Nie mogła zrozumieć, że mąż jej biegnie do niego co chwila, ażeby spojrzeć, czy się nie zmoczyło, czy nie jest zbyt mocno spowinięte i tym podobne, oraz, że bezustannie się dopytuje, kiedy dziecko było ostatnio karmione. Wy- dawało jej się wprost zabawnym, że, kiedy dziecko krzyczało, mąż wśród nocy zrywał się ze słodkiego snu, ażeby zbudzić nianię, która miała twardy sen – lub biegł do dziecinnego po- koju, ażeby przekonać się, czy dziewczyna nie zasnęła przypadkiem, trzymając dziecko na ręku. Ale fakt istnienia na świecie małej miał również swoje przykre strony. Od chwili, gdy ujrzała światło dzienne, ku niej skierowała się cała czułość starzejącego się mężczyzny. Dla swej małżonki dalej był miły i uprzedzający, ale nic ponadto. Zdawało się, że nieśmiały wobec kobiet, zatwardziały samotnik ożenił się jedynie dla nieprzepartej potrzeby odrodzenia się w dziecku, obecnie zaś, gdy to się udało, wszystkie jego myśli, dniem i nocą krążyły wkoło małej, istotki, która pojawiła się w przedostatniej godzinie, i w której jego ga- snące życie miało znów się narodzić, ażeby trwać nadal. Zachowywał się w stosunku do dziecka jak tonący, który w ostatniej chwili chwyta pas ratunkowy i kurczowo go się trzyma. Ku wielkiej uciesze żony, dziecko stało się dla niego wszystkim, ona zaś, jako małżonka – niczym; obsypywał je swą miłością i posunął się nawet tak daleko, że odesłał nianię i sam spędzał przy dziecku całe noce, ażeby czuwać nad jego snem. Podobna istotka mogła tak ła- two zachorować i umrzeć, zanim by się kto obejrzał. Ten obrót sprawy cieszył niezmiernie młodą kobietę. Obawiała się, że dziecko ograniczy jej radość istnienia, jak to miało miejsce w domach, które nazywała wzorowymi – mogło ją krępować w używaniu życia. Ale nic z tego nie nastąpiło; mogła w tym samym stopniu, co przedtem, folgować swoim życzeniom, dziecko nie stanowiło w tym żadnego hamulca. Stary mąż nie czynił jej żadnych wyrzutów, że je zaniedbywała, przynajmniej z początku; później zdawało jej się, że nawet jak gdyby wolał trzymać ją z dala od dziecka. Mała zdawała się rozumieć, kto ją darzył troskliwością. Ojciec był pierwszą osobą, na któ- rej zatrzymała się jej rozbudzona świadomość; on też rozkoszował się pierwszym uśmiechem poznania. Pił tę rozkosz i tego dnia był zupełnie oszołomiony radością, ku wielkiemu zdzi- wieniu żony. Oczywiście, że dziecko uśmiechało się do niego i było to bardzo śmieszne, że takie małe, głupiutkie stworzenie potrafiło już czynić różnice. Ale robić z tego zaraz takie wielkie rzeczy! – kogoś przecież musiało ostatecznie rozpoznać przede wszystkim. Później, dziecko trzymane przez nianię lub matkę, wyciągało do niego rączki. I śledziło za nim uważ- nie, gdziekolwiek się obrócił. Kiedy dziecko wyrywało się do niego z ramion matki, starał się mieć taką minę, jak gdyby tego nie spostrzegał, gdyż nie chciał jej urazić, ale cała twarz promieniała cichą radością star- ca. I trochę z tego, czego brakło małżonce weszło mu w krew i ciało. Posiadał instynktowne wyczucie, jak obchodzić się z dzieckiem, i prawie kobiecą zręczność. Do całkowitej możności zastąpienia matki brakowała mu jedynie zdolność karmienia. Na zebraniach towarzyskich, panie szeroko o tym rozprawiały i twierdziły zgodnie, że było to coś jedynego w swoim ro- dzaju. – Co za piękny stosunek – ten sędziwy człowiek i to maleństwo. – W nocy mówi przez sen o dziecku. Prawda, droga Anno? – Młoda kobieta potwierdzała uśmiechem. – Tak, a kiedy służąca wychodzi z dzieckiem, można być pewnym, że spotka go się na pewno gdzieś w pobliżu. Właściwie, powinien oddalić nianię i sam starać się o to miejsce. – Czy nie jest godną zazdrości, posiadając takiego męża? I niech pani tylko pomyśli, nigdy jej nie dotyka! – Mówiąca głaskała panią Annę Berg, która się mocno zarumieniła. 13 – Jak jej, przy tej sukni, do twarzy w rumieńcach! – I towarzystwo przyglądało jej się zmrużonymi oczami. Kiedy mała Helga skończyła sześć lat, kupiec Berg istotnie przejął obowiązki bony i cho- dził z małą na spacer do Królewskiego Ogrodu. Był dostatecznie stary, ażeby nie potrzebować udawać zainteresowania dla biegu myśli dziecka. Dzieciństwo i wiek starczy spotykały się i rozumiały wzajemnie, łamał więc sobie głowę, ażeby na niekończące się pytania: dlaczego? jak to, ojcze? – móc sumiennie odpowiadać! Chodzili zawsze trzymając się za ręce. Był to dla niego szczęśliwy okres. Ta mała, miękka rączka w jego dłoni. Te wielkie, jasne oczy... Nigdy żadne oczy nie patrzały w jego, z wyrazem takiego zaufania, nigdy nie zaznał
|