-
Jestem Sechel. Witamy na Dromund Kaas.
- Witamy z powrotem - poprawił Scourge, patrząc na mężczyznę, który opadł na jedno
kolano i pochylił głowę w geście szacunku. - Nie jestem na tej planecie po raz pierwszy.
Kaptur Sechela, podniesiony dla osłony przed deszczem, skrywał jego twarz, Scourge
jednak zauważył czerwoną skórę i obwisłe wyrostki policzkowe - cechy czystej krwi Sitha, takiego jak on sam. Tyle że Scourge był wysoki i szeroki w ramionach, a ten mężczyzna drobny i chudy.
Sięgnąwszy ku niemu mentalnie, Scourge poczuł niezwykle słabe połączenie z Mocą i skrzywił się z obrzydzeniem.
W odróżnieniu od ludzi, stanowiących większą część populacji Imperium, każdy prawdziwy przedstawiciel gatunku Sith był w jakimś stopniu pobłogosławiony potęgą Mocy. To oznaczało, że byli elitę, wyniesioną ponad niższe kasty imperialnego społeczeństwa. I stanowiło zaciekle strzeżone dziedzictwo.
Noworodek czystej krwi, całkowicie pozbawiony kontaktu z Mocą, był czymś
niedopuszczalnym. Zasadniczo taka istota nie miała prawa żyć. Podczas nauki w Akademii Lord Scourge spotkał garstkę Sithów, których potęga w Mocy była zauważalnie słaba. Utrudnienia, jakie niosła ze sobą taka ułomność, rekompensowały im wpływy wysoko postawionych rodzin. Dzięki nim znajdowali zajęcie jako niskiego szczebla doradcy albo administratorzy w Akademii, gdzie ich słabość nie rzucała się tak w oczy. Od przypisania do niższej kasty chroniła ich tylko krew gatunku Sith, ale zdaniem Scourga byli ledwo nieznacznie lepsi od niewolników, chociaż musiał przyznać, że co bardziej kompetentni mogli być pożyteczni.
Nigdy jednak nie spotkał kogoś swojego gatunku, kto byłby tak minimalnie zestrojony z Mocą jak ten mężczyzna kulący się u jego stóp. Sam fakt, że Darth Nyriss wysłała mu na powitanie kogoś tak plugawego i niegodnego, był niepokojący. Oczekiwał większego i znamienitszego komitetu powitalnego.
- Wstawaj - warknÄ…Å‚ Scourge, nie silÄ…c siÄ™ na ukrywanie obrzydzenia.
- W imieniu Darth Nyriss przepraszam, że nie mogła przybyć osobiście - powiedział Sechel i zerwał się szybko na równe nogi. - Ostatnio było kilka zamachów na jej życie, więc opuszcza swój pałac tylko w niezwykle rzadkich przypadkach.
- Jestem w pełni świadom tej sytuacji - odparł Scourge.
- T-tak, mój panie - wyjąkał Sith. - Naturalnie. Dlatego przecież przybyłeś. Wybacz moją głupotę.
Zapowiadający nasilenie się burzy grzmot prawie zagłuszył przeprosiny Sechela.
Monotonne krople deszczu zmieniły się w ścianę wody.
- Czy twoja pani poleciła ci trzymać mnie w tej ulewie aż utonę? - burknął Scourge.
- W-wybacz, panie. Proszę, chodź za mną. Czeka na nas śmigacz, którym dostaniemy się do jej rezydencji.
Niedaleko portu kosmicznego znajdowało się małe lądowisko. Roiło się na nim od
lądujących i startujących taksówek - ulubionego środka transportu istot niższych rangą, które nie mogły sobie pozwolić na przemierzanie miasta własnymi śmigaczami. W tym ruchliwym porcie podstawę lądowiska otaczał gęsty tłum. Świeżo przybyli ustawiali się w kolejki, żeby wynająć kierowców; poruszali się z kamą precyzją, charakterystyczną dla imperialnego społeczeństwa.
