polu. A teraz zza pagórka ukazał się stary mnich i zmierza do -kościoła, dźwiga w rękach ogromny pęk kluczy. Oho, podchodzi do kościelnych wrót! Robin poderwał się i potrząsnął za ramię Braciszka Tucka. — Wstawaj no, świątobliwy człeku! — zawołał, na co Tuck z wielkim postękiwaniem podniósł się na nogi. — Hej, obudżże się -tt rzekł Robin — bo pod drzwiami kościoła znalazł się twój konfrater. Idź, pogadaj z nim i dostań się do kościoła, żebyś był w stosownej chwili pod ręką. A potem Mały John, Will Stutely i ja dostaniemy się tam za tobą w pojedynkę. Więc Braciszek Tuck przełazi przez mur, przeciął drogę i zbliżył się do kościoła gdzie stary mnich wciąż biedził się z wielkim kluczem, gdyż zamek był nieco zardzewiały, a on sam sędziwy i słaby. — Witaj, bracie — rzekł Tuck — niechże ci pomogę. Wziął od niego klucz, przekręcił i otworzył od razu. — Kto jesteś, dobry bracie? — zapytał starzec świszczącym głosem. — Skąd przychodzisz i dokąd zmierzasz? — I mrugał uparcie na zażywnego Braciszka Tucka jak sowa na słońce. — Tak oto odpowiem na twoje pytania, bracie — rzekł tamten. — Nazywam się Tuck i zmierzam nie dalej niż do tego miejsca, jeśli mi tylko pozwolisz pozostać tu, póki nie odbędzie się ten ślub. Przychodzę ze Źródlanej Doliny i prawdę mówiąc jestem takim sobie biednym pustelnikiem, rzec by można, bo mieszkam w celi obok źródła pobłogosławionego przez ową świętą Ethelradę, która sama cierpiała najstraszliwszą mękę, jaka kiedykolwiek spadła na niewiastę, bo wiedz, że język jej ucięto, i akurat tyle mogła mówić co zdechła kawka na ten przykład. Ale co się dzieje? Posłuchaj tylko. Owa błogosławiona niewiasta przyszła prosto do tego źródła... Tak to było, a jednak muszę wyznać, że ja tam wielkiego pożytku z tej krynicy nie miałem, bo zimna woda zawsze podrażnia mi wnętrzności, dostaję kolek i basta. — Ale ja — zaświstał stary brat piskliwym głosem — bardzo chcę wiedzieć, co się przydarzyło tej świątobliwej niewieście, gdy przyszła do błogosławionego źródła. — No cóż, napiła się z krynicy i natychmiast odzyskała ów dar, który zdaniem złośliwych i nie tylko złośliwych wcale nie jest takim znowu niebiańskim darem; mowę oczywiście. Ale coś mi się widzi, że szykuje się tu dzisiaj wystawny ślub, więc jeśli pozwolisz, rad bym odpocząć w chłodnej nawie i podziwiać to piękne widowisko. — Bardzo cię proszę, bracie — rzekł staruszek wprowadzając go do środka. Tymczasem Robin przebrany za harfiarza wraz z Małym Johnem i Wiłlem Stutely podszedł do kościółka. Robin usiadł na ławie przed wrotami, ale Mały John, mający w swej pieczy dwa woreczki złota, i Will Stutely weszli obaj do wnętrza. Robin siedział pod drzwiami rozglądając się na obie strony drogi, czy ktoś nie nadchodzi. Po pewnym czasie ujrzał sześciu konnych jadących statecznie i powoli, jak przystało, byli to bowiem dostojnicy kościelni. Kiedy kawalkada zbliżyła się nieco, Robin ich wszystkich rozpoznał. Na czele jechał Biskup Herefordu, wystrojony, aż było na co popatrzeć. Przywdział szaty z najbogatszego jedwabiu, a na szyję łańcuch z kutego złota. Tonsurę okrywał mu czarny aksamitny biret obszyty dokoła klejnotami, które błyskały w słońcu, a każdy kamień osadzony był w złocie. Miał jedwabne trykoty płomiennej barwy i pantofle z czarnego aksamitu, z zakręconymi noskami, z krzyżykiem wyszytym na podbiciu złotą nitką. Obok niego jechał Przeor klasztoru w Emmet na szykownym wierzchowcu. Był też bogato ubrany, ale nie tak strojnie jak tęgi Biskup. Za nimi podążali dwaj przedstawiciele kapituły zakonnej, a na koniec dwaj słudzy ze świty biskupiej, albowiem Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup Herefordu starał się dorównać wielkim baronom, co leżało w mocy osoby duchownej . Kiedy Robin ujrzał nadjeżdżający orszak, błyszczący od klejnotów, jedwabi i srebrnych dzwoneczków na uprzęży, spojrzał nań kwaśno i powiedział do siebie: “Ten Biskup za bardzo się stroi jak na duchownego. Ciekaw jestem, czy jego patron, jak mi się zdaje, święty Tomasz, miał taki pociąg do złotych łańcuchów, jedwabnych szmatek i pantofli z zakręconym noskiem. A to wszystko za pieniądze biednych dzierżawców, Bóg świadkiem, za ich krwawicę. Biskupie, Biskupie, twoja pycha może zostać ukarana, zanim się spostrzeżesz”. Duchowni podjechali do kościoła, Biskup i Przeor rozbawieni żartami na temat jakichś dam, o których między sobą pogadywali w słowach bardziej przystających świeckim niż duchownym. Po czym zsiedli z koni i Biskup rozglądając się dokoła spostrzegł Robina stojącego we wrotach kościółka. — Hejże, człeku — zawołał rubasznym głosem — ktoś ty taki, żeś się powystrajał w pstrokate piórka? — Jestem harfiarz rodem z północy — rzekł Robin — i takie cuda wyprawiam dźwiękiem swoich strun, że nikt inny w całej Anglii tego nie potrafi. Słowo daję, łaskawy Księże Biskupie, niejeden rycerz i mieszczuch, świecki i duchowny tańczył, chcąc nie chcąc, tak jak mu zagrałem, najczęściej całkiem wbrew własnej woli. Taką siłę magiczną ma moja harfa. Otóż i dzisiaj, łaskawy Księże BiskupleT-gdybym-Daógł zagrać na ślubie, obiecuję sprawić, że śliczna panna młoda pokocrla^tego, kogo poślubi, miłością, która trwać będzie dotąd, dopóki ta para będzie żyć ze sobą. — Ha, co ty mówisz?! — zawołał Biskup. — Traktujesz to na serio? — I spojrzał przenikliwie w oczy Robina, który odpowiedział mu śmiałym wejrzeniem. — No, jeśli sprawisz, że ta panienka, która naprawdę rzuciła jakiś urok na mojego biednego kuzyna Stefana, że ta panienka tak pokocha tego, kogo poślubi, jak ty mówisz, to dam ci, czego tylko zapragniesz w godziwej mierżę. Pozwól mi zakosztować twojej sztuki, bratku.
|