- Nic...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Nie chcę o tym myśleć! – wrzasnęła Jessie do pustego pokoju...
»
niejedno serce biło trwogą i że nie tylko w mieście, nie tylko w tym kącie kraju, ale i w całej Rzeczypospolitej patrzono na ten samotny okop, otoczony powodzią...
»
Chciałeś zbiec, bo ich hymen wróżył ci katusze; Ale hymen zerwany, więc cóż mąci duszę? Toż miłość cię zaprasza do siebie najsłodziej...
»
srebrne rybki, trzeba się było dobrze nachylić, żeby je zobaczyć w tym czarnym pudle, głębokim jak przepaść...
»
* Rozdział 8**Zatrzymanie*Spis treści *Art...
»
Vierbein zrezygnował z rzucenia okiem na zegarek...
»
SCJENTOLOGIA, KOŚCIÓŁ SCJENTOLOGICZNY, Witold Kaczyński, Rafał Woronko 5...
»
Tworząc kod obsługi zasad biznesowych dobrą praktyką jest tworzenie funkcji obsługi wszystkich zasad...
»
jakżeby zrozumiały, że tu idzie o dobrego pana i o własny ich honor, jak się nie wypną gdyby pałąki, jak się nie wysadzą całe garbate, jak nie szarpną z...
»
sie Piotr wraca do kraju, odwiedza stryja Michała, rozkopuje mogiłę ojca, uczestniczy w bójce w restauracji, a następnie kilka tygodni przebywa w szpitalu,...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Co mam zrobić w tej sprawie?
- Jej ojciec zniknął. Nazywa się Horace Slaughter. Spróbuj znaleźć coś na jego temat.
- Będzie mi potrzebna pomoc.
Myron potarł oczy.
- Myślałem o zatrudnieniu kogoś na stałe - rzekł.
- Kogoś, kto dysponuje czasem?
Nie odpowiedział.
- Dobra. - Westchnął. - Zadzwoń do Wielkiej Cyndi. Ale zaznacz, że zatrudniamy ją na próbę.
- W porządku.
- Kiedy zjawi się jakiś klient, masz ją ukryć w moim gabinecie.
- Tak, tak...
Esperanza odłożyła słuchawkę.
Po zakończeniu zdjęć Brenda Slaughter podeszła do Myrona.
- Gdzie teraz mieszka pani ojciec? - spytał.
- Tam gdzie mieszkał.
- Była pani w jego mieszkaniu po tym, jak zniknął?
- Nie.
- Więc zacznijmy od niego.
3
Newark w New Jersey. Podła dzielnica. Potrzebna jak wrzód.
Ruiny - to słowo pierwsze cisnęło się na usta. Budynki nie tyle się rozpadały, ile waliły, topniały jak polane nieznanym kwasem. Pojęcie odbudowy było tu równie obce jak marzenie o podróżach w czasie. Otoczenie wyglądało na kadr z wojennej kroniki filmowej - jak Frankfurt po nalocie aliantów - a nie na ludzkie siedlisko.
Było tu jeszcze straszniej, niż pamiętał. Gdy jako nastolatek przejeżdżał tą samą ulicą z tatą, zamki w drzwiczkach ich samochodu same się zablokowały, jakby wyczuły niebezpieczeństwo. „Latryna” - mruknął ze ściągniętą twarzą ojciec, który dawno temu dorastał niedaleko stąd. Myron nikogo nie kochał i nie czcił bardziej od swojego taty, i oto ten najpoczciwszy człowiek na świecie ledwo nad sobą panował. „Popatrz, co oni zrobili z tą starą dzielnicą” - powiedział.
Popatrz, co zrobili.
Oni.
Wolno minął swoim fordem taurusem stare boisko, śledzony przez wrogie oczy. Obserwująca mecz pięciu na pięciu, ustawiona przy bocznych liniach gromada czarnych kolesiów czekała na zmierzenie się ze zwycięzcami. Nie grali w trampkach z tanich supermarketów jak za jego czasów, tylko w kosztujących od stu baksów w górę rozmaitych najkach niezdzierajkach i adaśkach, na które nie było ich stać. Myron poczuł wyrzuty sumienia. Rad by z pozycji szlachetnego oburzenia potępić zanik wartości, materializm i resztę, jednakże bardzo mu ciążyło, że jako agent czerpie zyski z reklam obuwia sportowego. Nie czuł się z tym dobrze, ale z drugiej strony nie chciał być hipokrytą.
Nikt też nie nosił już spodenek. Cała młódź paradowała w niebieskich i czarnych dżinsach, zjeżdżających nisko w stronę ziemi jak pantalony, które cyrkowi klauni wkładają dla większego śmiechu. W pasie opadały im na jaja, odsłaniając szpanerskie markowe bokserki. Myron nie chciał uchodzić za zgreda, który zrzędzi na modę młodego pokolenia, lecz przy niej spodnie dzwony i buty na platformach wydawały się całkiem praktyczne. Jak możesz dać z siebie wszystko, skoro bez przerwy musisz podciągać opadające sztany?
Ale największa zmiana zaszła w spojrzeniach. Kiedy przyjechał tu po raz pierwszy jako piętnastoletni uczeń szkoły średniej, był wystraszony, jednakże wiedział, że jeśli chce się wznieść na wyższy poziom, musi zmierzyć się z najlepszymi rywalami. A to oznaczało grę tutaj. Nie powitano go z otwartymi rękami. Skądże. Połączona z zaciekawieniem niechęć w oczach tamtych chłopców była niczym w porównaniu ze śmiertelną wrogością, z jaką patrzyli na niego ci. Ich nienawiść była jawna, bezpośrednia, pełna zimnej rezygnacji. Pewnie to banał, ale wówczas - niespełna dwadzieścia lat temu - było tu nieco inaczej. Może więcej nadziei. Trudno powiedzieć.
- Nawet ja bałabym się tu grać - odezwała się Brenda, jakby czytając w jego myślach.
Myron skinął głową.
- Nie było ci łatwo, co? Przyjeżdżać tutaj, żeby grać w kosza.
- Twój ojciec mi to ułatwił - odparł.
Uśmiechnęła się.
- Nie mogłam pojąć, dlaczego tak cię polubił. W zasadzie nienawidził białych.
- To ja jestem biały? - spytał Myron, udając, że wzdycha.
- Jak Pat Buchanan.
Zaśmiali się z przymusem.
- Opowiedz mi o tych groźbach - ponowił prośbę Myron.
Brenda spojrzała w szybę. Minęli plac usłany kołpakami samochodowymi. W słońcu lśniły setki, może tysiące dekli. Osobliwy interes. Ludzie kupują nowe dekle tylko wtedy, kiedy im je ukradną. Kradzione dekle lądują w miejscu takim jak to. Tak się nakręca koniunkturę.
- Dostaję telefony - zaczęła. - Głównie w nocy. Raz zagrozili mi, że mnie uszkodzą, jeśli nie znajdę ojca. Innym razem powiedzieli, że lepiej dla mnie, by pozostał moim menedżerem. - Zamilkła.
- Podejrzewasz, co to za jedni?
- Nie.
- Nie domyślasz się, dlaczego ktoś chce znaleźć twojego ojca?
- Nie.
- Ani dlaczego zniknął?
Potrząsnęła głową.
- Norm wspomniał, że jeździ za tobą jakiś samochód.

Powered by MyScript