*** Nad rzeką, nieco poniżej wodospadu - drugiego co do wysokości na całym Dysku i odkrytego przez znanego podróżnika Guya de Yoyo[12] w Roku Obrotowego Kraba - babcia Weatherwax siedziała przy niewielkim ognisku z ręcznikiem na ramionach i parowała. - Zawsze są jakieś jasne strony - powiedziała niania Ogg. - Przynajmniej trzymałam swoją miotłę i ciebie równocześnie. A Magrat miała swoją. Gdyby nie to, oglądałybyśmy teraz wodospad od dołu. - Świetnie. Pocieszyłaś mnie - zapewniła babcia, a oczy błysnęły jej groźnie. - To właściwie przygoda. - Niania uśmiechnęła się zachęcająco. - Pewnego dnia będziemy to wszystko wspominać i pękać ze śmiechu. - Świetnie - powtórzyła babcia. Niania roztarta ślady pazurów na ramieniu. Greebo, z prawdziwym kocim instynktem samozachowawczym, wdrapał się na swoją panią i skoczył w bezpieczne miejsce z jej głowy. Teraz zwinął się w kłębek przy ognisku i śnił kocie sny. Cień przemknął nad nimi - to Magrat przeczesywała brzegi rzeki. - Chyba znalazłam wszystko - oznajmiła zaraz po lądowaniu. - Tu jest miotła babci. I... o tutaj... różdżka. - Uśmiechnęła się mężnie. - Małe dynie wypływały na powierzchnię. Tak ją znalazłam. - A niech mnie. Miałaś szczęście - uznała niania Ogg. - Słyszałaś, Esme? Przynajmniej żywności nam nie braknie. - Znalazłam też kosz z chlebem krasnoludów - dodała Magrat. - Chociaż obawiam się, że spleśnieje. - Na pewno nie, możesz mi wierzyć - uspokoiła ją niania Ogg. - Chleb krasnoludów nigdy nie pleśnieje. No tak... - Usiadła. - Urządziłyśmy sobie całkiem miły piknik, prawda? Mamy ognisko... i wygodne miejsce do siedzenia i... Na pewno wielu biednych ludzi z takich okolic jak Howondaland i podobnych dałoby wiele, żeby w tej chwili znaleźć się na naszym miejscu... - Jeśli nie przestaniesz być taka radosna, Gytho, to ci przyłożę w ucho! - zagroziła babcia Weatherwax. - Jesteś pewna, że nie bierze cię przeziębienie? - zatroskała się niania. - Właśnie wysycham. Od środka. - Posłuchajcie, naprawdę mi przykro - zapewniła Magrat. - Przecież powiedziałam, że przepraszam. Co prawda nie całkiem wiedziała za co. Nie ona przecież wpadła na pomysł podróży łódką. Nie ona umieściła na rzece wodospad. A nawet ze swojego miejsca nie mogła go wcześniej zauważyć. Owszem, zamieniła łódkę w dynię, ale to przecież niechcący. Coś takiego mogło się zdarzyć każdemu. - Udało mi się ocalić książki Dezyderaty - dodała. - Co za szczęście - odetchnęła niania Ogg. - Teraz będziemy wiedziały, gdzie się zgubiłyśmy. Rozejrzała się. Pokonały już najwyższe góry, ale nadal wokół widziała szczyty i łąki rozciągające się aż do linii śniegu. Gdzieś z daleka dobiegał głos dzwonków. Magrat rozłożyła mapę. Papier był pognieciony i mokry, a linie rozmazane. Wskazała palcem poplamiony kawałek. - Myślę, że jesteśmy tutaj. - Coś takiego... - zdziwiła się niania, której pojęcie o zasadach kartografii było jeszcze mniejsze niż babci. - Zadziwiające, jak wszystkie możemy się zmieścić na takim małym kawałku papieru. - Wydaje mi się, że w tej chwili najlepiej będzie podążyć wzdłuż rzeki - zaproponowała Magrat. - Ale absolutnie nie po niej - dodała szybko. - Przypuszczam, że nie znalazłaś mojej torby? - zapytała babcia. - Byty tam rzeczy osobiste. - Pewnie poszła na dno jak kamień - stwierdziła niania. Babcia Weatherwax wstała niczym generał, który właśnie otrzymał wiadomość, że jego armia zajęła drugie miejsce. - Ruszamy - rzekła. - Dokąd teraz? *** Czarownice leciały nad lasem - ciemnym i okrutnie iglastym. Milczały. Od czasu do czasu mijały samotne domki, na wpół ukryte pod drzewami. Tu i tam z drzewnego mroku wyłaniała się skalna grań, nawet w popołudniowej porze spowita mgłą. Raz czy dwa przeleciały niedaleko zamków, jeśli można je tak nazwać; wydawały się nie tyle zbudowane, ile raczej wypchnięte z pejzażu. Był to taki typ pejzażu, z którym łączył się pewien gatunek opowieści. Występowały w nich wilki, czosnek i przerażone kobiety... Mroczne i spragnione opowieści - opowieści, które machały skrzydłami na tle księżyca... - Der flabberghast - mruknęła niania. - Co to znaczy? - To w zagranicznym języku nietoperz. - Zawsze lubiłam nietoperze -wyznała Magrat. - Tak ogólnie. Bez jednego słowa czarownice zwarły szyk lotu. - Jeść mi się chce - oznajmiła babcia Weatherwax. - I tylko niech nikt nie wspomina o dyniach. - Jest jeszcze chleb krasnoludów - przypomniała niania. - Zawsze jest chleb krasnoludów. Mam ochotę na coś przygotowanego w tym roku, ale dziękuję za troskę. Przeleciały w pobliżu kolejnego zamku, zajmującego cały skalisty szczyt. - Przydałoby się jakieś ładne miasteczko albo coś takiego-westchnęła Magrat. - Ale musi nam wystarczyć to na dole - odparła babcia. Spojrzały.
|