już nie zazdrość i irytacja, a prawdziwa nienawiść do jego kroków, sztucznego śmiechu i głosu zawładnęła Olgą Michajłowną...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Skoroś go nie widział, skąd możesz wiedzieć, że był na strychu? – Toć jego własna żona musiała chyba wiedzieć, gdzie przebywa! –...
»
spełnienie przez przychodzącego świeżo człowieka, w jego historyczności, posiada ono moc, która budzi, a nie moc, która obdarza, bo ta raczej zwodziłaby...
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
· Automatyczne uleganie autorytetom oznaczać może uleganie jedynie symbolom czy oznakom autorytetu, nie zaś jego istocie...
»
współobywatelom, że właściwie jego wypychano, ażeby się bił z synem margrabiego o obra- zę księcia Napoleona – mais je leur ai dit 353 –...
»
Wtpliwoci co do stanu psychicznego wiadka i jego stanu rozwoju umysowego mog wynika z informacji uzyskanych od innych osb w toku postpowania przygotowawczego, w...
»
Mieszka, który do innego obejścia i innych stosunków przywykł z Jordanem, drażniła zarówno wyniosłość biskupa, jak i to, że pod bokiem jego, który zwykł...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
Wejście do tego zakątka ciepła i światła przyniosło Mellesowi ogromną ulgę; poczuł, jak pod wpływem ciepła rozluźniają się jego napięte mięśnie...
»
Regis wdrapał się na stojące obok krzesło, by lepiej przyjrzeć się znamieniu, lecz już wcześniej był pewien, że jego bystre oczy nie zwiodły go, że znamię na...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Podeszła do okna i wyjrzała do ogrodu. Piotr Dmitrycz
kroczył po alei. Jedną rękę trzymał w kieszeni, palcami drugiej pstrykał i odchyliwszy głowę
trochę do tyłu kroczył dostojnie, kaczym chodem i z taką miną jakby był bardzo zadowolony i
z siebie, i z obiadu, i z trawienia, i z przyrody...
Na alei pojawiło się dwóch małych gimnazjalistów, dzieci ziemianki Czyżewskiej, dopiero
co przyjechały, a z nimi student–guwerner w białym mundurze i przyciasnych spodniach.
Zrównawszy się z Piotrem Dmitryczem, dzieci i student zatrzymali się i pewnie złożyli mu
życzenia imieninowe. Pięknie poruszając ramionami poklepał dzieci po policzkach i podał
niedbale rękę studentowi. Student widocznie pochwalił pogodę i porównał ją z petersburską,
73
ponieważ Piotr Dmitrycz odpowiedział głośno i takim tonem jakby rozmawiał nie z gościem,
a z komornikiem albo ze świadkiem:
– Co proszę? Macie zimno w Petersburgu? A u nas tu, mój drogi, piękne powietrze i
obfitość płodów ziemi. Co? Jak?
Włożył do kieszeni jedną rękę, pstryknął palcami drugiej i ruszył dalej. Patrzyła w ślad za
nim, aż zniknął za krzakami leszczyny, i dziwiła się. Skąd u tego trzydziestoczteroletniego
człowieka ten dostojny, generalski chód? Skąd ten ciężki, piękny krok? Skąd ta władcza
wibracja w głosie, skąd te wszystkie „co proszę”, „hm–tak” i „mój drogi”?
Przypomniała sobie, jak w pierwszych miesiącach małżeństwa, żeby nie zanudzić się w
domu, jeździła do miasta na zjazdy, gdzie nieraz zamiast jej ojca chrzestnego, hrabiego
Alekseja Pietrowicza, przewodniczył Piotr Dmitrycz. W fotelu przewodniczącego, w
mundurze i z łańcuchem na piersi, radykalnie się zmieniał. Wzniosłe gesty, donośny głos, „co
proszę”, „hm–tak”, lekceważący ton... Wszystko zwyczajnie ludzkie, jego własne, do czego
przyzwyczaiła się w domu, tonęło w majestacie, i w fotelu siedział nie Piotr Dmitrycz, a jakiś
inny człowiek, którego wszyscy nazywali panem przewodniczącym. Świadomość, że jest
władzą, przeszkadzała mu siedzieć spokojnie, szukał pretekstu, żeby zadzwonić, karcąco
spojrzeć na publikę, krzyknąć... Skąd brały się krótkowzroczność i głuchota, kiedy zaczynał
nagle źle widzieć i słyszeć i, krzywiąc się wyniośle, żądał, żeby mówili głośniej i podchodzili
bliżej do stołu. Z wyżyn swego majestatu źle rozróżniał twarze i dźwięki, więc jakby podeszła
do niego wtedy sama Olga Michajłowna, to i do niej by krzyknął: „Jak pani nazwisko?”
Świadkom–chłopom mówił per ty, na publikę krzyczał tak, że jego głos słychać było nawet na
ulicy, w stosunku do adwokatów zachowywał się nieznośnie. Kiedy adwokat zaczynał mówić,
siadał do niego nieco bokiem i zmrużywszy oczy patrzył się w sufit, chcąc tym pokazać, że
adwokat tu wcale nie jest potrzebny i że on go nie akceptuje i nie chce słyszeć; kiedy
występował ubrany na szaro obrońca z urzędu, wyostrzał słuch i mierzył go ironicznym,
druzgocącym spojrzeniem: o, proszę, jacy są teraz adwokaci! „No i co pan w końcu chce
przez to powiedzieć?” – przerywał. Jeżeli adwokat–krasomówca używał jakiegoś obcego
słowa i, dla przykładu mówił zamiast „fikcyjny” – „fiksyjny”, Piotr Dmitrycz nagle się
ożywiał i pytał: „Jak? Co takiego? Fiksyjny? A co to znaczy?” – i potem pouczająco
zauważał: „Proszę nie używać słów, których pan nie rozumie”. I adwokat, kończąc mowę,
odchodził na miejsce cały czerwony i spocony, a Piotr Dmitrycz, zadowolony z siebie,

Powered by MyScript