Sekty? Wiele osób młodych lub mniej młodych, niespokojnych albo osamotnionych, znajduje w sektach schronienie przed światem, jakieś ciepło wspólnoty, uproszczone życie duchowe, a szczególnie pewność co do przyszłego losu, o którym Kościoły wypowiadają się z coraz większym wahaniem. Kierownictwo nauczyciela myślenia lub "guru" uwalnia ich od niepokojów i sprowadza dobrodziejstwo posłuszeństwa, które wyzwala ich od nich samych. Nieudolność Kościołów w dziedzinie mistyki przyczyniła się do rozkwitu sekt, które rozmnożyły się w Afryce, w Ameryce, a nawet w Europie w ciągu ostatnich trzydziestu lat. A jednak wielu z tych rzekomych specjalistów od duchowości, których nazywa się "guru", wciągnęło swoich nieszczęsnych uczniów w jakieś ostateczne zarzewie, które przypomina nie tyle najwyższą ofiarę wiary, ile śmierć skorpiona. Sekta jest przedsięwzięciem, które przemyślnie żeruje na naiwności lub zagubieniu prostych serc, a guru zbijają ogromne fortuny, ucząc bezinteresowności. Przypisują sobie znajomość najgłębszych tajemnic życia i śmierci i dają chętnie do zrozumienia, że w ich osobach kryje się coś z bóstwa. Ich nauka jest najczęściej ckliwą mieszaniną bezładnych i mdłych pojęć, zapożyczonych ze wschodnich technik duchowości i resztek myśli chrześcijańskiej. Zdarza się również, że ich klasztory są zwyczajnymi domami publicznymi, gdzie młodzież traci ostatki świeżości, której jeszcze nie zniszczyło w niej ogłupienie różnymi teoriami. Mówienie o "mistycyzmie" sekt to godne ubolewania nadużycie słowa. Mistycyzm wschodni jest metafizyczną wzniosłością, o której sekty nie mają najmniejszego pojęcia, a mistyka chrześcijańska jest wewnętrznym żarem, którego przyczyna jest im zupełnie nie znana. Niezbyt słuszną jest rzeczą przypisywać nieudolności Kościołów godny pożałowania rozwój sekt. To prawda, że Kościoły nie są doskonałe, ale w odróżnieniu od sekt one o tym wiedzą, a nawet niekiedy o tym mówią. To one jedyne na tym świecie przyznają się do swoich niedoskonałości. I tym powinny sobie zaskarbić przyjaźń ludzi, którzy też wcale nie są doskonali. Bóg? To pytanie, jakie wszyscy sobie stawiają, ale nikt nie potrafi na nie odpowiedzieć. Bo chociaż jest prawdą, że idea Boga odegrała zasadniczą rolę w historii ludzkości, niemniej prawdą pozostaje, że istnienia Boga nie udowodniono nigdy w sposób niezaprzeczalny. Wiara nie opiera się na rozumie, ale na pewnej sumie niesprawdzalnych świadectw (takich jak Mojżesza czy świętego Pawła). Umysł naukowy jest zmuszony je odrzucić i to z dwóch przyczyn: owe jednostkowe doświadczenia nie mogą być ani zweryfikowane, ani odtworzone. Najlepiej więc będzie zrezygnować z umieszczania Boga w zasięgu ludzkiego poznania, jak to zresztą czyni obecnie sama religia, gdy nazywa go "zupełnie Innym lub "Niepoznawalnym", uchylając się w ten zręczny sposób od dyskusji. A jednak, zgodnie z trafną uwagą pewnego rabina, dla naszego umysłu najważniejszą sprawą jest Bóg, "czy istnieje, czy nie istnieje". Rozum nie tylko jest w stanie udowodnić istnienie Boga, ale też nigdy nie udało mu się udowodnić czegoś innego. I jedynym sposobem, jaki znajdował, aby uniknąć tego wniosku, było popadnięcie w wątpliwość. Można pytać, ile jeszcze czasu potrzebować będzie ludzki umysł, aby dostrzec, jak oczywistą, genialną i radośnie realistyczną jest idea "stworzenia przez Boga", gdy się ją porównuje z racjonalistycznymi mrzonkami ubitej na pianę nicości, która myśli. Nasze ograniczenia? Rozmiary człowieka są tak szczupłe, że śmieszne się wydają jego usiłowania, aby wywierać wpływ na świat. Bo zakres częstotliwości, jakie jesteśmy w stanie zarejestrować, należy do najbardziej zredukowanych. Nasze spostrzeżenia zmysłowe zajęłyby zaledwie kilka milimetrów na taśmie długości kilometra. Nasz rozum jest ograniczony i nie pojmuje istoty czasu, przestrzeni, próżni, a nawet treści swoich własnych wypowiedzi, takiej na przykład, która sugeruje, że "wszechświat nie ma sfery zewnętrznej". Lepiej więc zrezygnować z ogarnięcia nieba i ziemi myślą, która opiera się na tak wątłych możliwościach. A jednak Albert Einstein twierdził, że rzeczą najcudowniejszą na świecie byłoby to, gdyby ten świat był poznawalny. Ograniczenia ludzkiej istoty są cudownym dobrodziejstwem, za które trzeba Bogu dziękować, gdyż natura jest obojętna na świadectwo wdzięczności. Nie wiem, jaki rodzaj aparatury zmysłów pozwoliłby nam zarejestrować równocześnie wszystkie częstotliwości i drgania wszechświata, ale jest możliwe, że stracilibyśmy w tym muzykę, malarstwo i wszelkie formy kompozycji artystycznej w zamian za niezwykły szum, połączony z oślepiającym drganiem nieuchwytnych kolorów. Nie znalibyśmy boskiej "proporcji", o której już była mowa - tej przedziwnej zgodności między tym, co skończone i nieskończone; nie zwrócilibyśmy uwagi - dzięki miłosiernej fałszywej nucie - na to, że zachodzi niezgodność z pewną tajemniczą harmonią wszechświata, której śpiew dociera do nas jedynie w niemej formie matematyki. Rodzina? Rodzina, będąca wartością społeczeństw pierwotnych i
|