w zwyczajach szlachty polskiej miała ona nader wyjątkowe, prawie żadne znaczenie...

Linki


» Dzieci to nie ksiÄ…ĹĽeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeĹ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
czarna legenda dziejow polskiNiemiecki Instytut Historyczny - za KrzyżakamiZadbał o wybielenie Krzyżaków w Polsce również Niemiecki Instytut...
»
- Myślę, że szukamy czegoś w tym rodzaju, ale prawie zawsze albo nas oszukują, albo my oszukujemy, Paryż - to miłość na ślepo, wszyscy jesteśmy beznadziejnie...
»
Psychologia fizjologiczna miala w zasadzie byc tylko jednym ze specjalnych dzialĂłw psychologii, czy nawet tylko dyscyplina pomocnicza dla psychologii: ale ze wzgledu...
»
Zdolność produkcyjna polskiego i światowego przemysłu koksowniczego Obecnie w Polsce jest czynnych 9 koksowni, a w nich 29 baterii koksowniczych o...
»
co są najgotowsi do ofiary? Posłuchajcie! Chcecie walki? Macie ją przed sobą; godna Polski i polskich dzieci, będzie to bój nie mniej srogi, nie mniej...
»
znaczeniu jako znak czegoś, signifiant odnoszący się do signifié, signifiant różne od swego signifié...
»
Nie jesteś indywidualnym mężczyzną ani kobietą w powszednim znaczeniu tego słowa: jesteś nieprzerwanym prądem wydarzeń, doświadczeń, wizerunków tego, czym byłeś i coś...
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
kraszewski jozef ignacy-dzieje polski 01, stara basn wrote Zygmuntowskie czasy (1846) and Diabła (1855), and in Dresden the so called Saxon series (Hrabina...
»
* Bardzo wyrazistym przykładem wykorzystania zasady skojarzenia na naszym polskim poletku politycznym były wybory do "kontraktowego" parlamentu w 1989 roku, które...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Stosunkowa uboższość kraju, nie sprzyjająca tym kosztownym igrzyskom; rzadkie w
ogólności ślady zachodnioeuropejskiej szwalerii w Polsce, dostrzegane tylko w pożyciu najmożniejszych
panów zamkowych; sumienniejsze wreszcie posłuszeństwo przepisom kościelnym,
walczącym od dawna surowymi zakazy przeciw zbytkowym a wielokrotnie i morderczym
zabawom turniejowym – nie dały turniejom upowszechnić się w Polsce. Częstsze u nas
później niż teraz za Jadwigi, znane niektórym panom chyba z podróży po krajach zagranicznych,
nierzadko nawet praktykowane tam przez nich, uchodziły one w Polsce za wymysł cudzoziemczy,
wcale niepotrzebny przy ciągłych harcach z Tatarstwem, a do niedawna i z Litwą.
Przez całą epokę średniowieczną nie słychać o żadnym tego rodzaju igrzysku p r y w a t -
n y m na zamku któregoś z możnowładzców rycerskich. Nawet u dworu królewskiego odprawowano
je tylko na cześć najznamienitszych książąt postronnych, bawionych sposobem zagranicznym.
Taką też zabawą uraczono obecnie króla Zygmunta. Dziecinnie próżny i płochy Luksemburczyk,
skłonny w każdej chwili do popisów w roli rycerza błędnego, niezmiernie chciwy
pochwał dla swej postaci i zręczności rycerskiej, sam występował w szrankach, w złocistej
zbroi, w hełmie o fantastycznym ubraniu z piór, na bogato ustrojonym rumaku. Naprzeciw
niemu stawał kwiat najpolerowniejszych rycerzy polskich, a każden pragnął skruszyć z nim
kopię, każden nacierał nań z kolei. Król Zygmunt nie posiadał się z radości. Zapewne u żadnego
z dworów zachodnioeuropejskich, oswojonych z wszelkim przepychem widowisk i bohaterstw
turniejowych, nie wróżyło mu tyle tryumfów i pochwał co wobec mniej zepsutej w
tym względzie publiczności gonitw krakowskich.
Po skończonych igrzyskach czekała gości suta uczta za stołem. Musiała ona zwyczajem
Jagiełłowym trwać długo. Gdy panie i młodzież dworska odeszły, rozpoczynała się w towarzystwie
