Oto bowiem w drzwiach kancelarii milicjanci zderzyli siÄ™ z panem Misiakiem, profesorem historii, popularnie zwanym Alcybiadesem. RozlegÅ‚ siÄ™ nieprzyjemny chrzÄ™st i coÅ› biaÅ‚ego wypadÅ‚o z pakunku. — Najmocniej przepraszam... — pan Misiak uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ zakÅ‚opotany. PoprawiÅ‚ okulary na krótkowzrocznych oczach, schyliÅ‚ siÄ™ i podniósÅ‚ z podÅ‚ogi zgubÄ™. ChciaÅ‚ wÅ‚aÅ›nie podać jÄ… porucznikowi Praksie, kiedy zorientowaÅ‚ siÄ™ nagle, że trzyma w dÅ‚oni rÄ™kÄ™ szkieletu. DrgnÄ…Å‚ jak oparzony. Z ust wydarÅ‚ mu siÄ™ krótki okrzyk. KoÅ›cista rÄ™ka wypadÅ‚a mu ze zdrÄ™twiaÅ‚ych palców i z gÅ‚uchym stukotem rozsypaÅ‚a siÄ™ po podÅ‚odze. Alcybiades cofnÄ…Å‚ siÄ™ i ocierajÄ…c odruchowo dÅ‚onie o spodnie patrzyÅ‚ z wyrzutem na milicjantów, jakby zrobili mu brzydki kawaÅ‚. Szmer przerażenia rozszedÅ‚ siÄ™ po korytarzu. Kilku malców z piskiem zrejterowaÅ‚o na tyÅ‚y. Reszta staÅ‚a w osÅ‚upieniu, z wytrzeszczonymi ze strachu oczyma i z otwartymi szeroko ustami, przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ milicjantom, którzy z zimnÄ… krwiÄ… zbierali koÅ›ci do gazety. OstatniÄ… kapral Trzynoga schowaÅ‚ do kieszeni, po czym obaj z porucznikiem zniknÄ™li za drzwiami kancelarii. Dopiero teraz wÅ›ród bractwa na korytarzu podniósÅ‚ siÄ™ wielki wrzask. W kilka sekund wiadomość o strasznej zawartoÅ›ci pakunku obiegÅ‚a caÅ‚Ä… szkoÅ‚Ä™, budzÄ…c wszÄ™dzie zrozumiaÅ‚Ä… sensacjÄ™ i grozÄ™. Pod kancelariÄ… gromadzili siÄ™ uczniowie wszystkich klas, gÅ‚oÅ›no i krzykliwie komentujÄ…c wypadek. KrążyÅ‚y makabryczne pogÅ‚oski o morderstwie popeÅ‚nionym w suterenach szkoÅ‚y, o wykopaniu szkieletu w czasie robót kanalizacyjnych na sÄ…siedniej ulicy. Ogólnie jednak przeważaÅ‚a opinia, że przyniesiony szkielet jest szkieletem niejakiego KolasiÅ„skiego z ósmej, który uciekÅ‚ ze szkoÅ‚y dwa tygodnie temu i po którym wszelki Å›lad zaginÄ…Å‚. Pan Misiak nie staraÅ‚ siÄ™ nawet przeciwdziaÅ‚ać temu zamieszaniu, sam bÄ™dÄ…c przejÄ™ty do gÅ‚Ä™bi swojÄ… niesamowitÄ… przygodÄ…. Biedak wciąż jeszcze nie mógÅ‚ przyjść do siebie i ocierajÄ…c z obrzydzeniem rÄ™ce dreptaÅ‚ w kółko drobnymi kroczkami, powtarzajÄ…c bez przerwy: — CoÅ› takiego, panie dzieju, coÅ› takiego! Wreszcie zauważywszy woźnego GrzesiÅ„skiego, który z rÄ™kami zaÅ‚ożonymi do tyÅ‚u staÅ‚ przy Å›cianie, uchwyciÅ‚ go gwaÅ‚townie za ramiÄ™. — Panie GrzesiÅ„ski, widziaÅ‚ pan coÅ› takiego?! Milicja szkielet przyniosÅ‚a — oblizywaÅ‚ nerwowo wargi. GrzesiÅ„ski machnÄ…Å‚ rÄ™kÄ… i rzekÅ‚ z filozoficznym spokojem: — Ucznie, proszÄ™ pana profesora, do wszystkiego sÄ… zdolni. — Co też GrzesiÅ„ski gada! — A gadam. — GrzesiÅ„ski w to wierzy? GrzesiÅ„ski wzruszyÅ‚ ramionami. Co takie rzeczy GrzesiÅ„skiemu mówić. Może