Vanessa ociągała się, jakby chciała dobrze zapamiętać drogę, którą potem zamierzała przebyć bez towarzystwa strażnika. Wyposażenie łazienki zaskoczyło ją - lustra, nowoczesny prysznic, ładne kafelki... Spodziewała się czegoś równie prymitywnego, jak meble w jej pokoju. Zapomniała już, jakim luksusem jest czystość. - Będę za drzwiami - oznajmił Guillemot. - W takim razie jestem tu bezpieczna - odpowiedziała, posyłając mu spojrzenie, które, jak sądziła, odebrał jako obietnicę, i zamknęła drzwi. Potem puściła gorącą wodę, aż pomieszczenie wypełniło się parą, i wysmarowała wilgotną podłogę mydłem. Kiedy uznała ją za wystarczająco śliską, zawołała Guillemota. Gdy wszedł i, zdezorientowany, usiłował utrzymać równowagę - wynurzyła się z obłoków pary i uderzyła go z całej siły. Osunął się na podłogę. Dostając się pod strumień wrzącej wody, jęknął. Vanessa podniosła leżący obok pistolet maszynowy i skierowała go w pierś mężczyzny. Choć była marnym strzelcem i trzęsły się jej ręce - oboje wiedzieli, do czego jest zdolna zaślepiona strachem kobieta. - Nie strzelaj - wykrztusił, unosząc ręce do góry. - Jeśli mnie do tego zmusisz... - Proszę... nie strzelaj. - Teraz... zabierzesz mnie do Gomma i innych. Szybko i spokojnie. - Po co? - Zaprowadź mnie do nich - rozkazała, bronią wskazując drzwi łazienki. - Jeśli będziesz próbował jakichś sztuczek, strzelę ci w plecy. Wiem, że to nie po męsku, ale w końcu nie jestem mężczyzną. Jestem tylko gotową na wszystko kobietą, więc lepiej rób, co ci każę. - ...dobrze. Prowadził ją korytarzami, a potem przez centralny dziedziniec, obok dzwonnicy. Zawsze myślała, że to kaplica, ale myliła się. Gdy weszli do środka - stwierdziła, że wygląda raczej jak bunkier niż miejsce kultu religijnego. Dopiero teraz uwierzyła w słowa Gomma - to była baza, w której przygotowywano atak nuklearny. Schodzili korytarzem w dół. Czy tutaj trzymano tych, ponoć nienormalnych, ludzi? - Co to za miejsce? - zapytała. - Nazywamy je buduarem - odpowiedział posłusznie. - To tutaj wszystko się rozgrywa. W tej chwili chyba nic się nie działo. W większości pokoi panowała ciemność. W jednym komputer obliczał swoje szansę na uniezależnienie się, w innym telex pisał do siebie listy miłosne. Szli dalej korytarzem, aż skręcając w następny natknęli się na kobietę szorującą linoleum. Guillemot skorzystał z okazji. Popchnął Vanessę tak, że uderzyła o ścianę, i uciekł. Zanim zdążyła zorientować się w sytuacji, zniknął jej z oczu. Przeklinała samą siebie. Po chwili rozległo się alarmujące bicie dzwonów. Wiedziała, że jeśli nadal i będzie stać w miejscu, to jest zgubiona. Biegła wzdłuż korytarza, zaglądając do każdego pokoju. W jednym znalazła tuziny zegarów - każdy pokazywał inną godzinę; w drugim dziesiątki czarnych telefonów; w trzecim, największym, ściany oblepione były monitorami, ale tylko jeden był włączony. Przed nim, w fotelu na kółkach, siedziała „zakonnica" z obfitym wąsem i popijała piwo. Vanessa podeszła bliżej. Z odrazą stwierdziła, że mężczyzna ogląda wyjątkowo ohydnego pornosa. Wyczuwając jej obecność, zerwał się, jak dzieciak przyłapany na gorącym uczynku Wymierzyła do niego z pistoletu. - Zabiję cię, jeśli się poruszysz - zagroziła. - Cholera! - Gdzie jest Gomm i inni? - Co? - Gdzie oni są? Szybko! - Na dole. Korytarzem w lewo i jeszcze raz w lewo - odpowiedział. - Nie chcę umierać - jęknął. - Więc siadaj i zamknij się. - Dzięki Bogu - szepnął. Kiedy wyszła, padł na kolana i modlił się. W lewo i jeszcze raz w lewo. Mówił prawdę - dotarła do pokoi więźniów. Właśnie miała zapukać do pierwszych drzwi, gdy zawyła syrena alarmowa. Teraz już bez pukania otwierała wszystkie po kolei. W trzecim znalazła Gomma. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Vanessa? - Miał na sobie tylko koszulę. - Przyszłaś? Przyszłaś! Wkrótce wszyscy wyszli na korytarz: Ireniya, Floyd, Mottershead, Goldberg. Patrząc na nich uwierzyła, że razem mają czterysta lat. - Obudźcie się, stare niedowiarki - zawołał Gomm. Znalazł jakieś spodnie i zakładał je w pośpiechu. - Włączyli alarm - zauważył mężczyzna z siwymi włosami opadającymi na ramiona.
|