męskim coraz huczniejsza, rubaszniejsza wesołość. Zdarzało się to zwłaszcza pod
obecność tak wesołego krotofilnika, jak np. ów niefortunny pretendent do arcybiskupstwa
gnieźnieńskiego, młody biskup Kropidło, bratanek Opolczyków, pojednany wreszcie z królem
Jagiełłą. Jakże serdecznie ubawił się zawsze „Wielki Aleksander Litwy i Rusi”, jak Witołdowi
z aluzją do jego imienia chrzestnego pochlebiano, ilekroć facecjonować począł u
stołu kędzierzawy Grapidla, zwracając się konceptami swoimi najchętniej do Witołda, który
też zwyczajną hojnością swoją odpłacał mu jego żarty. A jak rubasznych żartów pozwalał
sobie duchowny krotofilnik z Opola! Gdybyśmy w jedną ramkę wmieścić chcieli różne
wspomnienia przechowane przez kronikarzy o biesiadowych facecjach dowcipnego biskupa
Kujaw, urósłby z nich następujący obraz wesołej uczty w zamku krakowskim.
Oto oprócz mnogich gości podrzędnych siedzą przy stole królewskim na pierwszych miejscach
Jagiełło, Witołd, Zygmunt, Kropidło. Ten ostatni opowiada właśnie ucieszne zdarzenie
z czasu zatargów o arcybiskupstwo gnieźnieńskie. „Moje mnichy – rzecze biskup do książąt –
waleczniejsze od waszych wojewodów! Aby tnie na rozkaz królewski wyrugować z arcybiskupstwa,
zajechał mazowiecki wojewoda Abraham dobra kościoła gnieźnieńskiego. Był tam
starostą moim pewien mnich cysterski z Pelplina, człek zuchwały jak rzadko. Wojewoda
uprowadził mu jednego razu trzodę baranów z folwarku. Wkrótce potem zaczaił się nań cysters
z gromadą ludzi i po krótkiej walce wziął wojewodę w niewolę. Pojmany musiał przyrzec
na uczciwość rycerską, iż mu zwróci barany. Tymczasem zamiast dotrzymać słowa zapozwał
mnicha przed sąd, duchowny, iż wbrew habitowi czyni burdy po drogach. „Co mi
habit! – zawołał cysters przed sądem i rzuci kaptur o ziemię. – Tu leży mnich, a tu stoję ja,
szlachcic! Oddaj, wojewodo, barany albo po szlachecku powiem, żeś skłamał.” Wojewoda
wyszedł ze wstydem, a cysters odbił niebawem trzodę i po wszystkich zamkach sąsiednich
obwołał kłamcą Mazura. Czyż mnich nie waleczniejszy od wojewodów!”
„Od polskich, nie od moich!” – ozwie się król węgierski i wychylając kubek za kubkiem
pocznie wychwalać pod niebiosa swoich urzędników, swoje rycerstwo, swoje wyprawy bohaterskie.
Chełpliwość szwagra Jagiełłowego nie znała granic. Kropidło przysłuchiwał się
długo w milczeniu, aż wreszcie, podpiwszy sobie, przerwie coraz rubaszniejszym przechwałkom.
„Dość tego, mości królu! Ani ty, ani król jegomość Jagiełło nie osiągniecie sławy z waszego
panowania. Jeden wielki książę Witołd godzien być królem! Jagiełło i ty nie warci jesteście
berła. Tamten utonął cały w swoim myśliwstwie, a ty wyrzekłbyś się czci dla podwiki.
Alboż nie wiadomo, co cię spotkało w Insbruku, na festynie książęcym, gdzie pewna córka
mieszczańska przed wszystkimi gośćmi podniosła skargę na ciebie, a stara księżna insbrucka
kazała ci stanąć pannie do oczu?… Dlatego nie chełp się cnotami królewskimi! Gdyby mi
dano było siać królów, nie siałbym nigdy Zygmuntów, nigdy Jagiełłów, zawsze Witołdów.”
Gwałtownie zarumieniony Zygmunt bał się odpowiedzieć cokolwiek, aby zuchwały a pijany
krotofilnik jeszcze szerzej się nie rozgadał. Dobroduszny Jagiełło nie miał żółci dla gorzkich
przymówek w żarcie. Wychwalony zaś Witołd tak wielce podobał sobie w pochlebstwie
wesołego biskupa, że do wielu darów poprzednich dorzucił mu teraz dożywocie zamku i dóbr
mielnickich. Za co bratanek Opolczyków nazajutrz po uczcie wyprawił poufny list do Krzyżaków,
swoich tajemnych przyjaciół i łaskodawców, donosząc im o wszystkich mowach i
planach, z jakimi Witołd albo Jagiełło wynurzył się wczoraj przeciwko Zakonowi.

Powered by MyScript