a niedaleko już było do tej stacji, i tu dwór cały za-
trzymał się. Kiedy ojciec koniska udręczone wyprzągł, aby wracać po swój wóz, co został w
tyle na drodze, każą mu do króla. Stanął ojciec truchlejący przed majestatem pańskim po raz
pierwszy w życiu, a i po raz ostatni, a oczu nawet podnieść się nie ważył na oblicze królew-
skie. Mówi król Zygmunt:
– A jako się zowiesz?
– Marek Bystry, Miłościwy Królu!
– Wierę, Bystry – król na to – boś też i chłop bystry, A skąd ty?
– Z Podborza, z ekonomii samborskiej, Miłościwy Panie.
– Tedy z Rusi, a mówisz dobrze po polsku.
– Bom ja jest Polak i łaciński.
A trzeba wam wiedzieć, że wśród Rusi samborskiej jest dużo osad jakoby mazurskich, to
w całych osobnych gromadach, to z Rusią pomieszanych: Powtórnia, Powodowa, Strzałko-
wice, Biskowice, Radłowice i tak dalej, które to osady, jako ludzie opowiadają, jeszcze ongi
dawnymi laty stara królowa, co się Bona zwała, pono znad Wisły tu na Ruś sprowadziła po
wielkim powietrzu, kiedy Ruś miejscami całkiem wymarła; to i ojciec mój z takiej osady
pochodził.
– Masz tobie, Bystry; jedźże z Bogiem – rzecze dalej król i rzuca ojcu do czapki czerwony
złoty z swoim wizerunkiem.
6
Łaskawość Króla Jegomości dodała ojcu serca; powiadał potem, że mu się tej chwili przy-
pomniało owo mądre przysłowie: «Chwytaj okazją z przodu, bo z tyłu łysa». Jak tedy stał,
tak pada plackiem pod stopy króla, wołając:
– Najmiłościwszy Królu! Błagam ja pokornie miłosierdzia Waszego, biedny pachołek!
Król wstać mu kazał i pytał, czego by chciał? Ojciec jednakowoż nie wstał; tylko w klęcz-
ki się podniósł i tak klęczący suplikować zaczął o konfirmacją na sołtystwo, którego mu źli
ludzie przeczą, a w żebraka obrócić by go radzi.
Król słuchał chwilę cierpliwie, a potem, wskazując na jednego z dworzan swoich, rzekł:
– Opowiedz to temu. – I uśmiechając się dodał: – Słyszcie, Solski! Miejcie tam na bacze-
niu, co za sprawę ma ten człowiek, bo to przecież jest nasz furman królewski, auriga regius.
Stanąwszy we Lwowie, ojciec mój przypomniał się pokornie p. Solskiemu, któremu król
prośbę jego poruczył, a ten go znowu odesłał do innego, a ten inny do drugiego, a ten drugi
do trzeciego, i tak go posyłali od Annasza do Kaifasza, aż nareście podpisek kanclerski zapi-
sał sobie, o co rzecz chodzi, i rzekł ojcu:
– Jedź ty, człeku poczciwy, do domu; przyjdzie tobie dekret królewski na grunt; wyprawi
się pisanie do zamku w Samborze.
Rad nierad, ojciec na tej obietnicy poprzestać musiał, bo gdzież to ubogiemu chłopu nie-
bodze napychać się takim panom, przez drabanty, pokojowce, pajuki, łokciami się przesztur-
chiwać, a to jeszcze i w bardzo niesposobnym czasie, kiedy wszyscy mieli nabite głowy wo-
jennymi sprawami, bo właśnie królewicz naonczas, Władysław, a dziś miłościwy nasz mo-
narcha, wojował Turków, i kto żyw był we Lwowie, tylko o tej wojnie mówił i o nią się fra-
sował. A też i niebezpieczno bawić się było we Lwowie – raczej uciekaj, człecze, bo ci do
Chocimia z armaty każą. Ale przecie ojciec mój wrócił wesół i dobrej myśli do domu, moc
ciekawości matce i mnie opowiadał o królu, chwalił się przed sąsiady i przed podstarościm, i
przed wujem kantorem, że go Król Jegomość jakoby furmanem swoim mianował, a nawet
sobie spamiętał słowa łacińskie auriga regius, co właśnie tyle znaczy po polsku, co «woźnica
królewski». Jam wtedy miał lat 13, a brat matki mojej, sługa kościelny albo jak go zwano
kantor, wuj Walenty, nauczył mnie po trosze czytać i pisać. Tedy ja, kędy trzeba– i nie trze-
ba, na drzwiach, na skrzyniach, na stole, wypisywałem to kredą, to węglem grube i krzywe
litery, układając owe łacińskie słowa: AURIGA REGIUS – a tak mi się zdało, jakoby to tyle
znaczyło, co hetman nad furmany.
Ale tym dobrym myślom wrychle miał być koniec markotny, bo miesiąc mijał za miesią-
cem, a ona konfirmacja królewska na ojcowskie wolnictwo, co miała przyjść na zamek, jak
nie nadchodziła, tak nie nadchodziła. Podstarości, kiedy ojciec wrócił taki bezpieczny obie-
caniem królewskim, schował był trochę rogi, ale teraz następować zaczął na ojca coraz to
ciaśniej, a miał za wspólnika Węgrzyna pewnego, hajduka i wielkiego niegdy ulubieńca pana
wojewody Mniszcha. Ten Węgrzyn, Kajdasz nazwiskiem, jeszcze pacholęciem wzięty był na
dwór pański, a teraz w Podborzu przy podstarościm jakoby na łaskawym chlebie siedział i on
to niby miał dane sobie od starego pana sołtystwo nasze. Tedy obaj przypiekali ojcu. turbując
go groźbami: «albo się po dobremu wynoś, albo cię wytrzęsiemy z tego wolnictwa, bo my
|