. - Teraz królowa idzie w naszą stronę. Zatrzymuje się od czasu do czasu, żeby zamienić z kimś kilka słów. Bardziej przypomina polityka niż królową. Wędrowiec z zainteresowaniem obserwował poczynania Wiktorii. Była niska, nie miała nawet pięciu stóp wzrostu, lecz mimo to wspaniale się prezentowała. Była też całkiem ładna, choć nieco zbyt pulchna, co w ciągu najbliższych lat mogło doprowadzić ją do otyłości. Wiedząc, że królowa zna Sarę, przypuszczał, że zatrzyma się także przy nich na krótką rozmowę. Wielki zaszczyt, bez wątpienia, wolałby jednak, by opuścili bal jeszcze przed wizytą Wiktorii. Podobnie jak wszyscy obecni na sali, Weldon był zaskoczony wizytą królowej i onieśmielony jej obecnością, a jednocześnie rozzłoszczony nieoczekiwanym opóźnieniem. Zmarszczył brwi, kiedy ujrzał, jak monarchini podchodzi do Wędrowca i lady Sary. Wiktoria była nie tylko władczynią imperium brytyjskiego, ale i młodą, skromną kobietą. To okropne, że musi zadawać się z tym plugawym dzikusem. Nagle Weldon po raz drugi tego samego wieczoru doznał olśnienia. Chciał zdyskredytować swego przeciwnika; czy mógł wymarzyć sobie lepszą okazję? Skompromituje go przed najbardziej wpływową kobietą w Anglii i nie będzie musiał nawet kłamać; prawda była wystarczająco okropna. Tak, szczęście wreszcie uśmiechnęło się do niego, odwróciła się zła karta. Nie zwlekając ani chwili, Weldon zaczął przepychać się w stronę królowej. Wiktoria szła powoli przez salę w towarzystwie Melboume'a i Sanfordów, by wreszcie zatrzymać się przed Sarą i Wędrowcem. Skinąwszy łaskawie głową, powiedziała: - Miło mi panią widzieć, lady Saro. - Jej głos był czysty i słodki niczym głos słowika. Sara dygnęła dwornie. - Cóż za nieoczekiwany zaszczyt, wasza wysokość. - Miałam niedawno okazję poznać pani męża. - Królowa odwróciła się do Wędrowca. - Książę, mam nadzieję, że kontakty między naszymi krajami będą owocne dla obu stron. Wędrowiec ukłonił się nisko i odparł: - Ja także żywię taką nadzieję, wasza wysokość. Kiedy podniósł głowę, ujrzał Weldona występującego przed tłum. Jego oczy błyszczały triumfalnie. Ukłoniwszy się królowej, Weldon oświadczył doniosłym głosem: - Proszę wybaczyć, wasza królewska mość, że ośmielam się przemawiać niepytany, muszę jednak przestrzec waszą wysokość, że ten człowiek to oszust. Nie jest wcale księciem, nie jest nawet prawdziwym Kafiristańczykiem. Nie jest godzien tego, by przedstawiać go waszej królewskiej mości. Tłum zafalował, zdumiony i zszokowany wystąpieniem Weldona. Oburzona odstępstwem od protokołu, królowa spojrzała na intruza, który ośmielił się jej przeszkodzić. Melbourne podszedł do niej i wyszeptał jej coś do ucha, prawdopodobnie identyfikując Weldona. Wędrowiec zrozumiał z przerażeniem, że Weldon znalazł sobie doskonałą okazję, by go zdyskredytować. Oczywiście mógł z tego jakoś wybrnąć, potrafił przecież doskonałe kłamać, komu jednak chętniej uwierzą ci sztywni angielscy arystokraci, człowiekowi ze swojego kręgu, czy też cudzoziemcowi o wątpliwej reputacji i pochodzeniu? Odpowiedź była oczywista.
|