Średniego wzrostu, szczupła, prosta, z
wdzięczną linią szyi i ramion, żona Kirły wyglądała z daleka na kobietę bardzo młodą, a
złudzeniu temu dopomagały włosy niezmiernie jasnej barwy, z tyłu głowy w prześliczny,
ogromny warkocz upięte. Z bliska dopiero uderzał i prawie zadziwiał kontrast, który z młodością
kibici jej i warkoczy tworzyła twarz tak ogorzała, że od włosów ciemniejsza, z czołem
przerzniętym kilku poprzecznymi zmarszczkami, ze zwiędłymi, choć bardzo kształtnymi usty.
Była to po prostu zgrubiała i sterana twarz kobiety jeszcze młodej, bo trzydziestoparoletniej, z
natury wcale ładnej. Bardzo zgrabna pomimo swej starej i niemodnej sukni, szła przez salon na
ramieniu gospodarza domu wsparta, nieśmiała jakaś, prawie zlękniona, z niepokojem oglądająca
się na postępujące za nią dzieci. Kiedy pani Emilia, powstawszy z kanapy i szeleszcząc suknią
okrytą bogatym i błyszczącym haftem, wprowadzała ją do grona najpoważniejszych kobiet, ze
zmieszanego jej spojrzenia, roztargnionego uśmiechu i wahających się, lękliwych ruchów
poznać można było, że od wszelkich towarzyskich zebrań bardzo odwykła, a z odległych
wspomnień wiedząc dobrze, jak wśród nich znajdować się należy, trwożyła się ciągle, aby
czegoś niewłaściwego i nieprzyzwoitego nie popełnić. Drżała trochę i śpiesznie oddychała
siadając obok wytwornej i wyniosłej pani Andrzejowej, która jednak dość przyjaźnie, choć
zawsze trochę z wysoka, oświadczała jej swoje przyjemne zdziwienie nad tym, że na koniec
spotkać ją mogła, ją, która od tak dawna nie ukazuje się nigdzie. Ośmielona trochę, jednak
przyciszonym jeszcze głosem odpowiedziała:
– Pan Benedykt byÅ‚ tak Å‚askaw, że zapraszaÅ‚ miÄ™ razy kilka i sam, i przez JustynkÄ™, którÄ… do
mnie przysyłał. A jakżebym ja takiemu dobrodziejowi odmówić mogła?
– Szwagier mój ma wiÄ™c przyjemność widywać paniÄ… czasem?
Kirłowa splotła ręce, okryte zbyt wielkimi i niezupełnie świeżymi rękawiczkami.
– O, mój Boże! – zawoÅ‚aÅ‚a – a jakżebym ja sobie z gospodarstwem i interesami rady dać
mogła bez pomocy zacnego sąsiada? Teraz to już nic: nauczyłam się i przywykłam. Ale z
początku byłabym przepadła razem z dziećmi, gdyby pan Benedykt nie pomagał mi radami, a
czasem i osobistym dojrzeniem tego i owego...
Teraz, gdy w zapale mówić zaczęła głośno, w głosie jej parę razy zabrzmiały nuty grube, z
delikatnością kibici jej i ruchów dziwnie sprzeczne; użyła też paru wyrażeń wcale
niewykwintnych.
– Jak Boga kocham – dokoÅ„czyÅ‚a – takiego dobrego czÅ‚owieka, jak on, chyba na tym podÅ‚ym
świecie nie ma...
Toteż na twarz pani Andrzejowej wybiło się trochę niesmaku, a u boku świekry swej siedząca
śliczniutka Klotylda szeroko oczy otworzyła i z trudnością powściągnęła latające po jej
pąsowych ustach uśmieszki. Gospodyni domu pośpieszyła wyrazić ubolewanie, że tak bliska
sąsiadka przybyła dziś do jej domu tak późno. Kirłowa zmieszała się znowu, zgrabną swą kibić
pochyliła w trochę niezgrabnym ukłonie i widocznie zdobywając się na śmiałość, zbyt głośno
odpowiedziała:
– A jakże ja, moja pani, mogÄ™ tak w każdej chwili zostawiać w domu dzieci? Troje starszych
odważyłam się wziąć z sobą, bo myślałam, że mi państwo tego za złe nie weźmiecie; ale dwoje
młodszych nie mogłam przecież na rękach sług zostawić i musiałam czekać przyjścia
Maksymowej, która je wyniańczyła i taką jest poczciwą babą, że byle tylko posłać po nią, zaraz
przychodzi... Z małymi dziećmi to jak ze szkłem ostrożności trzeba... ale moja babula
Maksymowa dobrze ich tam dopilnuje...
51
Za plecami świekry swej Klotylda wpychała koronki chusteczki w parskające śmiechem usta;
pani Andrzejowa jak grób umilkła; pani Emilia podniosła rękę do czoła i gardła, jakby w tej
chwili dostawać zaczynała migreny i globusu. Jedna z tych pań, które ciągle ciche uwagi nad
wszystkim czyniły, szepnęła do drugiej:
– Jak ta KirÅ‚owa zgrubiaÅ‚a i sproÅ›ciaÅ‚a; o moja pani! a jaka z niej przed zamążpójÅ›ciem
śliczna panienka była!... Różycówna z domu przecież!
|