– Nie. Z masztami jest najgorzej, ale brakuje wszystkiego. Do zbudowania statku trzeba mieć drewno sezonowane. Można użyć świeżego, ale ono długo nie wytrzyma. A w mieście nie ma żadnego drewna.
– I nie będzie – powiedziała ponuro O’Casey. – To klasyczny problem wszystkich potęg morskich używających statków o drewnianych kadłubach. Kiedy wyrąbią już całe drewno w okolicy, stają się zależne od dostaw zza morza. A dostawcy, z którymi współdziałała Przystań K’Vaerna, właśnie zostali zniszczeni przez Bomanów.
– Tak jest – zgodził się Poertena. – Na jeden statek może znajdzie się drewno, ale na więcej na pewno nie.
– Czy pluton zmieści się na jednym statku? – spytał Julian, krzywiąc się na wspomnienie, że tylko tyle pozostało z jego kompanii Bravo.
– Tak – odparł Pinopańczyk, zezując na kapitana. – Ale to chyba nie wszystko, co bierzemy?
– Kapitanie Pahner! – Roger spojrzał na oficera. – Czy powinienem o czymś wiedzieć?
– Rozmawiałem z Rastarem – powiedział cicho kapitan. – Bomani nie tylko złupili Therdan i Sheffan. Zrównali je z ziemią, a ocalałe siły Związku nie są zainteresowane ich odbudowaniem. Poza tym oddział civan przywiązał się do nas i do pana jako dowódcy. Co więcej, Bogess wspomniał, że część jego sił nie jest zainteresowana powrotem do Diaspry. W przypadku niektórych to chęć poznawania świata, inni po prostu są wobec nas lojalni.
– A więc myśli pan, żeby zabrać ze sobą jazdę i Diaspran? – Książę zachichotał. – Mardukańscy Sipaje Jej Cesarskiej Mości?
– Nie zapewnię panu bezpieczeństwa, mając tylko trzydziestu sześciu marines, Wasza Wysokość – powiedział kapitan, patrząc Rogerowi spokojnie w oczy. – Z trudem mi się to udawało, kiedy miałem pełną kompanię... Ale nie mam już kompanii.
Jak powiedział plutonowy Julian, mam tylko pluton. To po prostu za mało.
Książę poważnie kiwnął głową.
– Nie miałem zamiaru kpić z pana, sir. Ani z poniesionych przez pana strat. Po prostu wyobraziłem sobie reakcję mojej matki.
– Rzeczywiście – powiedział Pahner i wybuchnął chrapliwym mardukańskim śmiechem. – Już widzę nasz powrót. Jej Wysokość będzie bardzo... ubawiona.
– Jej Wysokość – rzekła O’Casey – będzie bardzo... zdumiona, kiedy przeczyta raporty. Nic nie może równać się z pańską historią, kapitanie. Zapewnił pan sobie miejsce w wojskowych podręcznikach historii.
– Pod warunkiem, że dostarczę Jej Wysokości księcia – zauważył Pahner. – Muszę najpierw przebyć ocean i zdobyć port z trzydziestoma sześcioma marines i kilkoma psującymi się wspomaganymi pancerzami. I dlatego właśnie chciałbym zabrać ze sobą oddział jazdy civan i diasprańskich pikinierów, strzelców czy muszkieterów.
– Czyli ile statków nam potrzeba? – spytał Roger.
– Sześć – odparł Pinopańczyk. – Sześć trzydziesto – lub trzydziestopięciometrowych szkunerów wystarczy. Duża powierzchnia żagli, spora ładowność, odporność na niepogodę. Może szkunery topslowe. Prostokątne żagle na głównym i przednim maszcie będą dobre wtedy, kiedy wiatr będzie wiał w plecy.
– Możecie takie zbudować? – spytał Pahner.
83
– Chyba tak. Te ich statki to balie, ale im wystarczają. Nigdy nie tracą z oczu lądu i uciekają do brzegu przy każdej burzy.
Myślę, że nikt nie przepłynie oceanu w takiej zabawce. Ale możemy wygładzić linie, pogłębić kadłub i zmniejszyć wysokość pokładu nad linią wody na dziobie i rufie, i wyjdzie całkiem niezły stateczek. Problem w tym, że nie znają tu projektów – budują na oko i sprawdzają wszystko na modelach w skali jeden do dwóch.
– Rozumie pani, o czym on mówi? – spytał Roger, a naczelniczka świty roześmiała się.
– Nie, ale on na pewno wie – powiedziała.
– Podobnie wygląda sytuacja w naszych małych stoczniach, tylko że my używamy projektów komputerowych – stwierdził
Pinopańczyk. – Tutaj buduje się model, a potem przenosi wymiary bezpośrednio na gotowy statek, bez szczegółowych planów.
Oczywiście szumowiniaki nie mają pojęcia o wyporności i stabilności, ale damy sobie z tym radę.
– W jaki sposób? – spytał Pahner.
– Zbuduję tak jak oni model w skali jeden do dwóch, żeby sprawdzić wyliczenia – powiedział Poertena. – To mi zajmie jakiś miesiąc. Potem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, potrzebuję trzech miesięcy na resztę.
– Cztery miesiące?! – wykrzyknął z przerażeniem Roger.
– Nie da rady szybciej, sir – stwierdził przepraszającym tonem plutonowy. – I to pod warunkiem, że będziemy mieli materiały. Rozmawiałem dzisiaj z niezłym szkutnikiem i myślę, że możemy z nim współpracować. Ale musimy zdobyć drewno, a co najważniejsze, jakiś tuzin masztów. I zapasowych masztów, i drzewców, i żagli, skoro już o tym mowa.
– Dobrze, jesteście upoważnieni do dysponowania pieniędzmi wedle uznania – powiedział z kwaśną miną Pahner. – Jeśli to nie będzie koszmarnie drogie, możecie nawet kupić jakiś mały statek i wymontować z niego maszt. I niech ta stocznia już zaczyna. Model ma być gotowy za trzy tygodnie.
– Spróbuję, sir – powiedział ponuro Pinopańczyk – ale w trzy tygodnie chyba się nie da. Powiedziałem miesiąc, bo wiedziałem, że nigdy nie zgodzi się pan na dwa. Ale spróbuję.
Dyskusję przerwało ciche pukanie do drzwi. Do środka zajrzał starszy szeregowy Kyrou.
– Kapitanie Pahner, mamy tu dwóch mardukańskich dżentelmenów z czymś, co wygląda na zaproszenia na kolację.
Pahner podniósł brew i ułożył dłoń w kształt pistoletu. Szeregowy pokręcił głową, dając do zrozumienia, że przybysze wyglądają na nieuzbrojonych. Kapitan skinięciem polecił ich wpuścić.
Obaj Mardukanie mieli na sobie tyle ozdób, że mogliby otworzyć sklep jubilerski, ale Pahner odniósł wrażenie – choć nie był
ekspertem w tej dziedzinie – że nie jest ona zbyt wysokiej jakości.
– Jestem kapitan Pahner. A panowie?
– Jestem Des Dar – powiedział pierwszy, kłaniając się miejscowym zwyczajem z przyciśniętymi do ramion pięściami. –
Przynoszę dla księcia Rogera zaproszenie na kolację od mojego pracodawcy, Wes Tila.
Posłaniec wyciągnął zwinięty i zapieczętowany zwój.
– Tu jest podane miejsce i pora. Czy mogę powiedzieć mojemu pracodawcy, że zaproszenie zostało przyjęte?
|