Wydawało się, że w swoich wędrówkach Guthwulf zaszedł daleko poza granicę, której zwykle nie przekraczał, dlatego czuł i słyszał wiele okropnych rzeczy. Wreszcie dotarł do końca wąskich korytarzy i zaczął kopać, przedzierając się przez ostatnie warstwy ziemi, które oddzielały go od obiektu jego obsesji. Przekopał się do kurhanu Johna - zdał sobie nagle sprawę Simon. - Jak ślepy kret spragniony marchewki, który kopie i kopie... Guthwulf zdobył swoją nagrodę i w jakiś sposób udało mu się powrócić do swojego gniazda, lecz najwyraźniej nawet radość z posiadania tak upragnionej rzeczy nie odwiodła go od pozostania w ukryciu. Niewątpliwie zapuszczał się na zewnątrz - skąd miałby chleb i wodę - ale przyczyna musiała być bardziej złożona. Dlaczego przyszedł do mnie? - zastanawiał się Simon. - Dlaczego ryzykował, że zostanie złapany przez Incha? - Znowu przypomniał sobie Cierń i to uczucie, że miecz nieomal sam decydował, dokąd pójść. - Może Biały Gwóźdź chciał odnaleźć... mnie. Myśl ta wydała mu się upiornie kusząca. Jeśli Biały Gwóźdź zmierzał do straszliwego końca wojny, który się zbliżał, to może w jakiś sposób wyczuwał, że Guthwulf sam nie odważy się wyjść na zewnątrz. Tak jak Cierń wybrał Simona i jego przyjaciół, by przynieśli go z Urmsheim, a potem zanieśli do Camarisa, tak samo i Biały Gwóźdź mógł wybrać Simona, aby ten zaniósł go do Wieży Zielonego Anioła i użył przeciwko Królowi Burz. Przypomniało mu się jeszcze coś innego. W moim śnie Leleth powiedziała, że miecz jest częścią mojej historii Czy to właśnie miała na myśli? - Nie potrafił przypomnieć sobie szczegółów, ale pamiętał mężczyznę o smutnej twarzy, który czekał na coś z mieczem na kolanach. - Czekał na smoka? Palce Simona zsunęły się z grzbietu kota i powędrowały wzdłuż ramienia Guthwulfa, aż dotarły do Białego Gwoździa. Hrabia jęknął, lecz nie protestował, kiedy Simon delikatnie oderwał jego palce od rękojeści miecza. Dłoń Simona z czcią przesuwała się po szorstkiej wypukłości Gwoździa, umieszczonego tuż pod osłoną. Gwóźdź z Drzewa Stracenia świętego Usiresa! Przypomniał sobie, że w samej rękojeści umieszczono jeszcze jakąś relikwię świętego Eahlstana. Miecz Prestera Johna. Nie chciało mu się wierzyć, że były podkuchenny dotyka czegoś takiego! Simon zacisnął dłoń na rękojeści. Wydawała się... pasować. Leżała w jego dłoni tak, jakby została wykonana dla niego. Wszystkie inne myśli o mieczu, o Guthwulfie odeszły. Siedział w ciemności z uczuciem, że miecz jest przedłużeniem jego ramienia, jego samego. Nie zwracając uwagi na bolące mięśnie, wstał i przeciął ciemną pustkę przed sobą. Zaraz jednak przeraził się, że mógłby uderzyć mieczem w ścianę i stępić go. Usiadł więc, a potem powrócił do swojego kąta, gdzie położył się, przyciskając miecz do siebie, jakby tulił dziecko. Czuł niebezpieczne ostrze i chłód metalu, lecz nie chciał wypuścić miecza. Leżący pod przeciwległą ścianą Guthwulf poruszył się niespokojnie. Simon nie potrafił powiedzieć, ile czasu minęło, czy spał, czy nie, lecz nagle usiadł ze świadomością, że czegoś mu brak: nie słyszał oddechu hrabiego. Kiedy czołgał się po nierównej podłodze, przyszła mu do głowy szalona myśl, że Guthwulf poczuł się lepiej i poszedł dalej, lecz obecność miecza w jego dłoni zdawała się temu przeczyć. Ślepiec z pewnością nawet na chwilę nie oddałby nikomu miecza. Kiedy Simon dotknął Guthwulfa, jego skóra była chłodna jak rzeczne błoto. Nie płakał, ale poczuł w sercu ucisk ogromnej straty. Współczuł nie Guthwulfowi, człowiekowi, którego, poza ostatnimi godzinami czy dniami choroby, znał zawsze jako przerażającą postać, ale sobie, znowu pogrążonemu w całkowitej samotności. Nieomal w całkowitej samotności. Coś otarło się o jego nogę. Kot starał się zwrócić na siebie jego uwagę. Simon czuł, że zwierzę tęskni za swoim towarzyszem. Może kot liczył na to, że Simon potrafi obudzić Guthwulfa, skoro jemu się nie udało. - Przykro mi - wyszeptał, przesuwając palcami po grzbiecie zwierzęcia i pociągając lekko za ogon. - On poszedł gdzie indziej. Ja też jestem samotny. Czując wewnętrzną pustkę, siedział jakiś czas, pogrążony w myślach. Nie miał wyboru: musiał stawić czoła labiryntowi czarnych tuneli, chociaż wątpił, by samemu udało mu się odnaleźć wyjście. Dwukrotnie już przedzierał się przez piekielny labirynt i za każdym razem śmierć zbliżała się do niego tak, że słyszał jej cierpliwe kroki; nie chciało mu się wierzyć, że jeszcze raz dopisze mu szczęście. Ale z drugiej strony nie mógł zrobić nic innego. Gdzieś tam wysoko znajdowała się Wieża Zielonego Anioła, do której trzeba było zanieść Biały Gwóźdź. Zrobiłby to nawet, gdyby Josua i pozostali nie przynieśli Ciernia, chociaż wtedy i tak oznaczałoby to porażkę. Był to winien wszystkim tym, którzy oddali swoje drogie życie dla jego wolności.
|