Równie dobrze źródłem smrodu mogła być starucha, odganiająca od kozich trupów muchy...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- ustaw federalnych i innych aktw normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutw podmiotw Federacji, jak rwnie| innych aktw normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotw Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczeglnych podmiotw,- porozumieD midzynarodowych, ktre zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
zdaniami, ograniczony do związków formalnych lub uwzględniający równieŜ związki treściowe; (2) przez określenie punktu wyjścia i punktu dojścia...
»
czarna legenda dziejow polskiNiemiecki Instytut Historyczny - za KrzyżakamiZadbał o wybielenie Krzyżaków w Polsce również Niemiecki Instytut...
»
których zaspokojenie nauka społeczna ma ułatwić — będą nietylko „organiczne", lecz będą również wynikać ze społecznejistoty...
»
Wytworzenie si przywizania zaley od wraliwoci matki na potrzeby dziecka, ale rwnie od jego temperamentu (dzieci czciej reagujce strachem silniej reaguj...
»
rozmawiał?„Drugi” spostrzega bosmana, który również zjawił się na mostku:- Bosco, kto rozmawiał przez telefon podczas ma newrów?- Notre...
»
Podobnie jak próba opisania pojęcia sekty ma charakter teologiczny, tak również próba podziału sekt została dokonana opierając się na kryteriach...
»
terminu wierzyciel zoyby towar w magazynie ssiadujcym z magazynem du-nika, ktry w danych okolicznociach rwnie spon...
»
Bez wątpienia energia ki zawarta jest również w pokarmie, który zjadamy, w powietrzu, którym oddychamy, w wodzie, którą pijemy...
»
b gGetwa ze swych dbr dziedzicznych (Iclero) wwczas, gdy jeszcze haE i 7norski by w powijakach, a zyski z niego niewielkie: Rwnie podcawc ;;ny tvlko...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Zadanie było beznadziejne, ponieważ muchy przypominały wielkością uskrzydlone kapsle od butelek, a jedyną bronią kobiety była rakietka od ping–ponga. Poza tym wyglądała na półślepą. Jej szaleńcze ciosy trafiały przypadkowo i niezbyt często muchę, choć trzeba przyznać, że kiedy to się zdarzało, rozlegało się głośne klaśnięcie. Trafiona mucha wpadała w korkociąg i roztrzaskiwała się parę metrów dalej o skałę.
Starucha sprawiała wrażenie, że żyje dla tych momentów.
Artur przez pewien czas oglądał to egzotyczne przedstawienie z większej odległości, w końcu postanowił jednak zwrócić na siebie uwagę łagodnym chrząknięciem. Niestety, by móc łagodnie, grzecznie chrząknąć, musiałby być bardziej przyzwyczajony do miejscowej atmosfery; zamiast więc chrząknąć, dostał ataku zachrypniętego, okraszonego potokami śliny kaszlu i dusząc się oraz zalewając łzami, osunął się po skalnej ścianie i legł u jej podnóża. Łapczywie chwytał powietrze, ale to jedynie pogarszało sprawę. Zwymiotował, znów o mało się nie udusił, przeturlał się przez własne wymiociny, potoczył parę metrów. W końcu udało mu się podeprzeć dłońmi, wdrapać po ścianie, stanąć i przesunąć w strefę nieco świeższego powietrza.
– Przepraszam – wydyszał. Oddychało mu się trochę lepiej. – Naprawdę niezmiernie mi przykro. Czuję się jak ostatni idiota, ale... – Zamachał rękami w kierunku rozbryzganych przed wejściem do jaskini wymiocin. – Co mam powiedzieć? Cóż takiego powinienem powiedzieć? – Dzięki ostatnim zdaniom udało mu się zwrócić na siebie uwagę starej. Odwróciła głowę w jego stronę i zaczęła się podejrzliwie przyglądać, na szczęście z powodu znacznej ślepoty miała duże trudności z zauważeniem Artura na tle rozmytego, skalistego krajobrazu. – Halo! – zawołał Artur i zamachał rękami.
W końcu go zauważyła, jęknęła i wróciła do roztrzaskiwania much.
Spowodowany przez staruchę ruch powietrza sprawił, iż stało się jasne, że to ona była głównym źródłem obrzydliwego smrodu. Schnące pęcherze, gnijące trupy i dziwna zupa wnosiły niemały wkład w ogólną atmosferę, ale największy wpływ na zmysł węchu wywierała kobieta.
Znów udało jej się trafić muchę. Owad trzasnął o skalną ścianę, wnętrzności zaczęły spływać w sposób, który – jeśli starucha miała dość dobry wzrok – musiał sprawiać jej wielką przyjemność.
Artur stanął niepewnie na nogi i spróbował się oczyścić kępą suchej trawy. Nie wiedział, co jeszcze może zrobić, by ściągnąć na siebie uwagę staruchy. Mało brakowało, by sobie poszedł, wstyd mu było jednak zostawić przed wejściem do cudzej jaskini swoje wymiociny. Co z nimi zrobić? Obydwiema rękami zaczął wyrywać wystające to tu, to tam kępy trawy. Niestety, obawiał się, że jeśli za bardzo zbliży się do wymiocin, ich powierzchnia się nie zmniejszy, ale raczej zwiększy.
Podczas gdy rozpatrywał, jaka byłaby optymalna metoda działania, zdał sobie sprawę, że kobieta zaczęła z nim rozmawiać.
– Słucham? – krzyknął.
– Pytałam, co mogę dla pana zrobić – powiedziała słabym, szeleszczącym jak papier, ledwie słyszalnym głosem.
– E... chciałem poprosić o radę. – Mówiąc to, Artur wydał się sobie śmieszny.
Spojrzała na niego półślepymi oczami, odwróciła się, machnęła na muchę, ale nie trafiła.
– Jakiego rodzaju?
– Słucham?
– Jakiego rodzaju radę?
– Hm. Dość ogólną. W broszurze...
– Ha! W broszurze! – Stara splunęła. Machała teraz chaotycznie wokół siebie.
Artur wyciągnął z kieszeni wygniecioną broszurę. Nie wiedział właściwie, dlaczego. Znał jej treść, wyglądało na to, że starej nie interesuje, co tam napisano. Otworzył ją jednak, głównie po to, by mieć na co rzucić znacząco okiem. Broszura piała z zachwytu nad prastarym, mistycznym kunsztem hawaliońskich wizjonerów i mędrców oraz niesamowicie przesadzała, jeśli chodzi o poziom noclegów na Hawalionie. Artur cały czas nosił przy sobie egzemplarz Autostopem, stwierdził jednak, że hasła stają się coraz bardziej mętne i paranoidalne oraz że pojawia się w nim coraz więcej iksów, igreków i nawiasów. Działo się coś złego. Nie miał pojęcia, czy była to wina jego egzemplarza, czy po prostu ktoś lub coś dostało kręćka i halucynacji w sercu redakcji przewodnika. Bez względu na przyczynę Artur miał coraz mniejszą ochotę opierać się na Autostopem; w jego przypadku oznaczało to, że całkowicie przestał na nim polegać i używał go jedynie jako podstawki do kanapek, które spożywał siedząc na kolejnej skale i wpatrując się tępo w przestrzeń.
Kobieta powoli podchodziła w jego kierunku. Artur próbował dyskretnie ustalić kierunek wiatru. Kiedy starucha podeszła, odsunął się nieco w bok.
– Rada! – skrzeknęła. – Chce pan rady, tak?

Powered by MyScript