(37)Z TEJ STRONYII faut voyager loin, en aimant sa maison...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Ze wzgldu na rodzaj podmiotu, ktry jest zwizany terminem:- terminy wice organy procesowe;- terminy wice strony bd innych uczestnikw procesu...
»
gatunku moe by zapacona jedynie cena cile okrelona (cenasztywna), cena ta wie strony bez wzgldu na to, jak cen wumowie ustaliy...
»
Silne stronyDo silnych stron firmy NETKOM mających wpływ na wybór strategii działania zaliczyć trzeba przede wszystkim:szeroki asortyment usług; firma...
»
tylko miasto, w którym trudno mieszkać, któremu Newa próbuje wydrzeć grunt przy każdym porywie wiatru wiejącym od strony zatoki i z którego ludzie...
»
Z drugiej strony - albo raczej właśnie z powodu te­go kompletnego braku uczuć - madame Gaillard miała bezlitosny zmysł porządku i sprawiedliwości...
»
Rozdział 40Podczas śniadania głównym tematem rozmów była Brazylia i wszyscy starali się patrzeć z jak najlepszej strony na projekt Angela związany z...
»
wyobraenie wiata tej drugiej strony byo cakiem odmienne oraz eby brak porozumienia nie pozwalana przekazywanie emocji i myli...
»
producentom aparatury wykorzystywanie pól specjalnych do przechowywania informacji medycznych w niekompatybilnym formacie, z drugiej strony za mała,...
»
gazów, które oświetliły nawet z jednej strony te skalne bryły wyprodukowane przez magów...
»
- Ile to zajmie?- Z naszej strony? Komplet wyników będzie jutro pod koniec dnia...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


APOLLINAIRE - Les Mamelles de Tirésilas.
[Dalekie trzeba podejmować podróże, kochając
swoje domostwo.
(G. Apollinaire, Cycki Tyrezjasza)]
37
Wściekało go nazwisko Traveler, jego, który nigdy nie opuścił Argentyny, jeśli nie liczyć wyjazdów do Montevideo, a raz do Asunción w Paragwaju, stolic, które wspominał z kompletną obojętnością. Mając czterdzieści lat, ciągle był sprzężony z ulicą Cachimayo, fakt zaś, że pracował jako administrator i trochę „do wszystkiego” w cyrku „Las Estrellas”, nie dawał mu najmniejszych nadziei na podróż dookoła świata nawet ŕ la Barnum; strefa jego cyrku rozciąga­ła się od Santa Fé do Carmen de Patagones, z długimi postojami w stolicy, La Plata i Rosario. Kiedy Talita, która była pilną lektorką encyklopedii, edukowała się na temat wędrownych plemion i ich kultury, Traveler zrzędził i wygła­szał nieszczerą pochwałę patia pełnego pelargonii, własnego łóżka i wszędziedobrzealewdomunajlepiej. Między jednym a drugim mate błyskał taką erudycją, że olśniewał własną żonę, chociaż uważała, że stara się być zanadto przekonywający. Czasem we śnie wymykały mu się słowa w rodzaju „wydrzeć się”, „wyrwać z korzeniami”, „przepłynąć ocean”, coś o for­malnościach portowych lub niejasnych celach podróży. Jeżeli Talita kpiła z niego po obudzeniu, przykładał jej parę klapsów, oboje zaśmiewali się i wyglądało na to, że ta mimowolna zdrada jego tajemnic dobrze robiła im obojgu. Jedno trzeba przyznać, że w odróżnieniu od wszystkich swoich znajomych Traveler nie winił ani życia, ani losu o to, że nie udało mu się podróżować tak, jak o tym marzył. Po prostu łykał jednym haustem kieliszek jałowcówki i wymyślał sobie od kretynów.
- Ja jestem jego najlepszą podróżą - mawiała Talita, kiedy nadarzała się okazja - ale jest tak głupi, że nawet o tym nie wie. To ja, proszę pani, na skrzydłach fantazji zawiodłam go na kraj świata.
Tak objaśniona pani myślała, że Talita mówi serio, i od­powiadała mniej więcej w tym sensie:
- Ach, proszę pani, mężczyźni są tak niezrozumia­li... (co miało znaczyć: nie rozumiejący). Albo:
- Niech mi pani szczerze wierzy, że ja mam zupełnie to samo z moim Juanem. Powtarzam mu to stale i wciąż, ale spływa to po nim jak po gęsi woda.
Albo:
- Szkoda słów, proszę pani, życie jest jednym pasmem. Albo:
- Byle się nie przejmować, kochana. Najważniejsze, że zdrowie dopisuje...
Później Talita opowiadała to Travelerowi i tarzali się ze śmiechu po podłodze w kuchni, nie bacząc na ubranie. Dla Travelera nie było lepszej zabawy niż schować się w klozecie i z chustką albo podkoszulkiem w ustach podsłuchiwać, jak Talita napuszcza paniusie z pensjonatu „Sobrales” albo z hotelu naprzeciwko. W chwilach op­tymizmu, które u niego trwały długo, wymyślał słuchowis­ka radiowe, w których nie zostawiał suchej nitki na nic nie podejrzewających grubych babach, doprowadzając je do łez i zmuszając do codziennego wysłuchiwania jego audycji.
Ale niezależnie od tego wszystkiego nie podróżował, co ciążyło mu na duszy jak czarny kamień.
- Dosłownie cegła - tłumaczył dotykając żołądka.
- Nigdy nie widziałem czarnej cegły - mawiał dyrektor cyrku, ewentualny powiernik tych nadmiarów nostalgii.
- Sczerniała od siedzenia na jednym miejscu. Jak pomyś­lę, że istnieli poeci, którzy skarżyli się na to, że są heimatlos, nie do wiary, Ferraguto...
- Mówże do mnie po ludzku - irytował się dyrektor, w którym ta do niego skierowana dramatyczna inwokacja wywoływała pewien szok.
- Nie mogę, szefie - mruczał Traveler, usprawie­dliwiając się milcząco ze zwrócenia się do niego po nazwisku,
- Piękne cudzoziemskie słowa są jak oazy, jak porty. Czyż nigdy nie pojedziemy do Costa Rica, do Panamy, gdzie niegdyś cesarskie galeony... Gardeł w Kolumbii umarł, sze­fie, w Kolumbii...
- Nie ma forsy - mówił dyrektor patrząc na zegarek.
- Wracam do hotelu, Kukę już tam pewno szlag trafia...

Powered by MyScript