Od momentu zapalenia znicza, aż do dziś igrzyska szły jak z płatka...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
System znany dziś jako Wiedza Tajemna istniał początkowo nic posiadając nazwy, przekazywany z pokolenia na pokolenie przez długie wieki...
»
Kiedy zobaczyła go dziś na pustyni Mojave, pomyślała, że podlega on wstecznej ewolucji, że jego genetycznie zmieniony organizm staje się czymś w rodzaju zlepka...
»
Gałkin, nauczyciel geografii, uwziął się na mnie i zobaczycie, że dziś nie zdam u niego egzaminu – mówił, nerwowo zacierając potniejące ręce,...
»
jelita grubego lub odcinkowego zapalenia jelit (chorobaLeniowskiego-Crohna) jest wskazaniem do wykonania badania jelitagrubego (kalonografia)...
»
63 Form the articulation for a [k] as in English car; hold it silently for a moment, then silently release it...
»
463 Jakie znasz rodzaje zapalenia tarczycy'? 464 Opisz cechy kliniczne wola Hashimoto...
»
Oczywiście drzwi mojego pokoju tylko na ten moment czekały, żeby się otworzyć...
»
łam dwustuosobowy oddział buntowników...
»
- Myślałem, że podpisała duży kontrakt reklamowy z Zoomem...
»
- Proszę iść za mną - powiedział krótko...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Organizacja była wyśmienita i widać było, że Australijczycy włożyli w tę olimpiadę całą duszę i wszystkie siły narodu. Zupełnie jak kiedyś Ameryka, kiedy Kennedy wymyślił, że jeszcze przed końcem dekady, a zwłaszcza przed Rosjanami, trzeba wysłać ludzi na Księżyc. Organizacja wszystkiego była doskonała, co uzmysławiało mu, że on tu tylko marnuje czas. Bezpieczeństwo igrzysk nie było zagrożone nawet myślą o jakichkolwiek kłopotach. Australijska policja była przyjazna, kompetentna i licznie zgromadzona, a australijska SAS, która miała ich wspierać, była prawie tak samo dobra, jak jego ludzie. Mieli doskonałe wyposażenie i doradców z Global Security, którzy wyposażyli ich w radiostacje taktyczne tego samego typu, którym dysponowała Tęcza. Wyglądało na to, że GS była dobra w sprzedawaniu takiego sprzętu i Chavez zanotował sobie, żeby John porozmawiał z nimi o tym. Nigdy nie zaszkodzi posłuchać opinii z zewnątrz.
Jedno, co nie dopisywało, to pogoda. Przez całą olimpiadę panowały nieznośne upały. Personel medyczny w budkach, gdzie udzielano pomocy ofiarom udarów, miał pełne ręce roboty. Nikt na szczęście nie umarł, ale już ze sto osób wymagało hospitalizacji z tego powodu. Liczbę tych, którym na miejscu udzielili pomocy sanitariusze z wojska i straży pożarnej, oceniano na trzydzieści razy tyle. Ta statystyka nie uwzględniała, oczywiście, tych wszystkich, którym wystarczyło usiąść na krawężniku w cieniu i nie potrzebowali pomocy medycznej. Upał nie przeszkadzał mu, podobnie jak pocenie, ale przecież dokuczał i Chavez też chętnie korzystał z wodnej mgiełki systemu zraszającego. Telewizja nawet zrobiła program o tych zraszaczach, z czego zapewne najbardziej ucieszyła się amerykańska firma, która je wyprodukowała i zainstalowała. Mówiło się nawet, że ma powstać wersja tego systemu dla pól golfowych w Teksasie i wszędzie tam, gdzie też jest równie gorąco jak tu. Takie przejście z trzydziestu sześciu stopni do dwudziestu paru było naprawdę przyjemne, jak wejście pod prysznic, więc korytarze stadionu, gdzie zainstalowano zraszacze, były zwykle zatłoczone ludźmi, szukającymi wytchnienia przed upałem.
Ostatnią myślą Chaveza było, że chciałby tu mieć monopol na produkcję kremu z filtrem do opalania. Wszędzie było widać znaki ostrzegające przed dziurą ozonową i wzywające do używania kremu z filtrem, żeby nie dostać raka skóry. Wiedział, że śmierć na coś takiego nie zalicza się raczej do przyjemności. Każdego ranka on i wszyscy jego ludzie smarowali się obficie, tak samo jak każdy wokół. Za parę dni, kiedy wrócą do Anglii, ich opalenizna będzie zwracała uwagę bladolicych Angoli. Toż u nich w „upalny” dzień słupek rtęci w termometrze nie wznosi się do połowy tego, co tutaj wskazuje na co dzień. Starczy, że zrobi się dwadzieścia pięć stopni i ludzie zaczynają padać jak muchy, a gazety biją na alarm, że nadciągnęła „fala zabójczych upałów”! Proszę, co się na tym świecie porobiło. A kiedyś przecież śpiewano, że w upalne południe na ulice wychodzą tylko wściekłe psy i Anglicy. Musieli być wtedy jacyś inni Anglicy, pomyślał Chavez i zasnął.
