Covenant nie potrafił odpowiedzieć wprost, nie potrafił dać bezpośredniej odpowiedzi.
Jednakże nie zboczył z prostej ścieżki swej intuicji. Po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia walki ze Wzgardliwym zwrócił się do Pianościgłego.
Gigant stał przykuty łańcuchami do ściany, obserwując chciwie wszystko. Zakrwawione nadgarstki i kostki świadczyły o tym, jak mocno usiłował się uwolnić, a na jego twarzy zdawało się być wyciśnięte to wszystko, co zmuszony był oglądać. Poza tym nie był ranny. W
głębi swych przepaścistych oczu zdawał się rozumieć dylemat Covenanta.
– Dobrze się spisałeś, przyjacielu – wyszeptał, gdy ich spojrzenia spotkały się. – Ufam każdemu wyborowi, jakiego dokona twe serce.
– Tu nie ma co wybierać – wydyszał Covenant, usiłując powstrzymać łzy. – Nie mam zamiaru go zabić. On by po prostu wrócił. Nie chcę go już więcej mieć na głowie. Nie, Pianościgły... przyjacielu. Teraz wszystko zależy od ciebie. Od ciebie... i od nich. – Wskazał
głową w kierunku widmowych lordów. – Radość jest w uszach, które słuchają... pamiętasz?
Ty mi to powiedziałeś. Posłuchaj mnie. Pokonałem Wzgardliwego... tym razem. Kraina jest bezpieczna... na razie. Przysięgam. A teraz chcę... Pianościgły! – Łzy mimowolnie zamgliły mu wzrok. – Chcę, abyś się śmiał. Ciesz się z tego. Wnieś trochę radości do tej cholernej nory. Śmiej się! – Odwrócił się i krzyknął do lordów: – Słyszycie mnie? Zostawcie Foula samego! Uzdrówcie swoje dusze!
Przez długą chwilę, która niemal złamała jego niezłomną wolę, w sali tronowej nie rozległ się żaden dźwięk. Lord Foul płonął pogardą ku swemu zwycięzcy; lordowie stali osłupiali, nic nie rozumiejąc; Pianościgły wisiał na swych łańcuchach, jakby to brzemię było dla niego zbyt wielkie.
– Pomóż mi! – krzyknął Covenant.
Potem powoli jego błagania zaczęły odnosić skutek. Proroczość jego słów dotarła do serc, które go słuchały. Ze straszliwym wysiłkiem Słone Serce Pianościgły, ostatni z gigantów, zaczął się śmiać.
Początkowo brzmiało to makabrycznie; wijąc się w swych okowach, Pianościgły wypluwał z siebie salwy śmiechu, jakby były przekleństwami. Tego typu wesołość lordowie byli w stanie podzielać. Skierowali wybuchy swego pogardliwego szyderstwa, drwiącej nienawiści ku pokonanemu Wzgardliwemu. Jednakże gdy Pianościgłemu udało zmusić się do śmiechu, jego mięśnie rozluźniły się. Gardło i pierś przestały być ściśnięte, pozwoliły wiatrowi czystej wesołości wydmuchać popioły wściekłości i bólu z jego płuc. Wkrótce w jego głosie pojawiło się coś na kształt radości, prawdziwej uciechy.
Lordowie odpowiedzieli. Śmiech Pianościgłego stawał się coraz jaśniejszy i bardziej zaraźliwy. Ponure widma dały się mu ponieść, zaczynając wyzbywać się swej nienawiści.
Wypełniła ich czysta wesołość, przybierająca z każdą chwilą na sile. Pianościgły zdobył dla nich radość, a oni zaczęli rozsmakowywać się w jego radości. Po kilku chwilach cała ich wzgarda czy szyderstwo zniknęły. Nie śmiali się już, aby wyrazić swą pogardę dla lorda Foula; w ogóle się z niego nie śmiali. Ku swemu własnemu zaskoczeniu śmiali się z czystej radości śmiania się, z czystej uciechy.
Lord Foul skulił się pod wpływem tego dźwięku. Usiłował wytrwać w swym oporze, ale nie potrafił. Z okrzykiem bólu i wściekłości zasłonił twarz i zaczął zmieniać się. Lata spłynęły z jego postaci. Włosy zaczęły mu ciemnieć, broda sztywnieć; ze zdumiewającą szybkością stawał się coraz młodszy. Jednocześnie tracił swą krzepkość i wzrost. Jego ciało się kurczyło i niknęło z każdym wróconym rokiem. Wkrótce znowu był młody, ledwie widoczny.
Zmiany jednak nie zatrzymały się. Z młodzieńca stał się dzieckiem i znikał dalej, młodniejąc coraz bardziej. Przez moment był krzykliwym niemowlęciem, wrzeszczącym z powodu pokrzyżowania jego planów. Potem zniknął zupełnie.
|