ta nowa woźna WiÄ™ckowska ma jeszcze jakie zÅ‚udzenia, ale gdy siÄ™, jak GrzesiÅ„ski, od trzydziestu lat jest woźnym, już nic nie jest dziwne. Wszystko jest możliwe w szkole. Nawet milicja i koÅ›ciotrupy, i morderstwo. Czemu nie? Tak, GrzesiÅ„ski już siÄ™ dawno przestaÅ‚ czemukolwiek dziwić. * * * Tymczasem tÅ‚um pod kancelariÄ… gÄ™stniaÅ‚. Nawet piÅ‚karze z dziesiÄ…tej przybiegli zaalarmowani z boiska. Przepychali siÄ™ teraz gwaÅ‚townie przez tÅ‚um malców, którzy rozstÄ™powali siÄ™ przed nimi z należnym respektem. Na czele z piÅ‚kÄ… w rÄ™ce szedÅ‚ przywódca dziesiÄ…taków, MaciÄ™g, o którym krążyÅ‚y wieÅ›ci, że jest szefem tajnego zwiÄ…zku racjonalizatorów nauki, fabrykujÄ…cego masowo najlepsze Å›ciÄ…gawki na terenie szkoÅ‚y. — Co to za draka? — zapytaÅ‚ stanÄ…wszy pod drzwiami kancelarii. — Milicja w szkole! — Trupa przywieźli! — OwiniÄ™tego w gazety! WyjaÅ›nienia posypaÅ‚y siÄ™ jak z rÄ™kawa. — Åšwieżego? — zapytaÅ‚ rzeczowo MaciÄ™g. — Nie, już koÅ›ci widać. — Co takiego?! — osÅ‚upiaÅ‚ MaciÄ™g. — Nie sÅ‚uchajcie, kolego — wtrÄ…ciÅ‚ Kicki z ósmej — to nie byÅ‚ trup, ale szkielet. Stary szkielet ludzki. — Szkielet? — MaciÄ™g zagwizdaÅ‚ zdumiony. W tym samym momencie za drzwiami rozlegÅ‚ siÄ™ przeraźliwy krzyk kobiecy i z kancelarii zaczęły dochodzić odgÅ‚osy rumoru i zamieszania, a potem nagle drzwi otworzyÅ‚y siÄ™ gwaÅ‚townie i stanÄ…Å‚ w nich zdenerwowany dyrektor. — Panie GrzesiÅ„ski, prÄ™dko po lekarza szkolnego. Pani Kalina zasÅ‚abÅ‚a... A to, co za zgromadzenie?! — zmierzyÅ‚ gniewnym wzrokiem tÅ‚oczÄ…cych siÄ™ chÅ‚opców. — Marsz mi zaraz do klas i oczekiwać w ciszy na nauczycieli. Panie kolego Misiak — zwróciÅ‚ siÄ™ z wyrzutem do Alcybiadesa, który wciąż oszoÅ‚omiony podpieraÅ‚ Å›cianÄ™. — Jak pan może dopuÅ›cić do czegoÅ› podobnego! MÅ‚odzież podsÅ‚uchuje pod drzwiami. Pan bÄ™dzie Å‚askaw zająć siÄ™ mÅ‚odzieżą. Należy przeciwdziaÅ‚ać niezdrowej sensacji. Profesor Misiak wyciÄ…gnÄ…Å‚ rÄ™ce przed siebie i sÅ‚abym gÅ‚osem zaczÄ…Å‚ wzywać chÅ‚opców do opuszczenia korytarza. MiaÅ‚o to jednak taki skutek jak przemowa do baÅ‚wanów morskich, aby zechciaÅ‚y usunąć siÄ™ z drogi. ChÅ‚opcy spÄ™dzeni z jednego kÄ…ta korytarza gromadzili siÄ™ w drugim. Wreszcie widzÄ…c, że pan Misiak zdany jest wyÅ‚Ä…cznie na wÅ‚asne siÅ‚y, zrobili sztuczny tÅ‚ok i niby niechcÄ…cy przycisnÄ™li historyka do Å›ciany. * * * Gdy zaalarmowani krzykiem nauczyciele wypadli z kancelarii, zobaczyli już tylko jedno wielkie kÅ‚Ä™bowisko ciaÅ‚. — Co siÄ™ tu dzieje? Gdzie jest pan Misiak? — jÄ™knÄ…Å‚ dyrektor. — Tu jestem... — rozlegÅ‚ siÄ™ sÅ‚aby gÅ‚os z kÄ…ta. Ujrzano bladÄ… Å‚ysinÄ™ i wystraszone oczy historyka. RozpÅ‚aszczony na Å›cianie, resztkami siÅ‚ usiÅ‚owaÅ‚ powstrzymać napierajÄ…cÄ… na niego ciżbÄ™.
|