* * *
Popow osiodłał Śmietankę około szóstej wieczorem. Do zachodu słońca pozostała nie więcej niż godzina, a klacz, która cały dzień wypoczywała i jadła, nie miała nic przeciwko temu, żeby znowu ktoś się nią zajął. Dał jej jabłko, rzuciła się na nie z radością podobną tej, którą odczuwa człowiek, mogący po dniu ciężkiej pracy wypić pierwsze piwo.
Jeremiasz, koń Hunnicutta, był mniejszy od Śmietanki, ale mocniej zbudowany. Miał dziwne umaszczenie — prawie cały był siwy, i tylko na grzbiecie rozciągała się wielka czarna kwadratowa plama, która, jak domyślał się Popow, dała początek nazwie tej odmianie koni Appaloosa — „derkacz”. Rzeczywiście, wyglądała jak derka, narzucona na grzbiet, pomiędzy szyją a zadem. Wkrótce pojawił się i sam Hunnicutt, zarzucił wałachowi na grzbiet swoje westernowe siodło. Schylił się, by zapiąć i ściągnąć popręgi, po czym zakończywszy przygotowania, przypasał kaburę z Coltem. Wsadził stopę w lewe strzemię i trzymając się łęku, wskoczył na siodło. Jeremiasz musiał to uwielbiać. Dodatkowy ciężar na grzbiecie sprawił, że ogier uległ jakby wewnętrznej przemianie. Uniósł dumnie głowę, zastrzygł uszami, czekając komendy, a kiedy usłyszał wytęsknione cmoknięcie, ruszył do bramy zagrody obok Popowa na Śmietance.
— Piękny koń, Foster.
— Najlepszy, jakiego dotąd miałem — zgodził się Hunnicutt. — Appaloosa są dobre do wszystkiego. Hodują je Indianie Nez Perce. To Nez Perce pierwsi oswoili konie na Zachodzie. Łapali na prerii konie, które uciekły Hiszpanom i żyły tam dziko. Potrafili oczyścić rasę aż do arabskich początków i zobacz, co im z tego wyszło. — Pochylił się i poklepał Jeremiasza po karku. Ogier powitał tę pieszczotę z zachwytem. — Jak dla mnie, nie ma lepszych koni od Appaloosa. Są bystre, spokojne, zdrowe i nie kapryszą jak araby. I są piękne, człowieku, po prostu piękne. Nie są może najlepsze w żadnej specjalności, ale są cholernie dobre we wszystkim. Doskonałe wierzchowce do wszystkiego. Jeremiasz jest wspaniały do polowania i tropienia. Sporo czasu spędziliśmy w górach, tropiąc łosie. Wiesz, że nawet znalazł mi złoto?
— Złoto? Jak to możliwe?
Hunnicutt roześmiał się.
— Żyłę na mojej działce w Montanie. Kiedyś było to ranczo hodowcy bydła, ale góry okazały się zbyt strome dla krów. W każdym razie, płynie tam strumień. Poiłem tam kiedyś Jeremiasza, aż tu patrzę, coś błyszczy. — Przeciągnął się i poprawił wodze. — Samorodek, człowieku, wielka bryła złota i kwarcu, najlepsze warunki dla występowania żył złota, Dmitrij. Zdaje się, że mam niezłe złoże na mojej ziemi. Jak wielkie? Nie mam pojęcia, zresztą to i tak już bez znaczenia.
— Bez znaczenia? — Popow aż obrócił się w siodle, żeby popatrzeć na tego wariata, dla którego wielkość żyły złota na jego działce nie miała znaczenia. — Foster, ludzie od tysiąca lat zabijają innych dla złota, a ty mówisz, że to bez znaczenia?
— Już nie będą, Dmitrij. To się skończy i miejmy nadzieję, że na zawsze.
— Ale jak? Dlaczego?
— Ty co? O Projekcie nie słyszałeś, czy jak?
— Trochę, ale widać nie na tyle, żebym mógł cię zrozumieć.
A, co mi tam, pomyślał Hunnicutt.
— Dmitrij, życie ludzkie na tej planecie w takim kształcie, jak je znamy, wkrótce się skończy.
— Ale...
— Naprawdę nic ci nie powiedzieli?

Powered by MyScript