Przy wszystkich zamieszkanych chatach spotyka się bardzo złe, agresywne psy...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
SZEŚĆ ŚWIATÓW CYKLICZNEJ EGZYSTENCJIWedług nauk buddyjskich, istnieje sześć światów (loka*) egzystencji, w których przebywają wszystkie...
»
wszystkim, dał mu przeto taką kurę, na którą, kiedy zawołać: – Kurko, kurko! znieś mi złote jajko! – w istocie złote znosiła jajko...
»
Tworząc kod obsługi zasad biznesowych dobrą praktyką jest tworzenie funkcji obsługi wszystkich zasad...
»
każdy zauważył, że nie wszystkie powierzchnie są płaskie! Można tworzyć przybliżenia takich powierzchni, stosując płaskie wielokąty, ale...
»
Wejrzyj na mnie, broń mnie od zasadzek nieprzyjaciół widzialnych i niewidzialnych, wspomagaj mnie we wszystkich moich potrzebach, pocieszaj w cierpieniach mego...
»
Dlatego marzyła, żeby żyć wiecznie w legendzie, jak Ans-set, i zadała sobie wiele trudu, żeby dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko możliwe...
»
 Z tego wszystkiego wyłania się inny interesujący problem: w jaki sposób wyzwania - takie jak rozlew krwi, rewolucja czy inny wstrząs - pomagają nam...
»
Silne stronyDo silnych stron firmy NETKOM mających wpływ na wybór strategii działania zaliczyć trzeba przede wszystkim:szeroki asortyment usług; firma...
»
Zawsze, gdy wracała od swej siostry Nesty, mieszkającej w San Francisco, liczyła z okna samolotu wszystkie te turkusowe baseny pływackie, które zdobiły Dolinę,...
»
— Wszystko w porządku? — Jane podeszła szybko, przed fotelem Adriana, do łóżka męża...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Najczęściej są uwiązane. W nocy szczekaniem odpędzają od zbitego stada pantery, wilki i dzikie psy. Z natury swej są mocnej budowy; odżywiane zwykle mlekiem i świeżą cielęciną, stają się niezwykle silne i bardzo niebezpieczne. Nie raz miałem z nimi przykre spotkania. Kiedyś, gdy zbliżyłem się do chaty, pies zerwał się z łańcucha i skoczył; mi do gardła. Zacząłem się bronić, a on chwycił mnie zębami za rękę i dopiero po długiej walce udało mi się uwolnić. Wprawdzie ubranie miałem w strzępach, ale pies leżał nieruchomo na ziemi. Resztkami koszuli przewiązałem sobie rany – do dziś mam po nich blizny. Moje rany szybko się goiły dzięki częstym kąpielom w gorących źródłach, które o tej porze roku odwiedzane są już niestety wyłącznie przez węże. Później dowiedziałem się od pasterzy, że w tej walce nie tylko mnie się dostało, ale również psu, który leżał potem przez tydzień w jakimś kącie i nie chciał nic jeść.
Podczas wycieczek znajdowaliśmy wiele poziomek, ale tam właśnie, gdzie rosły najpiękniejsze, było też najwięcej pijawek. Wiedziałem z książek, że są one plagą wielu himalajskich dolin. I oto tutaj sam doświadczyłem, jak bardzo można być wobec nich bezbronnym. Pijawki spadają na ludzi i zwierzęta z drzew. Wkręcają się przez wszystkie otwory w ubraniu, nawet przez w dziurki w butach, byle tylko przyssać się do ciała. Gdy próbuje się je oderwać, traci się jeszcze więcej krwi niż przyzwalając, aby się nassały do syta. Wtedy same odpadają. W niektórych dolinach pijawek jest tak wiele, że nie można się przed nimi obronić. Nie wiem jakim zmysłem wyczuwają swoje ofiary i często musiałem ratować się szybką ucieczką. Ciepłokrwiste zwierzęta w tych okolicach noszą na sobie całe tuziny tych pasożytów, które przyssały się im do skóry, najczęściej przy oczach, nosie i uszach. Najlepszym sposobem, aby trzymały się z dala od nas, jest nasączenie skarpet i nogawek spodni słoną wodą.
