Mój prawnik pogada z FBI i
wszystko wyjaśni. O nic mnie nie oskarżą. Ale dziękuję za troskę.
- Bardzo się cieszę - W głosie Atwana czaiła się wesołość. Był doświadczonym graczem.
Wiedział, że nie zdoła odbić każdej piłki.
- W zasadzie przyszedłem udzielić ci rady, Kamal. Czy raczej ostrzeżenia.
- Och, jestem zaszczycony. A jakiej, mój drogi?
- Będę mówił otwarcie, choć nie jesteśmy w bezpiecznym miejscu a nigdy nie wiadomo, kto może słuchać. Mam wrażenie, że jeden z twoich współpracowników ma w Iranie pewne
problemy. To Libańczyk z pochodzenia, tak jak ty. Nazywa się Kamal Husajn Sadr, a
przynajmniej urodził się pod tym nazwiskiem. Teraz posługuje się różnymi nazwiskami, ale najczęściej ludzie nazywają go Al-Majnoun. Czy to ci coś mówi?
Atwan spróbował się roześmiać. Dźwięk zabrzmiał sucho, niemal jak krakanie.
- Ależ drogi Harry, ten dżentelmen, Sadr czy Majnoun, jeśli tak wolisz, umarł ponad
dwadzieścia lat temu. O ile się nie mylę, zabili go Izraelczycy.
- Tak, wiem. Ale jakimś cudem zmartwychwstał. I rzecz w tym, że Irańczycy go szukają.
Podejrzewają, że maczał palce w naszej małej akcji w Meszhedzie. Nie znają jeszcze
wszystkich szczegółów, więc zamierzają go aresztować i przesłuchać, żeby je poznać. Chyba że ktoś wykona naprawdę szybki ruch.
Atwan zakaszlał.
- A w jaki sposób to dotyczy mnie? - spytał, siląc się na swobodny ton, ale napięcie w jego głosie było ewidentne.
- Problem w tym, że Irańczycy znajdą to małe urządzenie, które zostało przeszmuglowane do ich laboratorium. Skomplikowane urządzenie, które topi fragmenty układów elektronicznych i zmienia kod, dostarczone przez pewnego libańskiego dżentelmena, który mieszka w
Londynie. Nasz nasłuch wychwycił masę rozmów na ten temat i wygląda na to, że wiedzą o tobie więcej, niż sądziliśmy.
- Więc co chcesz mi powiedzieć?
- To, panie Atwan, że jeśli nie zrobi pan czegoś bardzo szybko, cholernie wielka kupa gówna spadnie panu na głowę.
- Co za wulgarne określenie.
- Być może, wydaje mi się jednak bardzo stosowne. No ale co ja tam wiem? Jestem tylko
Amerykaninem. Nie znam
się na metodach działania naprawdę wyrafinowanych ludzi, takich jak pan. Niemniej fakty są takie, że Al-Majnoun pracował dla pana, pan pracował dla nas, a Irańczycy prędzej czy
później się tego domyśla. Dojdą do tego, że zabił naszych ludzi i ich ludzi, i wkurzą się. Nie chciałbym zobaczyć ruiny pańskich interesów po tym wszystkim, co pan dla nas zrobił.
Atwan wstał i podszedł do kominka, nad którym wisiała akwarela Degasa przedstawiająca
tancerki szykujące się do lekcji tańca. Libańczyk patrzył chwilę na obraz, po czym wrócił na fotel.
- Co pan proponuje, panie Pappas?
Rzecz nieunikniona: negocjacje. Atwan był przede wszystkim biznesmenem, a teraz chciał
dobić targu.
- Niczego nie proponuję - odparł Harry. - Sugeruję tylko, żeby pan szybko wyciągnął swojego człowieka z Iranu. Najlepiej do Londynu, gdzie będzie pan mógł mieć go na oku. Powinien pan to zrobić, zanim Al-Majnoun wyda pana i przy okazji masę innych osób. To nie jest
groźba, ja nie zajmuję się groźbami, to tylko rada. Ale obawiam się, że jeśli się pan do niej nie zastosuje, będzie pan miał, jak to wulgarnie ujmujemy my, Amerykanie, przesrane.
Atwan odwrócił wzrok, żeby ukryć wyraz twarzy. Był jak zawsze całkowicie opanowany, w
każdym razie starał się sprawiać takie wrażenie. Rozważał opcje, oceniał, ile może stracić w zależności od tego, co wybierze. Dobrzy szachiści potrafią myśleć kilkanaście ruchów
naprzód. Atwan posiadał tę umiejętność. Pracował z całych sił, żeby zminimalizować ryzyko w najbardziej ryzykownej branży na świecie.
- Jest pan, jak widzę, dość agresywny - powiedział, ponownie spoglądając na Amerykanina. -
Przyjąłem pańską radę do wiadomości.
|