Jeśli chodzi o więźniów z bloku śmierci, to Sam jest jednym z najsławniejszych. Prasa zacznie węszyć. Lee przysiadła na stopach i spojrzała na rzekę. — Czy to może ci zaszkodzić? — zapytała cicho. — Oczywiście, że nie. Jestem prawnikiem. Prawnicy bronią zboczeńców napastujących dzieci, zabójców, gwałcicieli, handlarzy narkotyków i terrorystów. Nie cieszymy się zbytnią popularnością. Jak może mi zaszkodzić fakt, że Sam jest moim dziadkiem? — Twoja firma wie? — Powiedziałem im wczoraj. Nie byli zachwyceni, ale pogodzili z tym. Ukryłem to przed nimi, kiedy mnie przyjmowali, i to był błąd. Ale myślę, że teraz wszystko jest okay. — A jeśli on odmówi? — Wtedy będziemy bezpieczni, prawda? Nic nie wyjdzie na jaw i nic nam już nie zagrozi. Ja wrócę do Chicago i poczekam, aż CNN pokaże relację z egzekucji. I jestem pewien, że któregoś chłodnego jesiennego dnia pojadę na cmentarz i złożę kwiaty na jego grobie, spojrzę zapewne na nagrobek i raz jeszcze zadam sobie pytanie, dlaczego to zrobił, w jaki sposób stał się taką szumowiną i dlaczego urodziłem się w takiej dziwacznej rodzinie, wiesz, pytania, które zadawaliśmy przez tyle lat. Poproszę cię, żebyś pojechała ze mną. Będzie to coś w rodzaju spotkania rodzinnego, tylko my, Cayhallowie, przemykający ukradkiem po cmentarzu z bukietem tanich kwiatów i w ciemnych okularach, żeby nikt nas nie rozpoznał. — Przestań — powiedziała i Adam ujrzał łzy na jej twarzy. Płynęły po policzkach i dotarły już prawie do brody, kiedy Lee otarła je dłonią. — Przepraszam — powiedział, a potem odwrócił się, żeby spojrzeć na kolejną barkę płynącą na północ. — Przepraszani, Lee. Rozdział 8 A. więc po dwudziestu trzech latach wracał w końcu do stanu, w którym się urodził. Nie czuł się specjalnie oczekiwanym gościem i chociaż niczego specjalnie się nie bał, jechał ostrożnie setką i nikogo nie wyprzedzał. Droga zwęziła się opadając ku płaskiej nizinie Delty i Adam przez milę patrzył na wijącą się po prawej strome odnogę rzeki, która wkrótce zniknęła. Minął miasteczko Walls, pierwszą większą siedzibę ludzką przy Trasie 61, i jechał dalej na południe. Dzięki swoim lekturom wiedział, że autostrada ta przez dziesięciolecia służyła jako główny szlak setkom tysięcy biednych Murzynów z Delty, którzy podróżowali na północ do Memphis, St Louis i Chicago, szukając pracy i lepszych warunków życia. To w tych miasteczkach i wioskach, w tych rozpadających się domach, zakurzonych wiejskich sklepach i kolorowych barach ciągnących się wzdłuż Trasy 61 narodził się blues, który zaczął następnie rozprzestrzeniać się na północ. Znalazł gościnę w Memphis, gdzie zmieszawszy się z gospel i country, wydał na świat muzykę rock and rollową. Adam słuchał starej kasety Muddy Watersa wjeżdżając do okręgu Tunica, uznawanego za najbiedniejszy w kraju. Muzyka nie potrafiła go uspokoić. Nie zjadł śniadania u Lee, powiedział jej, że nie jest głodny, ale w rzeczywistości burczało mu w brzuchu. I to coraz głośniej z każdą milą. Odrobinę na północ przed Tunica pola rozszerzały się i biegły w każdą stronę aż po horyzont. Soja i bawełna sięgały już do kolan. Mała armia zielonych i czerwonych traktorów z pługami z tyłu przecinała nie kończące się płaszczyzny pól. Chociaż nie wybiła jeszcze dziewiąta, powietrze było już rozgrzane i duszne, a ziemia wysuszona i za każdym traktorem wzbijały się tumany kurzu. Czasem skowronek opadał w dół nie wiadomo skąd, akrobatycznie przemykał tuż nad ziemią i ponownie wzbijał się w powietrze. Samochody jechały powoli, a czasem musiały się niemal zatrzymywać, kiedy natrafiały na jakiś monstrualny kombajn, wlokący się jak gdyby nigdy nic środkiem drogi. Adam nie denerwował się zbytnio. Na spotkanie był umówiony dopiero o dziesiątej i wiedział, że jeśli się nawet spóźni, to nic się nie stanie. W Clarksdale zjechał z Trasy 61 i pojechał na południowy wschód Trasą; 49, mijając maleńkie osady Mattson, Dublin i Tutwiler i kolejne pola soi. Widział odziarniarki do bawełny, nieruchome teraz, czekające na zbiory. Widział gromady niszczejących szeregowych domów i brudne przyczepy mieszkalne, wszystkie stojące nie wiadomo czemu przy samej szosie. Czasem –pojawiał się ładniejszy dom, zazwyczaj w oddaleniu od innych, zawsze usadowiony majestatycznie pod grubymi dębami i wiązami, często z basenem w ogrodzie. Nie było wątpliwości, do kogo należą okoliczne pola.
|