— Jak powodzi się Jankowi w przedszkolu? — zapytała jednak Andrzeja matka...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Jednak nawet wtedy rabusie mieli do wasnych zmartwie, poniewa nieznany sprzymierzeniec w ciemnoci wypuszcza starannie wycelowan strza za strza, trafiajc...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
PRZEPISY WSPLNEWydaje si jednak zasadne, e protest wyborczy, zawierajcy zarzut odnoszcy si do procedury rejestracji listy kandydatw na postw lub kandydata...
»
Red Hat Linux 9 Bibliazobaczysz nowo zarejestrowany system na liście systemów, jednak bez uprawnień do wykonywania automatycznych uaktualnień...
»
Czegóż jednak innego można oczekiwać od nisko urodzonego, który polecił wymazać imiona królów ze spisu władców i nakazał pisarzom wpisać tam swoich...
»
* * *O tym, jaki sie ruch robiył koło Tadka Pudzisza, nasego Arystotelesa z Grónkowa, skróny ruchu i bezruchu A jednak Józek Zatłoka, niby nas podhalański...
»
Jednak zanim jeszcze komisja kontrolna (kierowa­na przez Paula Volckera) zdołała się zebrać, „przedsiębiorstwo holokaust" zaczęło nalegać na zawarcie...
»
Jednak od czasu do czasu popełniają, jak sądzę, wielki błąd i myślę, że Pawełwłaśnie coś takiego zrobił...
»
Niż jednak zachorzał, sprawił to, że z tego pułku niektórzy wyszli, niektórzy zostali...
»
Muszę jednak opowiedzieć, co widziałem, jak mi się zdaje, owej nocy w blasku szyderczego księżyca na drodze do Rowley, tuż na wprost siebie, kiedy leżałem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


— W przedszkolu, ha — zawołał Andrzej. — On płakał całe rano. Ja jestem dyżurny od zabawek. Jak kto nie posprząta, to ja sprzątam. Razem z Adasiem.
— No, dobrze, ale dlaczego Janek płakał?
— Płakał, bo płakał. My mamy rybki w takim słoju. Jedna zdechła. Leżała brzuchem do góry i wcale nie pływała. Basia wrzuciła grzebień do rybek. Dwóch zębów brakowało. To ta rybka je zjadła i zdechła.
— A coście jedli na obiad? — spytała matka Janka.
— Nic. Ta rybka zjadła zęby z grzebienia. Była zupa. Pływała w niej pietruszka.
— Czy jedliście jajko? — zawołała matka w rozpaczy. — Chcę wam dać jajka na kolację i nie wiem, czyście już jedli, czy nie. I dlaczego Janek płakał całe rano?
— Jajka nie pamiętam, ale zerwałem pomidora z grządki i zjadłem. Adaś mnie uderzył w plecy i chciał mi go zabrać. Ja nie rozmawiam przy jedzeniu i jestem najgrzeczniejszy.
Janek zza wielkiej góry klocków odezwał się ponurym głosem:
— Tam się tylko je i je, i je. — A po chwili dodał: — I śpi, i myj, i myj ręce.
— Chodźcie umyć ręce — powiedziała matka — i siadajcie do kolacji.
Przy jajecznicy Janek odezwał się z napchanymi ustami.
— Na podwieczorek były takie, tylko na chlebie i pokrajane jak w klopsie. Może jutro zostanę w domu?
Gdy leżeli już w łóżkach, rodzice Janka uciekli się do starego, wypróbowanego sposobu podsłuchiwania pod drzwiami.
— W mojej klasie — mówił Andrzej — jest taki czerwony samochód i klocki.
— A w mojej jest za to lokomotywa i taczka, i wóz strażacki, i kredki.
Rodzice odeszli od drzwi pokoju. Wiedzieli, że bitwa o chodzenie Janka do przedszkola jest wygrana.
— Przypominam sobie teraz — powiedział później ojciec Janka — że kiedy wracałem z jakichś urodzin czy ze szkolnej zabawy i matka pytała mnie, jak tam było, a szczególnie, co—dawali jeść, to byłem wściekły i nie chciałem nic mówić. Jest takie przysłowie francuskie, które mówi, że pierwszą połowę życia marnują człowiekowi rodzice, a drugą — dzieci.
Katar 
Jeszcze wysiadał z ciężarówki, a już kichał niemiłosiernie, no i oczywiście widać było z daleka, że chustkę do nosa gdzieś zagubił. Wychowawczyni zawiadomiła matkę Janka tonem całkowicie autorytatywnym, że nie należy go nazajutrz przysyłać do przedszkola. Janek, zachrypnięty i zasmarkany, tryumfował. Wraz z Andrzejem popędzili do domu.
— Piotrowski kicha jeszcze lepiej — oświadczył pogardliwie Andrzej.
— Katar nie jest chorobą — stwierdził ojciec Janka.
„Katar trwa od trzech do czternastu dni i jest zaraźliwy — przeczytała matka Janka w podręczniku dla młodych matek. — Ponadto od objawów kataralnych zaczynają się niektóre choroby zakaźne. Dzieci należy więc izolować. Jednakże nie należy unikać świeżego powietrza.”
W domu matka Janka pokroiła ligninę na kwadraciki i siadła na chwilę w fotelu, by zanalizować sytuację. Trzeba wziąć zaświadczenie od lekarza i zostać jutro w domu. Trzeba ugotować obiad dla siebie i Janka, a zapasów nie ma.
Przedszkole miało rozwiązać wszystkie sprawy domowe, a więc i gotowanie obiadów dla dzieci, miało zwolnić matkę, tak by ta mogła iść do pracy. Katarów nikt nie przewidział… Matkę Janka uderzyła myśl straszna: „Andrzej na pewno się zarazi.” A poza tym istnieje przecież mnóstwo innych chorób dziecięcych, których chłopcy jeszcze nie przeszli. Wietrzna ospa, świnka, koklusz i kto tam wie, co jeszcze.
Z pokoju chłopców zaczęły dochodzić dzikie wrzaski. Matka Janka z trudem wstała z fotela. Chłopcy wyrywali sobie nawzajem wielkie kłęby ligniny. Okazało się, że wszystkie pluszowe zwierzęta mają ciężki katar i trzeba im wycierać nosy.
— Nie pójdziesz jutro do przedszkola — powiedziała matka Janka.
— Aha, a ja pójdę — zaczął się drażnić Andrzej. — Będzie kino. To, co wiesz, z Zoo. Jak lew żre kozę. I hipopotam, co się tarza w błocie.

Powered by MyScript