30 Susan pozwoliła oczom powędrować po gabinecie ordynatora oddziału chirurgicznego. Był przestronny i pysznie urządzony. Duże, zajmujące prawie całe dwie ściany okna zapewniały z jednej strony wspaniały widok na Charlestown i kawałek Bostonu, a z drugiej na North End. Most na Rzece Mistycznej częściowo ginął w szarych śniegowych chmurach. Wiatr przestał dąć znad morza i zmieniwszy kierunek nawiewał teraz z północnego zachodu arktyczne powietrze. Wykonane z lękowego drewna biurko Starka, z białym marmurowym blatem, stało na skos w północno-zachodniej części gabinetu. Ściany za nim i na prawo od niego pokrywały od podłogi do sufitu lustrzane tafle. W czwartej ścianie znajdowały się drzwi do poczekalni i starannie skonstruowane, wpuszczone w ścianę półki biblioteczne. Cześć z nich była wyposażona w drzwiczki na zawiasach, które, uchylone, odsłaniały lśniące szklanki, butelki i małą lodówkę. W południowo-wschodnim rogu, gdzie półki napotykały wielką połać oszklonych okien, stał niski stół ze szklanym blatem, otoczony krzesłami odlanymi z włókna szklanego. Ich skórzane poduszki były bardzo kolorowe, w różnych odcieniach pomarańczowego i zielonego. Stark zasiadał przy potężnym biurku. Dzięki kolorowej szybie, którą miał po lewej ręce, w lustrze na prawo widniało jego zwielokrotnione odbicie. Nogi głównego chirurga spoczywały na rogu biurka, a światło z okna padało mu przez ramię na kartkę, którą czytał. Był nienagannie ubrany w beżowy, szyty na miarę garnitur, który idealnie leżał na jego szczupłym ciele i który ozdabiała wystająca z lewej kieszeni chusteczka. Siwiejące włosy nad wysokim czołem były zaczesane do tyłu i na tyle długie, że przykrywały mu końce uszu. Miał arystokratyczną twarz o ostrych rysach i cienkim nosie, na którym tkwiły półszkła okularów w lekko czerwonawej szylkretowej oprawie. Zielone oczy szybko przebiegały kartkę, którą trzymał w ręku. Susan byłaby strasznie onieśmielona tym imponującym otoczeniem oraz budzącą podziw opinią Starka, jako chirurgicznego geniusza, gdyby nie jego powitalny uśmiech i nie licująca z tym wszystkim postawa. Otuchy dodawał jej fakt, że trzymał stopy na rogu biurka w taki sposób, jakby nie przywiązywał wielkiej wagi do swojej przywódczej pozycji w szpitalu. Słusznie wyciągnęła z tego wniosek, że dzięki swojej fachowości jako chirurg oraz kompetencji, z jaką zarządzał szpitalem i jego interesami, Stark może sobie darować dyrektorskie pozy. Skończywszy czytać, przeniósł wzrok na siedzącą przed nim Susan. - Bardzo to interesujące, droga pani. Oczywiście, wiem wszystko o operacyjnych przypadkach śpiączki, ale nie zdawałem sobie sprawy, że podobne miały miejsce na innych oddziałach szpitala. Nie jest pewne, czy coś je naprawdę łączy, ale przyznam, że pani pierwsza wysunęła taką hipotezę. Natomiast co do tych dwóch zgonów spowodowanych zatrzymaniem oddychania... Dopatrywanie się związku między nimi a tamtymi... cóż, jest pomysłem tyleż ekscentrycznym, co błyskotliwym. Daje do myślenia. Połączyła pani te dwie śmierci, przyjąwszy za ich podstawę zanik oddychania. Moją pierwszą reakcją - bo to jest moja pierwsza reakcja - była myśl, że nie tłumaczy to operacyjnych przypadków śpiączki, ponieważ podczas operacji oddychanie odbywa się w sposób sztuczny. Sugeruje pani, że pacjenci po przebytym zapaleniu opon lub zakażenia mózgu są bardziej podatni na komplikacje w czasie narkozy... Rozpatrzmy to. Zsunął nogi z biurka i obrócił się w stronę okna. Nie zdając sobie z tego sprawy, zdjął okulary z nosa i zaczął przygryzać ucho oprawki. Skupiając się, przymrużył oczy. - Chorobę Parkinsona wiąże się obecnie z przebytym nieuświadomionym zakażeniem wirusowym, co, jak sądzę, czyni pani teorię prawdopodobną. Tylko jak tego dowieść? Obrócił się z fotelem w stronę Susan. - Może pani być pewna, że sprawę powikłań śpiączkowych po narkozie badaliśmy aż do znudzenia. Wszystko - dosłownie wszystko - zostało niezwykle dokładnie przebadane przez chmarę ludzi: anestezjologów, epidemiologów, internistów, chirurgów... wszystkich, którzy nam przyszli na myśl. Ale oczywiście nie przez studentów medycyny. Uśmiechnął się ciepło i Susan poczuła sympatię do tego otoczonego nimbem sławy człowieka. - Moim zdaniem - powiedziała, zdobywając się na odwagę - badania należałoby zacząć od centralnego komputera. Informacja komputerowa, którą dysponowałam, obejmuje tylko ostatni rok i została wydobyta w nieprawidłowy sposób. Trudno mi wyobrazić sobie, co mógłby ujawnić komputer, gdyby bezpośrednio zapytać go o wszystkie przypadki zatrzymania oddychania, śpiączki i niewyjaśnionych zgonów, które zdarzyły się, powiedzmy, w ciągu ostatnich pięciu lat. Otrzymawszy w ten sposób wykaz przypadków, które mogą być ze sobą spokrewnione, należałoby dokładnie przejrzeć karty pacjentów, żeby wydobyć wszystko, co jest im wspólne. Należałoby też zrobić wywiad wśród rodzin tych pacjentów, żeby uzyskać jak najdokładniejsze informacje o przebytych przez nich chorobach wirusowych i o ich podatności na choroby. Oddzielnym zadaniem byłoby uzyskanie surowicy od wszystkich żyjących chorych do przeprowadzenia testów na przeciwciała. Susan wpatrywała się w twarz Starka, przygotowując się na odmowę, której już doświadczyła przy spotkaniu z Nelsonem i w dramatyczniejszych okolicznościach z Harrisem. Ale Stark, w przeciwieństwie do tamtych, nie zmienił wyrazu twarzy, najwyraźniej rozważając to, co od niej usłyszał. Nie ulegało wątpliwości, że ma otwarty, nowatorski umysł. Wreszcie przemówił: - Przeprowadzenie testów na przeciwciała wśród wielkiej populacji sposobem na chybił trafił nie daje najlepszych wyników. Jest nie tylko czasochłonne, ale i straszliwie kosztowne. - Metody przeciwimmunoelektroforezy redukują trochę tych niedogodności - podsunęła Susan, zachęcona jego odpowiedzią.
|