- Jestem lekarzem Toma Baringera, nazywam się Randy Portland...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— „Czyż stróżem brata swojego jestem” — czyli skądże mógłbym wiedzieć? A on powiada: — Chciałem z wami porozmawiać o was samym...
»
— Wiesz co — powiedziała Chia — jestem śpiąca...
»
- Skoro jesteś odpowiedzialny za moje bezpieczeństwo, to ja jako żona jestem odpowiedzialna za twoje zdrowie...
»
— Ależ jestem bardzo wdzięczna — zaprotestowała Ania...
»
Jestem w stanie zacytować tylko jeden akapit, przekładając go dość nieudolnie na angielski, ze starej, prymitywnej łaciny:„Najniższe jaskinie nie...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...
»
– A jak się nazywa ten Wickanin?– Coltaine...
»
- Jestem doktor Marissa Blumenthal - przedstawiła się, bacznie obserwując jego reakcję...
»
Będziecie nazywali mnie Camille i będziecie rozmawiali tylko ze mną...
»
- Jestem na twoje rozkazy, Wasza Miłość...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

- Podszedł do łóżka chorego i popatrzył na pogrążonego w śpiączce mężczyznę. - Operacja przebiegła prawidłowo, ale pacjent jest bliski śmierci. Sądzę, że słyszał pan już poprzednio o podobnych przypadkach.
- Chyba tak - odparł nerwowo prezes zarządu. Zaskoczenie obecnością doktora Portlanda przerodziło się w niechęć do tego człowieka. W zachowaniu lekarza było coś dziwnego.
- Zoperowałem mu biodro - wyjaśnił Portland, unosząc brzeg koca, by Traynor mógł zobaczyć opatrunek. - Nie było z tym żadnych kłopotów, wszystko przebiegło pomyślnie. Ale Baringer już nigdy stąd nie wyjdzie. - Portland przykrył pacjenta z powrotem, a spojrzenie jego zmęczonych oczu spoczęło na Traynorze. - Coś złego dzieje się w tym szpitalu. Nie mam zamiaru brać całej winy na siebie!
- Doktorze Portland... - zaczął z wahaniem Traynor. - Nie wygląda pan dobrze. Może powinien się pan skonsultować z jakimś lekarzem w sprawie własnego zdrowia.
Portland odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Był to jednak gorzki, pozbawiony wesołości śmiech, który umilkł równie nagle, jak się pojawił.
- Być może ma pan rację - przyznał. - Pewnie tak zrobię. - Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Prezes zarządu długo jeszcze nie mógł otrząsnąć się z zaskoczenia. Popatrzył na Toma, jak gdyby oczekiwał, że chory obudzi się i wyjaśni mu zachowanie doktora. Potrafił zrozumieć, że lekarz może emocjonalnie przeżywać stan, w jakim znajduje się jego pacjent, lecz Portland wydawał mu się zbyt mocno wytrącony z równowagi.
Spróbował raz jeszcze porozumieć się z Tomem, ale przekonawszy się, że to daremny wysiłek, wymknął się z sali. Rozejrzał się niespokojnie, szukając wzrokiem doktora Portlanda, nigdzie go jednak nie dojrzał, więc szybko pomaszerował w stronę gabinetu Beaton. Caldwell i Kelley już tam byli.
- Czy znacie doktora Portlanda? - zapytał, siadając na krześle.
Wszyscy obecni potakująco skinęli głowami.
- Jest jednym z naszych lekarzy. To chirurg ortopeda - rzekł Kelley.
- Właśnie odbyłem z nim nieco dziwną i nieoczekiwaną rozmowę - powiedział Traynor. - Idąc tutaj, chciałem po drodze odwiedzić mojego znajomego, Toma Baringera, który jest bardzo chory. Doktor Portland siedział w kącie w pokoju Toma - w pierwszej chwili nawet go nie zauważyłem. Potem, rozmawiając ze mną, zachowywał się dziwnie, tak jakby tracił zmysły. Rozumiem, że był przygnębiony stanem Toma, ale on mówił coś o niebraniu na siebie winy i o tym, że w naszym szpitalu dzieje się coś niedobrego.
- Sądzę, że z przepracowania wygaduje, co mu ślina na język przyniesie - zbagatelizował sprawę Kelley. - Brakuje nam przynajmniej jednego chirurga ortopedy. Niestety, pomimo wysiłków nie udało się nam zatrudnić nikogo nowego.
- Na mnie ten człowiek zrobił wrażenie chorego - stwierdził Traynor. - Poradziłem mu, by poszedł do lekarza, ale on tylko się roześmiał.
- Porozmawiam z nim - obiecał Kelley. - Być może potrzebuje krótkiego odpoczynku. Zawsze możemy znaleźć na kilka tygodni kogoś, kto go zastąpi.
- Cóż, nie będziemy się teraz zajmować tą sprawą - powiedział Traynor, starając się odzyskać pozycję należną prezesowi zarządu.
- Zanim jednak przejdziemy do innych tematów - przerwał mu Kelley, błyskając zębami w triumfującym uśmiechu - muszę was o czymś poinformować: moi pracodawcy zmartwili się ogromnie niechęcią szpitala do przeprowadzania operacji na otwartym sercu.
- My również byliśmy tym mocno rozczarowani - wyjaśnił nerwowo Traynor, który nie lubił zaczynać zebrań od przykrych spraw. - Niestety, jest to ponad nasze siły. Montpelier jest do takich zabiegów znacznie lepiej przygotowane, pomimo iż sądzimy, że nieźle wywiązywaliśmy się z naszego zadania.
- CMV oczekiwało, że program operacji na otwartym sercu będzie kontynuowany - powiedział Kelley. - Stanowiło to część naszego kontraktu.

Powered by MyScript