Po śniadaniu Clare udał się do miasteczka, by zakończyć kilka drobnych spraw i w miejscowym banku podjąć wszystkie pieniądze, jakie posiadał. W powrotnej drodze spotkał Mercy Chant, której postać zdawała się wyłaniać ze ścian kościoła. Niosła do szkoły cały stos Biblii dla swojej klasy. Jej pogląd na życie był tego rodzaju, że zdarzenia budzące w innych współczucie, wywoływały na jej wargach błogi uśmiech; było to usposobienie godne zazdrości, lecz zdaniem Angela wyrobiła je w sobie na skutek nienaturalnego poświęcenia uczuć ludzkich mistycyzmowi. Wiedziała już, że Angel ma wkrótce opuścić Anglię, i powiedziała mu, że projekt ten wydaje się jej doskonały i wielce obiecujący na przyszłość. – Tak, bez wątpienia – odrzekł – pod względem handlowym to niezły projekt, droga Mercy, ale niestety, przerywa ciągłość istnienia. Wolałbym już chyba pójść do klasztoru. – Co? Do klasztoru? Ależ, Angelu! – Co takiego? – Ależ, ty zepsuty człowieku, klasztor to zakonnicy, a zakonnicy to katolicyzm. – ...A katolicyzm to grzech, a grzech to potępienie wieczne! Angelu Clare – zaśmiał się – stan twój budzi we mnie przerażenie... – Protestantyzm jest moją chlubą – przerwała mu surowo. Wtedy Angel wpadając z rozpaczy w iście diabelski humor, w którym człowiek pozwala sobie na szydzenie z własnych zasad, przyciągnął ją bliżej do siebie i z szatańską złośliwością zaczął jej szeptać do ucha najbardziej bluźniercze idee, jakie mu przyszły do głowy. Lecz chwilowy śmiech na widok przerażenia malującego się na jej ładnej twarzy natychmiast zgasł, gdy przerażenie to ustąpiło miejsca wyrazowi przykrości i niepokoju o niego. – Wybacz mi, droga Mercy – powiedział. – Zdaje mi się, że oszalałem. W duchu przyznała mu rację; spotkanie na tym zakończyło się i Clare wrócił na probostwo. W miejscowym banku oddał na przechowanie klejnoty w oczekiwaniu szczęśliwszych czasów. Wpłacił również do banku trzydzieści funtów, które w razie żądania Tessy miano jej wysłać za kilka miesięcy, i napisał do niej o tym pod adresem jej rodziców w dolinie Blackmoor. Pieniądze te razem z sumą, jaką jej doręczył przy rozstaniu – około pięćdziesięciu funtów – powinny były, jego zdaniem, wystarczyć całkowicie na tymczasowe wydatki, tym bardziej że polecił, by w razie potrzeby zwróciła się do jego ojca. Uważał, że będzie lepiej nie nawiązywać kontaktu między nią i jego rodzicami, toteż nie podał im adresu Tessy, a ponieważ rodzice nie znali właściwej przyczyny ich rozłączenia, więc ani ojciec, ani matka o to nie prosili. Tego samego dnia opuścił probostwo, gdyż to, co mu jeszcze pozostawało do zrobienia, pragnął załatwić możliwie jak najprędzej. Przed rozstaniem się z tym zakątkiem kraju miał jeszcze do spełnienia ostatnie zadanie; musiał zajechać raz jeszcze do dworu w Wellbridge, gdzie spędził z Tessą pierwsze trzy dni ich małżeństwa. Miał tam zapłacić drobną sumę za wynajęcie mieszkania, oddać klucze od zajmowanych przez nich pokoi i zabrać kilka drobiazgów zostawionych tam w pośpiechu. Pod tym dachem zawisł nad nim najgłębszy cień, jaki kiedykolwiek zasnuł mrokiem jego życie. Gdy jednak otworzył drzwi do salonu i zajrzał do wnętrza, pierwszym wspomnieniem, jakie mu się narzuciło, była chwila ich szczęśliwego przybycia w takie jak dziś popołudnie, pierwsza świeża radość, że zamieszkali pod jednym dachem, pierwszy wspólny posiłek, pogawędka przy kominku, gdy trzymali się za ręce. Farmer i jego żona znajdowali się w chwili jego przyjazdu w polu i Clare przez pewien czas został w mieszkaniu sam. Z sercem na nowo wezbranym nawałem nieoczekiwanych uczuć wszedł na górę do jej pokoju, którego nigdy z nią nie dzielił. Łóżko było gładko zasłane, jak je zasłała własnymi rękami tego ranka, gdy stąd wyjechali. Pod baldachimem wisiała jemioła, tak jak ją sam powiesił; po tych trzech czy czterech tygodniach straciła kolor, a liście i jagody pomarszczyły się. Angel zdjął ją i rozkruszył nad kominkiem. Stojąc tam, po raz pierwszy zwątpił, czy w tych warunkach postąpił mądrze, a co ważniejsze, czy szlachetnie. Ale czyż nie został okrutnie oszukany? Targany sprzecznymi uczuciami, ze wzruszeniem, ukląkł przy łóżku mając oczy pełne łez. – O, Tessy – jęknął – gdybyś mi wyznała to wcześniej, byłbym ci przebaczył! Usłyszawszy na dole kroki podniósł się z kolan i wyszedł na schody. U ich stóp stała jakaś kobieta, a gdy podniosła głowę, poznał bladą, ciemnooką Izę Huett. – Panie Clare – powiedziała – przyszłam tu, by odwiedzić pana i panią Clare i dowiedzieć się, jak się czujecie. Liczyłam na to, że jesteście tu już z powrotem.
|