Juliusz. Tak! Juliusz we własnej osobie. 11 I Teresa we własnej osobie. Na progu stoi Teresa. Obok niej siedzi Juliusz. Potem zjawia się jeszcze jedna głowa: Luna. I jeszcze jedna: Jeremiasz, wspięty na czubkach palców. I Klara. Wszystko to przepycha się jedno przez drugie, nie przekraczając progu. Teresa mówi: - Aha, to ty żyjesz... Jak gdyby nigdy nic. Pochylając głowę wskazuję na mięczaka i mówię: - Ledwo, ledwo... Teresa posyła najniewinniejszy grymas mojej “lokatorce", która w dalszym ciągu naga, znieruchomiała z otwartymi ustami w połowie swojej wypowiedzi. - Ciocia Julia, jak sądzę? Ukochana siostrzyczka. Resztka prestiżu, która mi jeszcze pozostała, właśnie dokonuje swego żywota. Ciocia Julia wie już, że nie jest pierwszą ciocią Julią w moim życiu. Jeżeli Teresa pociągnie temat, Julia dowie się wkrótce wszystkiego o moich sposobach rekrutacji. O tak, jest mi wstyd. Podrywam w Sklepie urodziwe złodziejki. Ot co. Człowiek jest podły. A jednak istnieje coś jeszcze podlejszego. Drugi człowiek. Na przykład Cazeneuve i wszystkie gliny jego pokroju, polują na złodziejki jedynie w tym celu, żeby im dać do wyboru: albo gabinet Dyrekcji, albo zamkniemy się na chwilę w przymierzalni. Ja przynajmniej nie gwałcę. Rzekłbym nawet, że za każdym razem, kiedy uwodzę jakąś ciocię Julię, ratuję ją od upodlenia. Krótko mówiąc, robię, co mogę. Trudno powiedzieć, czy Teresę uszczęśliwiło, że widzi mnie żywym. Jej królestwo nie jest z tego świata. Głosem klinicznie wypranym z zabarwienia pyta Julię: - Jak z takimi olbrzymimi piersiami śpi pani na brzuchu? Julia wybałusza oczy. Aparat Klary ponad wszystkimi głowami uwiecznia za pomocą flesza ten właśnie wyraz kompletnego osłupienia. Po czym braciszkowie, siostrzyczki i pies wpadają do wnętrza pokoju pod ryczącym naporem bandy jakichś nieznajomych. Rozrechotanej. Na wpół nagie ciała, co najmniej równie piękne jak Satarejczycy cioci Julii. Cale towarzystwo daje nurka na nasze łóżko i zaczyna nas obsypywać najbardziej niebywałymi pieszczotami. Rozmaite wykrzykniki w nie znanym mi narzeczu: - Vixi Maria, que moca linda! - E o rapez tambem! Olha! O pelo Tao branco! Julia ma dziwną minę. Coś pomiędzy urzeczeniem a niedowierzaniem, jak gdyby jej sny zmaterializowały się pod wpływem niezaspokojenia. - Parece o menino Jesus mesmo! Powiedziane to jest tak zabawnym tonem, że wszyscy się śmieją, nawet ci, co nie rozumieją. Pieszczoty wybuchają ze zdwojoną siłą, aparat Klary trzaska, Juliusz próbuje przedostać się do pana, Jeremiasz ma oczy jak dwa spodki, Luna uśmiecha się jak to kobieta w ciąży, Malec klaszcze w ręce podskakując na złączonych nogach, Teresa czeka, aż to wszystko się skończy, Julia zaczyna oddawać pieszczoty, a ja śmiertelnie się boję, żeby mi tu nie wylądowała Siostra Dobra Wróżka z opieki społecznej w eskorcie granatowego Anioła Obyczajności w kepi. Ale nie, to wkracza pomysłodawca tej przemiłej uroczystości. Teo! Ma na sobie garnitur w kolorze zielonej łąki. Na tle górnej kieszeni widnieje pęczek sałaty z listkiem róży w środku. W albumie Malca jest zdjęcie Tea w tym ancugu na grzbiecie, a podpis głosi: To Teo. który dokarmia w Lasku. Teo patrzy na mnie, ucieszony jak nie wiem co. - Właśnie, to ja! Do kogo też drepce twoja rodzinka, kiedy się dowiaduje, że starszy brat wyleciał w powietrze? Ano do Tea. A tu pech, nie było mnie dzisiaj w domu. Więc przyszli po mnie do Lasku. - Do Lasku? - Bulońskiego. Akurat dziś jest dzień, kiedy noszę żarcie koleżankom z Brazylii, żeby je trochę wesprzeć, bo marzną na kość w bojowych szatkach. Kiedy w szpitalu powiedzieli mi, że jesteś cały i zdrowy, postanowiłam je przyprowadzić, żeby to uczcić. Są takie serdeczne, no nie? (W Lasku Bulońskim... moje maluchy... Kiedyś zostanę pozbawiony praw braterskich.)
|