- Tacy najmują ludzi wykształconych. - Zabrzmiało to niemal jak pogróżka; Calderwood nie skończył nawet szkoły średniej. - Postaram się, aby wykształcenie nie przeszkodziło mi w zrobieniu fortuny - powiedział Rudolf. Calderwood roześmiał się sucho, oszczędnie. - A postarasz się, Rudi, postarasz. To pewne! - Wysunął szufladę biurka i wydobył z niej jubilerskie pudełko z nazwą firmy wypisaną na welwetowym wieczku. - Masz - podjął kładąc pudełko na biurku. - To coś dla ciebie... Rudolf otworzył pudełko i zobaczył stalowy szwajcarski zegarek na rękę z paskiem z czarnego zamszu. - Serdecznie dziękuję. Pan dyrektor bardzo dla mnie dobry - powiedział starając się, by głos jego nie zabrzmiał nutą zdziwienia. - Rzetelnie na to zarobiłeś. Calderwood poprawił wąski krawat we wnęce sztywnego, białego kołnierzyka. Był zakłopotany, bo szczodrość nie przychodziła mu łatwo. - Włożyłeś w firmę dużo dobrej roboty - podjął. - Masz głowę na karku, Rudi. I prawdziwy zmysł handlowca. - Bardzo dziękuję, panie dyrektorze. To była prawdziwa mowa z okazji ukończenia studiów - nie waszyngtońska gadanina o wzrastającej krzywej potęgi militarnej i pomocy dla naszych mniej szczęśliwych braci. - Mówiłem, że będę miał dla ciebie propozycje, które cię może zainteresują. - Słucham, panie dyrektorze. Calderwood zawahał się, odchrząknął. Później wstał, podszedł do zdobiącego ścianę kalendarza, jak gdyby przed decydującym skokiem wolał jeszcze raz skontrolować własne dane. Ubrany był, jak zawsze, w czarny garnitur z kamizelką i czarne trzewiki. Lubił, jak się wyrażał, solidne opakowanie kostek. - Rudi - rozpoczął - jak zapatrywałbyś się na stałą posadę w domu towarowym Calderwooda? - To zależy - odpowiedział Rudolf. Był przygotowany na taką właśnie propozycję i postanowił z góry, jakie warunki może przyjąć. - Od czego zależy? - zapytał ostro szef. - Od charakteru posady. - Charakter taki jak dotąd. Tylko pracowałbyś więcej, robił po trosze wszystkiego. Chcesz mieć jakiś tytuł? - To zależy od brzmienia tytułu. - Zależy! Zależy! - prychnął gniewnie Calderwood, ale roześmiał się zaraz. - Kto wymyślił powiedzonko o młodzieży kąpanej w gorącej wodzie? Zastępca dyrektora. To tytuł wystarczająco dobry dla ciebie. - Na początek - powiedział Rudolf. - Chyba powinienem wyrzucić cię za drzwi. - Bladoniebieskie oczy Calderwooda zlodowaciały na moment. - Nie chciałbym uchodzić za niewdzięcznika - podjął Rudolf - ale nie chciałbym również zabłądzić w ślepy zaułek. Mam inne propozycje i... - Pewno chcesz pognać do Nowego Jorku jak tylu innych młodych głupców - przerwał mu Calderwood. - Przez pierwszy miesiąc wałęsałbyś się po mieście, chodził na rozmaite przyjęcia. - Na tym mi nie zależy - powiedział Rudolf, bo czuł, że nie jest jeszcze przygotowany do Nowego Jorku. - Podoba mi się w Whitby. - I słusznie! - podchwycił Calderwood zasiadając znowu za biurkiem z czymś przypominającym westchnienie ulgi. - Posłuchaj, Rudi. Starzeję się pomału i lekarz twierdzi, że należałoby zwolnić obroty. Przekazać komuś część odpowiedzialności, powiada, dużo wypoczywać, w ten sposób przedłużać życie. Taka, widzisz, zwyczajna doktorska paplanina reklamowa. Mam podobno wysoki poziom cholesterolu. Poziom cholesterolu! To nowy straszak, jakim posługują się lekarze. Ale cóż? Jest w tym trochę racji. Nie mam synów... - Objął spojrzeniem fotografię córek, ten swój potrójny zawód. - Wszystko sam tutaj robię od śmierci mojego ojca. Teraz ktoś musi mi pomóc. A widzisz, nie chcę żadnego mądrali po szkole handlowej, z takich, co to zaraz zmieniają wszystko, a po pierwszych dwu tygodniach pracy domagają się udziału w firmie. - Opuścił głowę, spod czarnych brwi spojrzał badawczo na Rudolfa. - Zaczniesz od stu dolarów na tydzień. Po roku zobaczymy, co będzie dalej. Czy to uczciwa propozycja? - Jak najbardziej uczciwa - powiedział Rudolf. Na początek spodziewał się siedemdziesięciu pięciu dolarów. - Dostaniesz własny pokój - ciągnął Calderwood. - Urządzi się go w starej pakowni na piętrze. Na drzwiach będzie napis: Zastępca dyrektora. Ale podczas godzin pracy chciałbym cię widywać w ruchu: No co? Ręka? Rudolf wyciągnął rękę i pomyślał, że siła uścisku Calderwooda nie świadczy chyba o wysokim poziomie cholesterolu. - Pewno na razie chciałbyś mieć wakacje, prawda? - podjął szef. - To zrozumiałe. Ile ci potrzeba? Dwa tygodnie? Miesiąc? - Będę tu jutro o dziewiątej rano - odparł Rudolf i wstał z krzesła. Calderwood uśmiechnął się, aż błysnęły podejrzanej naturalności zęby. - Mam nadzieję, że nie popełniłem błędu. Zobaczymy się jutro z rana. Kiedy Rudolf wychodził z jego gabinetu, Calderwood odwracał list i dużą, kanciastą dłoń wyciągał po wieczne pióro. Tym razem zastępca dyrektora szedł przez dom towarowy bez pośpiechu i nowym, szacującym okiem właściciela spoglądał na stoiska, sprzedawców i klientelę. U ujścia przystanął, aby zdjąć z ręki swój tani zegarek i założyć ten nowy.
|