— ByÅ‚abym jednak daleko wdziÄ™czniejsza, gdyby… gdyby choć jedna z nich miaÅ‚a bufiaste rÄ™kawy. Bufiaste rÄ™kawy sÄ… teraz takie modne. PrzeszyÅ‚by mnie dreszcz rozkoszy, jeÅ›libym miaÅ‚a sukienkÄ™ z bufiastymi rÄ™kawami. — Obejdziesz siÄ™ bez tych swoich dreszczy. Nie miaÅ‚am dość materiaÅ‚u na bufiaste rÄ™kawy. ZresztÄ… uważam tÄ™ modÄ™ za Å›miesznÄ…. WolÄ™ stokroć skromne, gÅ‚adkie… — Jednakże ja wolaÅ‚abym wyglÄ…dać tak Å›miesznie jak wszyscy inni niż wyróżniać siÄ™ skromnym, gÅ‚adkim ubraniem — upieraÅ‚a siÄ™ Ania. — Mniejsza o to. PowieÅ› nowe sukienki do szafy i zabierz siÄ™ do przygotowania lekcji do szkoÅ‚y niedzielnej. Pan Bell przysÅ‚aÅ‚ mi dla ciebie podrÄ™cznik; jutro pójdziesz do szkoÅ‚y — rzekÅ‚a Maryla i urażona opuÅ›ciÅ‚a pokoik na facjatce. Ania zaÅ‚amaÅ‚a rÄ™ce, spoglÄ…dajÄ…c na rozÅ‚ożone suknie. — Tak bardzo siÄ™ cieszyÅ‚am, że może jedna z nich bÄ™dzie biaÅ‚a z bufiastymi rÄ™kawami — szepnęła smutnie. — ModliÅ‚am siÄ™ nawet o to, chociaż nie bardzo wierzyÅ‚am w skuteczność mojej proÅ›by. Nie przypuszczaÅ‚am, żeby Pan Bóg miaÅ‚ czas zajmować siÄ™ sukienkÄ… biednej sieroty. WiedziaÅ‚am, że to zależy tylko od Maryli. Szczęściem, potrafiÄ™ sobie wyobrazić, że jedna z nich jest ze Å›nieżnobiaÅ‚ego muÅ›linu, przeÅ›licznie przybrana koronkami, z trzema bufami na każdym rÄ™kawie. Nazajutrz rano przeczucie nadchodzÄ…cej migreny nie pozwoliÅ‚o Maryli odprowadzić Ani do szkoÅ‚y niedzielnej. — Jak bÄ™dziesz szÅ‚a do koÅ›cioÅ‚a, zajdź po paniÄ… Linde — rzekÅ‚a do dziewczynki. — Ona postara siÄ™ już o to, byÅ› siÄ™ dostaÅ‚a do odpowiedniej klasy. PamiÄ™taj sprawować siÄ™ jak najlepiej. PozostaÅ„ podczas kazania i poproÅ› paniÄ… Linde, by ci wskazaÅ‚a nasze miejsce w koÅ›ciele. Tu masz centa na ofiarÄ™. Nie rozglÄ…daj siÄ™ wokoÅ‚o i nie kręć siÄ™ na Å‚awce. Po powrocie opowiesz mi treść kazania. Ania wyszÅ‚a w swej biaÅ‚o—czarnej satynowej sukience, która choć dostatecznie dÅ‚uga i wcale nie ciasna, fasonem swym znakomicie uwydatniaÅ‚a jej chudość. PÅ‚aski, marynarski kapelusz nie byÅ‚ niczym przybrany. Nowe rozczarowanie dla Ani, która w duszy marzyÅ‚a o jakichÅ› wstążkach i kwiatach. O kwiaty postaraÅ‚a siÄ™, co prawda, sama, zanim jeszcze dostaÅ‚a siÄ™ na wielki goÅ›ciniec. Zaledwie bowiem wyszÅ‚a na drogÄ™ poza Zielone Wzgórze, napotkaÅ‚a cudnÄ… Å‚Ä…kÄ™, peÅ‚nÄ… jaskrów i wspaniaÅ‚ych krzaków dzikiej róży. Natychmiast wiÄ™c uwiÅ‚a gruby wianuszek i przystroiÅ‚a nim swój kapelusz. Nie wiadomo, czy spodobaÅ‚by siÄ™ on innym, ale Ania byÅ‚a zachwycona i z dumnie podniesionÄ… gÅ‚owÄ… kroczyÅ‚a naprzód, dźwigajÄ…c na swych rudych warkoczach wieniec żółtego i czerwonego kwiecia. Pani Linde nie zastaÅ‚a już w domu. Bynajmniej tym nie zrażona, Ania sama przyszÅ‚a do koÅ›cioÅ‚a. W przedsionku spotkaÅ‚a ‘caÅ‚Ä… gromadÄ™ dziewczÄ…t, mniej lub bardziej strojnie ubranych w biaÅ‚e, niebieskie albo różowe sukienki. PrzyglÄ…daÅ‚y siÄ™ one ciekawie nowicjuszce w oryginalnym nakryciu gÅ‚owy. MaÅ‚e mieszkanki Avonlea sÅ‚yszaÅ‚y już niejednÄ… dziwnÄ… historyjkÄ™ dotyczÄ…cÄ… Ani. Pani Linde opowiadaÅ‚a o jej gwaÅ‚townym temperamencie, Jerry Buote zaÅ›, pastuszek z Zielonego Wzgórza, rozwodziÅ‚ siÄ™ nad tym, że Ania godzinami potrafi rozmawiać jak pomylona sama z sobÄ… lub mówić do kwiatów i drzew. SpoglÄ…daÅ‚y wiÄ™c na niÄ… i szeptaÅ‚y pomiÄ™dzy sobÄ…, kryjÄ…c twarzyczki za książki. Nikt nie próbowaÅ‚ zbliżyć siÄ™ do niej z życzliwym przywitaniem ani w koÅ›ciele, ani też w klasie panny Rogerson, gdzie siÄ™ nastÄ™pnie odbywaÅ‚a lekcja. Panna Rogerson byÅ‚a to osoba w Å›rednim wieku, wykÅ‚adajÄ…ca już od lat dwudziestu w szkole niedzielnej. Jej sposób nauczania polegaÅ‚ na tym, że odczytywaÅ‚a pytania z podrÄ™cznika, patrzÄ…c jednoczeÅ›nie zza książki na uczennicÄ™, którÄ… miaÅ‚a zapytać. PatrzyÅ‚a też czÄ™sto na AniÄ™, która dziÄ™ki staraniom Maryli odpowiadaÅ‚a szybko i dobrze. Nie wiadomo tylko, czy rozumiaÅ‚a wiele z tych pytaÅ„ i odpowiedzi. Panna Rogerson nie bardzo jej siÄ™ podobaÅ‚a. Ale nie dlatego Ania czuÅ‚a siÄ™ niezmiernie nieszczęśliwa. Wszystkie dziewczynki w szkole miaÅ‚y rÄ™kawy z bufami. Ania uważaÅ‚a, że nie warto żyć, jeÅ›li siÄ™ nie ma buf u rÄ™kawów.
|