- Ale jestem w tym dobry, mamo...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— „Czyż stróżem brata swojego jestem” — czyli skądże mógłbym wiedzieć? A on powiada: — Chciałem z wami porozmawiać o was samym...
»
— Wiesz co — powiedziała Chia — jestem śpiąca...
»
- Skoro jesteś odpowiedzialny za moje bezpieczeństwo, to ja jako żona jestem odpowiedzialna za twoje zdrowie...
»
— Ależ jestem bardzo wdzięczna — zaprotestowała Ania...
»
Jestem w stanie zacytować tylko jeden akapit, przekładając go dość nieudolnie na angielski, ze starej, prymitywnej łaciny:„Najniższe jaskinie nie...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...
»
- Jestem doktor Marissa Blumenthal - przedstawiła się, bacznie obserwując jego reakcję...
»
- Jestem lekarzem Toma Baringera, nazywam się Randy Portland...
»
- Jestem na twoje rozkazy, Wasza Miłość...
»
Mówiłem wam: nie jestem waszym sędzią, ale Ojcem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Jestem dobrym żołnierzem. Skinęła głową i rozchyliła usta.
- Zabiłeś już kogoś? - Andre wzruszył ramionami. - Byłeś ranny? - Wywrócił oczami. - Odpowiedz mi, chłopcze! Czy choć raz wystrzeliłeś ze swojego karabinu do drugiej istoty ludzkiej? Odpowiedz mi!
- Nie.
- A więc co sprawia, że uważasz się za żołnierza? Pogłaskała syna po policzku. Zabolały go jej słowa.
- Nigdy nie byłem nikim więcej, mamo.
Zamarła. Andre poczuł, że łzy napływają mu do oczu; włożył czapkę i skierował się do drzwi. Złapała go za ramię i przyciągnęła. Cała rodzina znów przylgnęła do siebie, ale nie było już w ich uścisku radości.
OKOLICE AŁDANU, SYBERIA
17 marca, 20.00 GMT (06.00 czasu lokalnego)
- Musimy zrzucić ten ładunek, panno Dunn - powiedział kierowca. Za­kręcił kierownicą wielkiej ciężarówki i zahamował. - Spotkamy się tu za godzinę.
Kate i Woody zeskoczyli na opustoszałą ulicę zrujnowanej wioski. Woj­skowa ciężarówka odjechała z rykiem silnika. Gdy znikła w oddali, zrobiło się cicho. Wokół nie było nigdzie śladu życia. Okolica sprawiała wrażenie wymarłej.
- Cóż - odezwała się Kate i klepnęła się w uda. - To naprawdę ekscytu­jące.
- Hej, sama chciałaś zejść z utartych szlaków. Trudno o bardziej zapa­dłą dziurę.
- Mieliśmy znaleźć temat. - Rozejrzała się po pustej ulicy. Na drodze panował kompletny bezruch; nie było widać nawet zabłąkanego psa.
- Więc chodźmy poszukać - oznajmił Woody i ruszył wzdłuż budyn­ków o ciemnych oknach. Gdy Kate dogoniła go wreszcie, zapalał właśnie skręta.
- Woody - upomniała go karcącym tonem.
- Co znowu? - odpalił. Kate zmarszczyła brwi, widząc, jak kamerzysta zaciąga się głęboko, aż zaklęsły mu policzki. - Kim ty jesteś? - zapytał starając się nie otwierać ust, by nie wypuścić na zewnątrz drogocennego dymu. - Moją matką?
- Nie podoba mi się, że mam być jedyną trzeźwą osobą w towarzystwie, kiedy dookoła szaleje cholerna wojna.
- To sobie zapal - odparł Woody i wyciągnął do Kate skręta. Westchnęła i podniosła oczy do góry. Podeszła do ogródka przed odrapa­nym, osmalonym domem.
- Gdzie idziemy? - spytała.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Woody. Odetchnął głęboko mroź­nym porannym powietrzem. Usta rozciągnęły mu się w szerokim uśmiechu.
- Tu nie ma żadnego tematu - oznajmiła, rozglądając się wokoło.
- Ależ jest, Kate. Tematy leżą na ulicy. - Wdrapał się na niski kamienny murek; rozpostartymi rękami łapał równowagę. Skręta trzymał między kciu­kiem a palcem wskazującym. - Wojska Białej Armii weszły do miasteczka, plując ogniem z karabinów. - Uniósł wyimaginowaną broń i przez chwilę naśladował odgłosy wystrzałów. - Och - jęknął z rozpaczą. - Zginęło mnó­stwo ludzi. Wszędzie krew. Mnóstwo krwi. Dwie minuty o najlepszej porze masz jak w banku. A tymczasem anarchiści ze swoimi czarnymi sztandarami odpierają atak Białej Armii, robiąc wśród nich istną masakrę. Giną tysiąca­mi. - Znowu odegrał odpowiednią scenkę. - Obie strony są wyczerpane i każ­da chce się poddać przeciwnikowi. W końcu postanawiają po prostu odłożyć broń i rozejść się do domów. Właśnie tutaj, Kate, w tej maleńkiej mieścinie. To tutaj miał miejsce upadek Rosji.
Kate spojrzała na Woody`ego i przeniosła wzrok na rząd ubogich chat ciągnących się wzdłuż drogi. Wszystkie były wypalone i postrzelane.
- Skąd wiesz, że wszystko rzeczywiście tu się zdarzyło? - zapytała. Woody wzruszył ramionami i zeskoczył z murku.
- A skąd wiesz, że się tu nie zdarzyło? - Przypalił przygasłego skręta.
- Jezu, Woody! - sapnęła. Przy każdym oddechu wydobywał się jej z ust biały kłąb pary. - Co według ciebie powinniśmy zrobić? Mam wziąć kamerę i nagrać twój dramatyczny monolog o wojnie domowej w Rosji?
I wtedy usłyszeli stukot przejeżdżającego pociągu. Oboje równocześnie spojrzeli w kierunku, z którego dochodził hałas. Kate przeszła przez podwórko opuszczonego domu aż do skraju zaśnieżonych zarośli rozciągających się na tyłach zabudowań. Woody podreptał za nią. Kiedy jechali tu dostawczą cię­żarówką, trasa prowadziła wzdłuż linii kolejowej ciągnącej się na zachód od portu Wanin. Podczas pięciogodzinnej jazdy minęli pięć niewiarygodnie dłu­gich składów. Ale dźwięki, które teraz słyszeli, były inne. Pociąg zatrzymy­wał się.
- Chodź - rzuciła Kate i nie czekając, pobrnęła przez wysoki śnieg.
- Hej, Kate - zawołał z tyłu Woody. Odwróciła się. - Nie jestem prze­konany, czy to dobry pomysł.

Powered by MyScript