- Wiedział, że musi wypowiedzieć te słowa, i tak uczynił, ale domyślał się, co może jeszcze usłyszeć. Robert jakby go nie słuchał. - Wszystkie te lata, które spędziliśmy w Eyrie… bogowie, to były dobre czasy. Ned, chcę, żebyś wrócił do mnie. Chcę, żebyś był w Królewskiej Przystani, a nie tutaj, na końcu świata, gdzie nie ma z ciebie żadnego pożytku. - Robert popatrzył w ciemność; jego zamyślone oblicze przez moment przypominało melancholijną twarz Starków. - Przysięgam ci, o wiele trudniej jest siedzieć na tronie, niż go zdobywać. Wydawanie praw to żmudna praca, podobnie jak liczenie miedziaków. Do tego jeszcze ludzie… tłumy ludzi. Siedzę na tym cholernym żelaznym tronie i wysłuchuję ich narzekań, aż mi drętwieje tyłek, i rozum także. Wszyscy czegoś chcą, pieniędzy, ziemi albo sprawiedliwości. A te ich kłamstwa… lordowie i damy z zamku nie są lepsi. Żyję wśród pochlebców i głupców. Mówię ci, Ned, można oszaleć. Połowa z nich nie ma odwagi powiedzieć prawdy, a druga w ogóle jej nie dostrzega. Czasem w nocy myślę sobie, że powinniśmy byli przegrać nad Tridentem. Ach, nie, niezupełnie, ale… - : Rozumiem - powiedział Ned. Robert spojrzał na niego. - Myślę, że tak. I jesteś jedynym, mój przyjacielu. - Uśmiechnął się. - Lordzie Eddardzie Stark, mam zamiar mianować cię Namiestnikiem Króla. Ned przyklęknął na jedno kolano. Nie czuł się zaskoczony propozycją. Czy mógł być inny powód, dla którego Robert odbył tak daleką podróż? Królewski Namiestnik był drugą co do ważności osobą w Siedmiu Królestwach. Przemawiał głosem Króla, dowodził jego wojskami i pisał królewskie prawa. Czasem też zasiadał na Żelaznym Tronie, z którego wymierzał sprawiedliwość w imię Króla, kiedy ten był nieobecny lub chory. Robert proponował mu odpowiedzialność tak wielką jak całe królestwo. Była to ostatnia rzecz, jakiej pragnął. - Wasza Miłość - powiedział. - Nie jestem godzien takiego zaszczytu. Robert jęknął, udając zniecierpliwienie. - Gdybym chciał obsypywać cię zaszczytami, pozwoliłbym ci odejść na spoczynek. Mam zamiar zaprząc cię do kierowania królestwem i dowodzenia moimi wojskami w czasie wojen, kiedy ja będę powoli schodził do grobu zajęty jedzeniem, piciem i rozrywkami. Pogładził swój brzuch zadowolony. - Znasz to powiedzenie o Królu i jego Namiestniku? Ned znał je. - Co Król wymarzy - powiedział - jego Namiestnik zbuduje. - Kiedyś przygwoździłem do łóżka dziewuchę jakiegoś rybaka, a ona przedstawiła mi bardziej dosadną wersję tego powiedzenia, która krąży wśród biedoty. Oni mówią, że Król je, a Namiestnik zbiera gówno. - Ryknął śmiechem, odrzuciwszy w tył głowę. Echo popłynęło w ciemność, a zmarli z Winterfell wydawali się patrzeć wzrokiem zimnym i pełnym niechęci. Wreszcie śmiech ucichł. Ned wciąż klęczał ze wzrokiem wzniesionym do góry. - A niech cię, Ned - rzucił żałośnie Król. - Mógłbyś przynajmniej spróbować rozweselić mnie uśmiechem. - Powiadają, że zimą jest tutaj tak zimno, iż śmiech zamarza. ludziom w gardle i ich dusi - odparł Ned spokojnie. - Może dlatego Starkowie mają tak mało poczucia humoru. - Jedź ze mną na południe, a przypomnę ci, jak się śmiać - obiecał Król. - Pomogłeś mi zdobyć ten cholerny tron, teraz pomóż mi go utrzymać. Naszym przeznaczeniem jest panować wspólnie. Bylibyśmy braćmi, gdyby żyła Lyanna, związani uczuciem i więzami krwi. Jeszcze nie jest za późno. Ja mam syna. Ty masz córkę. Mój Joff i twoja Sansa połączą nasze rody, tak jak mogła to kiedyś zrobić Lyanna. Ta propozycja zaskoczyła Neda. - Sansa ma dopiero jedenaście lat. Robert machnął dłonią niecierpliwie. - Wystarczająco dużo na zaręczyny. Z małżeństwem można poczekać kilka lat. - Król uśmiechnął się. - A teraz wstań i powiedz, że się zgadzasz. - Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności, Wasza Miłość - odparł Ned. Zawahał się. - Takie niespodziewane zaszczyty. Czy mogę się zastanowić? Porozmawiać z żoną… - Oczywiście, powiedz Catelyn, prześpij się z tym. - Król wyciągnął ramię i, chwyciwszy Neda za rękę, przyciągnął go mocno do siebie. - Tylko nie każ mi czekać zbyt długo. Nie należę do najcierpliwszych. Przez chwilę Eddard Stark poczuł ogarniające go złe przeczucie. Tutaj było jego miejsce, tu, na północy. Spojrzał na otaczające ich kamienne postacie i wziął głęboki oddech w chłodnej ciszy krypty. Czuł spojrzenia zmarłych. Wiedział, że słuchają. I nadchodzi zima. Jon Bywały chwile - niezbyt często - kiedy Jon Snow cieszył się, że jest bękartem. Gdy po raz kolejny napełnił swój puchar winem, pomyślał, że to jest właśnie jeden z takich dni. Usiadł wygodnie na ławie między młodymi giermkami i pociągnął łyk letniego wina. Uśmiechnął się, czując w ustach jego słodki, owocowy smak. Wielką Salę Winterfell wypełniał dym i zapach pieczonego mięsa oraz świeżo upieczonego chleba. Chorągwie zasłaniały ściany z szarego kamienia. Białe, złociste, karmazynowe: wilkor Starków, jeleń z koroną Baratheonów i lew Lannisterów. Bard nucił balladę, lecz w tym końcu sali jego głos zagłuszał ryk ognia, brzęk naczyń i stłumione głosy rozmów podchmielonych biesiadników. Mijała czwarta godzina uczty powitalnej wydanej na cześć Króla. Bracia i siostry Jona zostali posadzeni razem z królewskimi dziećmi, pod wzniesioną platformą, gdzie lord i lady Stark podejmowali Króla i Królową. W tak wyjątkowym dniu pan ojciec niewątpliwie pozwolił dzieciom wypić puchar wina, lecz nie więcej. Jon zaś na swoim miejscu mógł raczyć się nim bez umiaru.
|