Naturalnie Lord Scourge nie musiał się ustawiać w kolejce. Chociaż niektórzy w tłumie rzucali krzywe spojrzenia na torującego drogę Sechela, szybko rozstępowali się na widok ogromnej postaci za jego plecami. Mimo że chroniący go przed deszczem kaptur zasłaniał twarz, to czarny płaszcz Scourge’a, jego nabijana kolcami zbroja, ciemnoczerwona skóra i miecz świetlny noszony u boku wyraźnie świadczyły o tym, że był Lordem Sithów.
Istoty z tłumu reagowały na jego obecność rozmaicie. Wiele z nich było niewolnikami lub kontraktowymi służącymi, wysłanymi tu w jakimś celu przez swoich panów. Ci roztropnie wbijali spojrzenia w ziemię, starannie unikając kontaktu wzrokowego. Zwerbowani - czyli zwykli obywatele powołani do obowiązkowej służby wojskowej - stawali na baczność, jak gdyby
oczekując, że przechodzący Scourge dokona inspekcji wojsk.
Ujarzmieni - kasta kupców, handlarzy, dygnitarzy i gości z planet, które jeszcze nie
uzyskały w Imperium pełnych praw - gapili się z mieszaniną podziwu i strachu, szybko usuwając się z drogi. Wielu z nich kłaniało się na znak szacunku. Na swoich rodzinnych planetach mogli być bogaci i potężni, ale zdawali sobie sprawę, że na Dromund Kaas są tylko o szczebel wyżej od służących i niewolników.
Jedynym wyjątkiem była para ludzi, mężczyzna i kobieta. Zwrócili uwagę Scourge’a, bo
stali u podnóża schodów prowadzących na lądowisko, nie zamierzając zejść mu z drogi.
Nosili drogie ubrania - dopasowane czerwone spodnie i bluzy oblamowane bielÄ… - pod
którymi wyraźnie było widać lekkie pancerze. Z ramienia mężczyzny zwisał duży karabin szturmowy, a kobieta miała pistolet blasterowy na każdym biodrze. Jednak ta dwójka z całą pewnością nie należała do armii - żadne z nich nie miało na ubraniu oficjalnego imperialnego symbolu ani oznaczeń rangi.
Ujarzmieni najemnicy, przybywający na Dromund Kaas, nie byli niczym niezwykłym.
Niektórzy szukali zarobku, wynajmując swoje usługi najhojniejszym oferentom. Inni przyjeżdżali, by udowodnić swoją przydatność dla Imperium, w nadziei, że kiedyś otrzymają przywilej pełnego imperialnego obywatelstwa. Tylko że najemnicy zazwyczaj reagowali na widok kogoś rangi Scourge’a szacunkiem i pokorą.
Zgodnie z prawem Lord Sithów mógł kazać ich uwięzić lub stracić nawet za najdrobniejsze przewinienie. Sądząc po ich pełnym buty zachowaniu, ta para ludzi żyła w błogiej nieświadomości tego prawa.
Reszta tłumu już dawno się rozproszyła, ale najemnicy nie zrobili nawet kroku, patrząc wyzywająco na zbliżającego się Scourge’a. Lord Sithów zjeżył się wewnętrznie na ten jaskrawy brak szacunku. Sechel musiał to wyczuć, bo szybko ruszył przodem, by rozmówić się z
najemnikami.
Scourge nie zwolnił kroku, ale też nie starał się dogonić sługi. Deszcz i wiatr
uniemożliwiały mu usłyszenie z tej odległości słów, ale widział, jak Sechel gwałtownie gestykuluje i macha rękami, a ludzie patrzą na niego zimno i pogardliwie. W końcu kobieta skinęła głową i oboje powoli usunęli się z drogi. Usatysfakcjonowany, Sechel odwrócił się i poczekał na Scourge’a.
- Przyjmij przeprosiny, mój panie - odezwał się, gdy wspinali się na schody. - Niektórzy Ujarzmieni zupełnie nie znają naszych zwyczajów.
- Może powinienem im przypomnieć, gdzie jest ich miejsce - warknął Scourge.
|