Co mnie goni, tak naprawdę? — pomyślała Simsa. Może oficer ze statku, z którego uciekła, a może i inni osobnicy z jego gatunku? A jednak, przede wszystkim, Simsa doskonale zdawała sobie sprawę, że nie uciekała w tej chwili przed żadną osobą, ani żywym stworzeniem, lecz przed własnym strachem, przed własną determinacją, która nakazywała jej czynić wszystko, by nigdy w życiu nie utracić już wolności. Zarazem wiedziała, że nigdy nie uwolni się od Starszej. Z tym już się pogodziła. Początkowo myśl ta sprawiała jej nawet radość, że znalazła coś, część siebie, której brakowało jej przez wiele lat, i która wreszcie się z nią połączyła. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że tej drugiej części Simsy, która tkwiła w niej już od tak dawna, musi podporządkować się, i to bez żadnych warunków. — Nie wiem. — I znów była to prawda. Na twarzy obcego nic się nie rysowało. A Simsa nie zamierzała ponownie przenikać do jego umysłu, nauczona nieprzyjemnym doświadczeniem. Postanowiła jednak zadać mu pytanie, za wszelką cenę pragnąc sprawić wrażenie przynajmniej mu równej. — Kim jesteś? — Pragnęła, aby zabrzmiało to stanowczo, nie bardzo jednak wiedziała, w jaki sposób dotrze to do obcego przez filtr mózgu zorsala. — Strach. Przez długą chwilę Simsa uważała, że obcy wypowiada się prosto, krótko i dobitnie, tylko po to, by wywoływać w niej strach. Zdziwiła się zatem, gdy niespodziewanie dotarła do niej dalsza część odpowiedzi, jakby zza mgły, ale wciąż czytelna, wyraźna: — Ty się boisz. — A więc obcy nie zamierzał odpowiadać na pytania Simsy. — Masz prawo się bać… I znów Simsa przeraziła się jak zapewne jeszcze nigdy odkąd znalazła na tej planecie. Wyciągnęła przed siebie berło w obronnym geście, bo oto kolejny mieszkaniec pływających piasków pojawił się przed nią, niczym duch, nie wiadomo skąd. Pojawił się tak blisko, że jego drobne, obleśne ciało, niemal dotknęło jej stóp. A w następnej sekundzie, tak błyskawicznie, jak pojawił się, tak zniknął. Halucynacje! — Boisz się. — Znów dotarły do niej słowa obcego. Tym razem nie pojawiła się przed nią zjawa z tej planety. W ogóle, sylwetka, którą ujrzała w tej chwili, nie zmaterializowała się tak wyraźnie i ostro, jak poprzednia. Być może dla obcego była zbyt dziwaczna, by mógł sporządzić jej wierną replikę. Niemniej, przed Simsa stanął kapitan statku, z którego uciekła. — Bardzo dziwne — usłyszała słowa, które, przemielone przez umysł zorsala, nie miały żadnego zabarwienia. — Czy ten… To twój rodzaj? Simsa potrząsnęła gwałtownie głową, przecząc. — Nie lubię go. To nie moja krew. Nie wiedziała, w jakiej formie te słowa dotrą do obcego, gdyż zorsale nie znały pokrewieństwa krwi. Nigdy nie żyły razem, nawet okres godowy trwał bardzo krótko, a zapłodniona samica zawsze pozostawała sama. Zamazana sylwetka oficera nie zniknęła tak szybko jak poprzednia. Być może obcy wciąż usiłował nadać jej doskonalsze kształty, a być może dokładnie porównywał go z Simsa, by zweryfikować jej zdecydowane twierdzenie, iż nie jest on osobnikiem j ej rodzaju. — Co ty tu robisz? — Obcy niespodziewanie powtórzył swoje pierwsze pytanie. Simsa głęboko odetchnęła. Nie wiedziała tego jeszcze na pewno, zaczynała jednak przypuszczać, iż obcy chce poznać możliwie najlepiej powód, dla którego tutaj przybyła. Chce też znać przyczynę strachu, który sprawił, że podjęła samotną wędrówkę przez kamienistą planetę. — Mam… moc. — Simsa mocno zacisnęła obie dłonie na berle i odsunęła je odrobinę od swego ciała. — On pożąda tej mocy. Światło, którym niespodziewanie rozświetliło ciało obcego, zajaśniało tak jaskrawo, jakby posiadał on którąś z lamp, jakie miał Thom. Było ono wyraźniejsze i ostrzejsze niż światło jakiejkolwiek pochodni.
|