Rzeczywiście, złamała nogę i doktor Kenneth posłał do Bradford po specjalistę od na-
stawiania kości, ponieważ złamanie okazało się skomplikowane i bał się, że chora bę-
112
113
dzie utykała. Lecz jeszcze zanim wezwano nastawiacza kości, u mojej pani, narażonej
przez wiele godzin na deszcz i wiatr, rozwinęło się zapalenie płuc.
Mogłabym dodać, że ja też się przeziębiłam i przez kilka dni nie wychodziłam ze
swojego pokoju, ale moja słabość była niczym w porównaniu z chorobą pani i przeszła
niezauważona, szczególnie przez pana, który siedział bez przerwy przy żonie i trzeba go
było namawiać, żeby położył się spać. Dziwiłam się, że taka płochość z jej strony spo-
tyka się z jego wiernością i oddaniem, i pomyślałam, że może mężczyzn należy trakto-
wać tak, jak to zrobiła panienka Katy.
Ja, rzecz jasna, martwiłam się o dziecko, które nosiła, lecz potem uznałam, że może
byłoby dobrze, gdyby je straciła i zaczęła życie na nowo. Ale nie, miało się stać inaczej
i chociaż pani cierpiała okrutnie i długo, niezdolna napić się wody ani włożyć do ust je-
dzenia bez czyjejś pomocy, nie rozstała się z dzieckiem.
Skoro już mowa o dzieciach, to jakąż radością było spotkanie z moimi maluchami po
długim rozstaniu. Mały Rainton przez kilka dni udawał, że mnie nie zauważa, jakby mnie
chciał ukarać za to, że wyjechałam; za to Małgorzata! Och, jakaż była śliczna — pulch-
niutka i urocza, prawdziwa chluba dla matki, która ją wydała na świat, i wszystkich, któ-
rzy tę dziewczynkę pielęgnowali. Myślę, że na początku Marysia była zazdrosna, jako
że to ona zajmowała się dziećmi po mojej ucieczce, ale potem moja słabość sprawiają-
ca, że mniej czasu spędzałam w pokoju dziecinnym i — znacznie poważniejsza — cho-
roba pani Earnshaw odsunęły inne rzeczy w cień. W dodatku nie byłam pewna swojego
miejsca w domu, dopóki któregoś dnia pan nie wezwał mnie do gabinetu, nie powie-
dział, że właśnie go powiadomiono o mojej dolegliwości i nie spytał, czy czuję się już le-
piej. Dygnęłam i wydusiłam z siebie, że nie jestem pewna, jak mnie pan Hareton będzie
traktował po tym, jak pomogłam pani Katy w ucieczce z Gniazda.
— Sama wiesz, Agnieszko Dean, że za wiele rzeczy jesteś odpowiedzialna — powie-
dział, siadając, podczas gdy ja stałam przed nim.
— Tak, proszę pana...
— Po pierwsze, bez twojej pomocy pani by stąd nie uciekła...
— Och, uciekłaby, proszę pana! — wykrzyknęłam, postanawiając się bronić. — Była
zdecydowana, z moją pomocą czy bez, a ja nie chciałam wyjeżdżać, bo kocham i sza-
nuję pana, panie Haretonie. Nalegałam, żeby pani została, ale ona powiedziała, że tak
czy tak zrobi swoje i że jeśli z nią nie ucieknę, pan i tak odeśle mnie pieszo do domu.
— Być może miała rację, Agnieszko — odrzekł mój pan i smutno ściągnął usta.
— Trudno mi cię winić, bo wiem, jak uparta potrafi być moja żona. Ale wykazałaś się
brakiem rozsądku, zgadzając się na powrót tutaj w tak paskudną noc; co was do tego
nakłoniło?
— Ach, moja pani pokłóciła się z panią Ibbitson, a ta zamknęła ją w pokoju i chciała
nazajutrz wywieźć do Liverpoolu, a panienka Katy była przekonana, że w mieście ta ko-
112
113
bieta sprowadzi na nią śmierć.
— Rozumiem — powiedział mój pan i przez długą chwilę milczał. — Nie miałyście
wyboru?
— Nie, proszę pana, a Minny nie dała się ruszyć, bo gdyby nie to, pojechałybyśmy
drogą i dotarłybyśmy tu bez przeszkód. Cóż, los tak chciał.
— Widzę — zgodził się mój pan — że to rzeczywiście sprawka losu. Doktor Kenneth
powiedział, że moja żona jest brzemienna. Czy wiedziałaś o tym, Agnieszko?
— Tak, panie Earnshaw.
I zwiesiłam głowę, jakbym to ja była temu winna, chociaż Bóg jeden wie, że jakkol-
wiek uczyniłam wiele złego, za tę rzecz nie można mieć do mnie pretensji.
— Moja żona ci powiedziała?
— Tak, proszę pana, tego dnia, kiedy uciekłyśmy.
|