– Jak myślisz, ile można by dostać za tyle stali? – zapytał Creo...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
każdy zauważył, że nie wszystkie powierzchnie są płaskie! Można tworzyć przybliżenia takich powierzchni, stosując płaskie wielokąty, ale...
»
I znowu upłynął czas, aż wreszcie Robin raz jeszcze zapytał młodego Dawida, co słychać za murem, a Dawid rzekł:— Słyszę kukułkę i widzę, jak wiatr...
»
- A więc twierdzi pani, że to pani walizka? - zapytał...
»
– Udało się? – zapytał, szczerząc się w uśmiechu...
»
– Pozwolisz mu żyć? – zapytał w końcu z trwogą Kevin...
»
Czegóż jednak innego można oczekiwać od nisko urodzonego, który polecił wymazać imiona królów ze spisu władców i nakazał pisarzom wpisać tam swoich...
»
— Nasza podróż w nieznane? — zapytał Peters poważnie tym razem...
»
— Jak powodzi się Jankowi w przedszkolu? — zapytała jednak Andrzeja matka...
»
W rodowisku seminaryjnym, ktrego coraz bardziej nie mg znie, otrzyma on ponadto praktyczn lekcj pogldow, w jaki sposb mona si najskuteczniej - za pomoc...
»
Stryj spostrzegł dziecko i zapytał szorstkim tonem: - Czego chcesz? Dziecko odpowiedziało niepewnie: - Mamusia mnie przysłała, żeby pan dał mi...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Lalji wypchał sobie policzek garścią pestek słonecznika marki AntySzkodnik i zaczął łuskać je zębami. Łuski wypluwał jedna po drugiej do rzeki.
– Niewiele. Za dużo energii, żeby to rozebrać, a potem przetopić. – Pokręcił głową, splunął kolejną łuską. – Co za marnotrawstwo, robić coś takiego ze stali. Już lepiej z drewna Fast-Gen czy z WeatherAll.
– Nie na taką rozpiętość. Teraz nie dałoby się tego zbudować. No, może w Des Moines. Słyszałem, że tam palą węglem.
– Taaa, i mają światła elektryczne, co palą się całą noc, i komputery wielkości domu. – Lalji machnął lekceważąco ręką i odwrócił się, by skończyć cumowanie łodzi. – Po co komu teraz taki most? Na nic. Równie dobrze sprawdza się prom z jednym mułkiem. – Wskoczył na brzeg i zaczął gramolić się na górę zrujnowanymi schodkami. Creo poszedł za nim.
Na szczycie stromej skarpy czekało zrujnowane przedmieście. Zbudowano je jako sypialnię dla miasta po drugiej stronie rzeki, w czasach, gdy benzyna była tania, a dojazdy do pracy powszechne, teraz zaś leżało w zaawansowanym stanie rozkładu. Śmieciowe miasto ze śmieciowych materiałów, nietrwałych jak woda, porzucone bez żalu, gdy koszty dojazdów do pracy za bardzo wzrosły.
– Co to, kurna, za miejsce? – mruknął Creo.
Lalji uśmiechnął się cynicznie. Wskazał głową zielone pola po drugiej stronie rzeki, gdzie po horyzont falowała SoyPro i MegaPlon.
– Sama kolebka cywilizacji, nie? AgriGen, Midwest Growers Group, PurCal, wszyscy mają tu pola.
– Tak? I to cię kręci?
Lalji odwrócił się i spojrzał na pełznący po rzece pociąg barek. Były olbrzymie, ale wydawały się małe, bo niewiele wystawały z wody.
– Gdybyśmy mogli zamienić wszystkie ich kalorie na anonimowe dżule, bylibyśmy bogaci.
– Możesz sobie pomarzyć. – Creo zrobił głęboki wdech i się przeciągnął. Strzeliło mu w krzyżu, skrzywił się na ten dźwięk. – Jak tyle czasu siedzę na twojej łodzi, tracę formę. Trzeba mi było zostać w Nowym Orleanie.
Lalji uniósł brwi.
– Nie cieszy cię taka wycieczka krajoznawcza? – Wskazał na drugi brzeg. – Gdzieś tutaj, może dokładnie na tych akrach, AgriGen stworzył SoyPro. I wszyscy uznali, że tacy fantastyczni z nich goście. – Zmarszczył brwi. – A potem przyszedł ryjkowiec i nagle okazało się, że nie ma nic innego do jedzenia.
– Nie wierzę w te spiskowe teorie. – Creo się skrzywił.
– Nawet cię jeszcze nie było na świecie, kiedy to się stało. – Lalji skręcił, prowadząc Creo w głąb zrujnowanego przedmieścia. – Ale ja pamiętam. Nigdy wcześniej nic takiego się nie zdarzyło.
– Monokultury. Wrażliwe jak mało co.
– Basmati to nie była monokultura! – Lalji machnął ręką ku zielonym polom. – SoyPro to monokultura. PurCal to monokultura. Genhakerzy tworzą monokultury.
– Gadaj sobie na zdrowie, Lalji.
Lalji zerknął na Creo, próbując zdecydować, czy młody człowiek dalej się z nim sprzecza, Creo jednak przyglądał się uważnie ruinom ulic, pozwolił więc sprzeczce wygasnąć. Zaczął odliczać przecznice, idąc zgodnie z zapamiętanymi wskazówkami.
Aleje były absurdalnie szerokie i identyczne – można by nimi przepędzić stado megodontów. Dwadzieścia riksz rowerowych zmieściłoby się obok siebie, a przecież to było tylko przedmieście-sypialnia. Laljiemu nie mieściło się w głowie, na jakiej stopie się kiedyś żyło.
Banda dzieciaków przyglądała im się, stojąc w wejściu do zawalonego domu. Wyszabrowano z niego połowę belek, a druga połowa, połamana, sterczała z fundamentu jak żebra trupa, obdarta z mięsa ścian.
Creo pokazał im swój sprężynowiec. Uciekły. Warknął jeszcze za nimi.
– To po co my tu idziemy? Wytropiłeś jakiś kolejny antyk?
Lalji wzruszył ramionami.
– No powiedz. Za parę minut i tak będę to taskać. Po cholerę ta tajemnica?
Zerknął na niego.
– Nie trzeba będzie niczego taskać. Chodzi o człowieka. Szukamy człowieka.
Creo mruknął niedowierzająco. Laljiemu nie chciało się odpowiadać.

Powered by MyScript