Zapisał Nalan w szpitalu na listy eksperymentalnych terapii, karmił ją witaminami i środkami antywirusowymi. Pomalował dla niej wolny pokój w kolory słońca i zieleni, jak park. Modlił się pięć razy dziennie, po raz pierwszy od lat. W końcu płakał. Nalan i tak umarła. Sevgi zamrugała na jej wspomnienie. Twarz wyniszczona gorączką i proszące, puste oczy. - Twierdzi pan, że zrobił tej kobiecie przysługę? - Twierdzę, że szybko i bezboleśnie zabrałem tę kobietę tam, gdzie i tak się wybierała. - Nie sądzi pan, że powinien był jej zostawić wybór? Wzruszył ramionami. - Dokonała wyboru, gdy próbowała mnie zaatakować. Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości, czym był, teraz je straciła. To był ten sam niewzruszony spokój, który widziała u Ethana, ta sama odporność psychiczna. Siedział na krześle jak coś wyrzeźbionego z czarnej skały i przyglądał się jej. Poczuła, jak coś porusza się w jej piersi. Stuknęła klawisz w czytniku. Na wyświetlaczu pojawiła się nowa strona. - Ostatnio był pan zamieszany w przemoc więzienną. Bijatyka pod prysznicami w bloku F. Czterech ludzi trafiło do szpitala. Trzech wysłanych tam przez pana. Cisza. - Zechce mi pan przedstawić swoją wersję? Poruszył się. - Wydaje mi się, że szczegóły mówią same za siebie. Trzech białych, jeden czarny. To było bicie komanda Aryjczyków, za karę. - Któremu nie zapobiegł w żaden sposób personel więzienia? - Nadzór pod prysznicami może zostać zakłócony przez dużą ilość pary. Cytat, koniec cytatu. - Wykrzywił wargi. - Albo mydło wciśnięte w soczewki. Reakcja może zostać opóźniona. Przez czynniki zewnętrzne. Cytat, koniec cytatu. - Czyli uznał pan, że musi interweniować. - Usiłowała doszukać się motywów, które pasowałyby do Ethana. - Ten Reginald Barens to jakiś pański przyjaciel? - Nie. To świrnięty skurwiel, należało mu się. Ale wtedy tego nie wiedziałem. - Był modyfikowany genetycznie? Marsalis prychnął. - Nie, chyba że gdzieś prowadzą jakiś tajny projekt polegający na tworzeniu uzależnionych szmat. - To znaczy, że poczuł pan solidarność rasową? Na jego twarzy pojawiły się zmarszczki. - Poczułem, że nie chcę widzieć, jak walą go w zadek młotem udarowym. Nie sądzi pani, że to nie ma nic wspólnego z kolorem skóry? Sevgi opanowała wybuch gniewu. Nie szło jej za dobrze. Była drażliwa z powodu odstawienia syndu - w Jezusowie nie zezwalano na modyfikatory synaptyczne, zabrali je im na lotnisku - i wciąż poirytowana z powodu kłótni, którą przegrała z Nortonem w Nowym Jorku. Mówię poważnie, Sev. Zajmuje się tym teraz cała rada polityczna. Mamy Ortiza i Roth dwa-trzy razy na tydzień przychodzących do sekcji drugiej... Osobiście? Co za zaszczyt. Pytają o raporty z postępów, Sev. Co oznacza raporty o postępach, a w tej chwili niczego takiego nie mamy. Jeśli nie zrobimy czegoś, co będzie wyglądało na nowe podejście, Nicholson naskoczy na nas obiema nogami. Ja to przeżyję, a ty? Wiedziała, że nie. Październik. W Nowym Jorku drzewa w Central Parku zaczynały rdzewieć i pokrywać się żółtymi plamami. Gdy rano szykowała się do pracy, handlarze pod jej oknem owijali się ciepło dla ochrony przed porannym chłodem. Lato odchodziło, wykręciło niczym odrzutowy liniowiec na czystym niebie nad miastem, świecąc w okna coraz zimniejszymi promieniami słońca. Ciepło jeszcze nie odeszło, ale było na dobrej drodze. Południowa Floryda przypominała łaźnię. - Ile powiedział panu Norton? - Niewiele. Że macie problem, przy którym nie pomoże wam ONZALG. Nie powiedział czemu, ale przypuszczam, że to ma związek z Monachium. - Nagły, nieoczekiwany uśmiech, który odjął mu dziesięć lat. - Naprawdę powinniście podpisać Porozumienie jak wszyscy inni. - INKOL w zasadzie zatwierdził wstępną wersję - rzuciła Sevgi, nie wiedzieć czemu przechodząc do obrony. - Jasne. Wszystko sprowadza się do jednej zasady, prawda? Zasada brzmi: nie będziecie nam mówić, co mamy robić, wy globalistyczne, biurokratyczne świnie. Ponieważ nie pomylił się zbytnio, nie zamierzała protestować. - Czy to będzie problemem? - Nie. Jestem niezależny. Moja wierność jest na sprzedaż. Jak już mówiłem, powiedzcie mi po prostu, czego ode mnie chcecie.
|