Ale w Marylandzie: nie umiem powiedzieć. Zwykle dość szybko dostajemy rezultaty. - Nie można by zacząć analiz porównawczych jeszcze dzisiaj? - Inspektorze Caffery. - Uśmiechnęła się do niego znad krawędzi puszki. - Chyba nie muszę panu przypominać, na jaką sumę fundusz specjalnej grupy dochodzeniowej zostanie obciążony za nadgodziny? - Widzę, że nie dotarły jeszcze do pani ostatnie wieści. - Poruszył się nerwowo na krześle. - Dziś po południu zdarzyło się coś, co przewróciło dotychczasowe śledztwo do góry nogami. Na razie trudno powiedzieć coś pewnego, ale wszystko wskazuje na to, że śmierć Hartevelda nie zakończyła sprawy. Jest ktoś inny. Amedure natychmiast spoważniała. Odstawiła puszkę, podniosła słuchawkę i wybrała numer wewnętrzny. - Porozmawiam z kierownikiem zmiany. Jeśli uda się ściągnąć ludzi, spełnimy pańską prośbę. - Czekając na połączenie, pogrzebała w papierach na biurku i wyciągnęła spektrogram. - Wspominałam panu o włosach. Są tego samego koloru i długości, co włosy z peruki, ale łatwo było wykonać analizę na przekroju. To włosy kobiety białej rasy, tlenione. No i wypadły w sposób naturalny. - Pochodzą z którejś z wcześniejszych ofiar? - Caffery pochylił się nad biurkiem, spoglądając na widmo. - Czy zostały znalezione w domu Hartevelda? Pokręciła głową. - Nie pasują do poprzednich, nawet z wyglądu. Niestety, udało się z nich pobrać jedynie próbkę mitochondrycznego DNA, ale na podstawie spektrogramu można coś powiedzieć o stylu życia kobiety. Widzi pan ten pięknie wykształcony pik na środku? To produkty metabolizmu marihuany. - A to? - Glin. - Glin we włosach? - Oczywiście. - Przełożyła słuchawkę do drugiego ucha. - Może pochodzić z różnych źródeł. Raz widziałam pik wychodzący poza skalę, a później się okazało, że włos należał do człowieka mającego obsesję na punkcie pocenia się i nadużywającego dezodorantów. - Czy to może oznaczać, że jest jeszcze jedna ofiara, której dotąd nie odnaleźliśmy? - Tak. Caffery wyprostował się i wstał z krzesła. - Wracając do badań porównawczych pyłu cementowego, doktor Amedure... Bez względu na ich koszty, dobrze? - Skoro pan tak zadecydował. - Zakryła dłonią mikrofon. - Jeśli specjalna grupa dochodzeniowa wykłada forsę, nie mamy innego wyjścia, jak przyjąć zlecenie. O pierwszej nad ranem było bardzo chłodno. Komenda dzielnicowa z Greenwich dostarczyła silne lampy akumulatorowe i zorganizowała blokadę u wylotu uliczki. Dziennikarze, którzy wcześniej szturmowali miejsce zbrodni, teraz, jakby zwabieni zapachem krwi Susan Lister, całą watahą przenieśli się do szpitala. Caffery i Maddox siedzieli w jaguarze tuż za uliczną blokadą. - Kluczem może być ten pył cementowy - relacjonował Jack przełożonemu. Obrócił się bokiem na fotelu, przerzucił ramię przez oparcie i popatrzył Maddoxowi w oczy. - Pozwól, że wszystko wyjaśnię. Systematycznie zaczął omawiać swoje podejrzenia, tworząc pierwszy, zgrubny zarys tego, jak - jego zdaniem - wyglądał bieg wydarzeń. Z pełnym przekonaniem mówił o niepewnych skojarzeniach, wyjaśniał wszelkie powiązania, tłumaczył przyczyny, które podziałały na jego wyobraźnię. - Sam nie wiem, Jack - mruknął Maddox po dłuższym namyśle. - Nie jestem przekonany... Postukując palcami o deskę rozdzielczą, spoglądał na ulicę. Przed bramą posesji, w świetle silnego reflektora, inspektor Bassett popijał kawę z kubeczka i przyglądał się, jak ubrana w mleczny plastikowy fartuch Fiona Quinn rozrabia gips w miseczce. Po pewnym czasie wyprostował się i zaczął zapinać marynarkę. - Muszę to wszystko przemyśleć. Na razie spróbujmy się trochę zdrzemnąć. Spotkamy się w Shrivemoor... O której? O szóstej? Przed odprawą możesz przedstawić swoją teorię Essexowi i Kryotos. Zobaczymy, co oni na to powiedzą. Kiedy Maddox odjechał, Jack wyciągnął z paczki ostatniego papierosa i ruszył powoli ulicą w kierunku skrzyżowania. Z ogrodów dolatywał intensywny zapach jaśminu. Przystanął i popatrzył na oświetlony przez lampę na ścianie trójkątny fragment dachu niskiego garażu. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, gdzie się znajduje. Malpens Street odchodziła w prawo od South Street. Do tej pory przyjeżdżał tu z przeciwnej strony, ale teraz zauważył, że cztery czy pięć domów dalej stoi trzypiętrowa kamienica ze sklepem ze starzyzną na parterze. Ogrodzenia między posesjami nie były wysokie, widział więc z tego miejsca ponad rozjaśnionym dachem garażu okna wychodzące na tyły budynku. W jednym, szeroko otwartym, paliło się światło. To było kuchenne okno mieszkania Rebecki. Cofnął się i oparty o maskę samochodu, pozostając poza kręgiem blasku latarni, wyjął z wewnętrznej kieszeni aparat komórkowy. Słyszał nawet, jak w tamtym mieszkaniu dzwoni telefon. Sygnał urwał się nagle. - Halo? W słuchawce rozległ się trzask i Jack zrozumiał, że włączyła się automatyczna sekretarka. Doleciał nagrany głos Joni:
|