Podczas wycieczek zebraliśmy bogaty materiał w postaci map i szkiców, ale nie udało się znaleźć przełęczy, przez którą moglibyśmy uciec. Przy sporym bagażu, większość przełęczy była nie do przebycia bez pomocy odpowiednich środków technicznych, a myśl o powrocie znaną drogą, przez Dzongkę, wcale się nam nie uśmiechała. Dlatego jeszcze raz wystosowaliśmy podanie do władz Nepalu, aby upewnić się, czy czeka nas wydalenie, czy też nie. Nigdy nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Pozostawało jeszcze około trzech miesięcy do chwili, kiedy będziemy musieli opuścić Kyirong, więc gorliwie wykorzystywaliśmy każdy dzień na przygotowania do drogi. Aby pomnożyć nasze pieniądze, pożyczyłem je pewnemu handlarzowi na powszechnie przyjęte 33 procent. Później miałem tego pożałować, ponieważ zwlekał z ich oddaniem i niewiele brakowało, a ukrywany przez nas odjazd byłby niemożliwy.
Z czasem nasze kontakty z przyjaznym, pracowitym ludkiem coraz bardziej się pogłębiały. Podobnie jak u nas, tutejsi wieśniacy nie pracują według godzin, ale wykorzystują każdą minutę dziennego światła. W uprawnych okolicach wyraźnie brakuje rąk do pracy. Nie ma głodu ani biedy. Licznych mnichów, którzy nie pracują, lecz dbają tylko o zdrowie dusz, utrzymuje gmina. Chłopi żyją całkiem dostatnio. W ich skrzyniach leży czysta odświętna odzież dla całej rodziny. Kobiety tkają i szyją same, w domu.
Policja w naszym sensie nie istnieje, ale przestępcy są zawsze karani publicznie. Kary są dość drastyczne, ale bezbłędnie dostosowane do mentalności ludzi. Opowiadano mi o mężczyźnie, który ukradł złotą lampkę maślaną w jednej z licznych świątyń położonych wokół Kyirongu. Po udowodnieniu mu winy wydano – nieludzki w naszym pojęciu – wyrok. Publicznie obcięto mu dłonie i okaleczone, żyjące jeszcze ciało zaszyto w namoczoną skórę jaka, którą pozostawiono do wyschnięcia, a potem wrzucono w najgłębszą przepaść. Nigdy nie byliśmy świadkami tak okropnej kary, wydaje się, że z biegiem czasu Tybetańczycy złagodnieli. Przypominam sobie pewną publiczną chłostę, która mnie osobiście wydawała się nawet zbyt łagodna. Dotyczyła ona mniszki zreformowanego buddyjskiego kościoła, w którym surowo obowiązuje celibat*. Owa mniszka poczęła dziecko z mnichem tegoż kościoła i zabiła je natychmiast po urodzeniu. Obydwoje zostali oskarżeni i postawieni pod pręgierzem. Następnie, po publicznym stwierdzeniu hańby, skazano ich na 100 batów. Już podczas wymierzania kary ludzie prosili wykonujących chłostę o litość, ofiarowując jak zwykle dary pieniężne. Dzięki temu zmniejszono karę, a ciasno stłoczony tłum, w którym wielu płakało, odetchnął z ulgą. Zhańbionego mnicha wraz z mniszką napiętnowano i wydalono z okręgu. Współczucie okazywane przez całą ludność było czymś nadzwyczajnym i dla typu naszej wrażliwości bez mała niepojętym. Grzeszników obdarowano hojnie pieniędzmi i żywnością. Opuścili Kyirong z pełnymi workami, przysposobieni do pielgrzymki.
Zreformowana sekta, do której obydwoje należeli, jest w Tybecie najsilniejsza, lecz właśnie w tej okolicy, w której się znajdowaliśmy, istniało wiele klasztorów o odmiennej regule. Mnisi i mniszki mogli w nich zakładać rodziny, a ich dzieci pozostawały w klasztorze. Sami uprawiali pola, ale nigdy nie otrzymywali stanowisk publicznych, które były zastrzeżone tylko dla członków sekty zreformowanej.

Powered by MyScript