Nie wiem, czemu, ale taka jest prawda, proszę
pani. — Śliczny z niego chłopak — powiedziała pani Ibbitson z dumą. — Potrafię zro-
zumieć, dlaczego stanowi źrenicę oka pana Earnshawa. Jest bystry i inteligentny w po-
równaniu z Raintonem, który wydaje mi się raczej powolny.
— Nie, proszę pani — sprzeciwiłam się. — To nieprawda. Rainton ma uroczą naturę.
142
143
Jest dobry, pogodny i kochający...
— Antoni zapewne jest taki sam — przerwała jego babka z czułością i zrozumiałam,
że więzy krwi czynią człowieka ślepym na wszystko z wyjątkiem tego, co chce widzieć.
Pani Ibbitson instynktownie polubiła Antoniego, bo był jej wnukiem. Mając do wyboru
jednego z nich, panie Lockwood, każdy wolałby Raintona, bo wyglądał na pogodnego,
szczęśliwego i zdrowego chłopca, a jego otwarta natura kontrastowała z gburowatością
Antoniego.
— Tak czy inaczej — odezwałam się — skoro już zrobiłam to, co mi pani kazała, czy
może mi pani opowiedzieć o Rogerze?
— Tak, Agnieszko. — Pani Ibbitson pociągnęła mnie ku ławeczce w cieniu. — Ale
chcę jeszcze, żebyś mi obiecała jedną rzecz!
Serce we mnie zadrżało, bo rozumiałam, że wpadłam w pułapkę, z której łatwo się
nie wyśliznę.
— Co by to miało być takiego, proszę pani?
— Chcę częściej widywać Antoniego. Chcę, żebyś go do mnie przyprowadzała za-
wsze, kiedy tylko będziesz mogła. Zrobisz to, Agnieszko? W moim wieku nie ma się już
wielu przyjemności. Zrobisz to dla starszej pani?
Nie udało jej się mnie oszukać, bo było oczywiste, że ma przed sobą jeszcze sporo lat
życia, ale przytaknęłam, kiwając głową, bo pomyślałam, że kiedy pan Hareton usłyszy
o naszej przygodzie, pewnie mnie zwolni i nie będę mogła już decydować o tych rze-
czach.
— Dobra dziewczyna. — Pani Ibbitson aż klasnęła w dłonie. — A teraz mi powiedz,
Agnieszko, nie miałaś żadnych wiadomości o Rogerze od 1806 roku?
— Nie proszę pani.
— Cóż, Roger żyje i ma się dobrze, podobnie jak mój syn, i okrył się chwałą na woj-
nie. Ja też od dłuższego czasu (to znaczy od kilku miesięcy, nie lat) nie miałam żadnych
wiadomości od mojego syna i nie widziałam go, odkąd wylądował ze swoim pułkiem
w Portugalii w 1808 roku.
Mój syn ma ogromne możliwości, ale miał też dużo szczęścia, bo podczas jego pierw-
szej bitwy w Portugalii, w 1809 roku, jego dowódcą był sir Artur Wellesley, obecny
książę Wellington. To była bitwa pod Oporto i mój syn okazał się tak waleczny, że zwró-
cił na siebie uwagę jednego z oficerów stojących blisko sir Artura, który wskazał go
temu wielkiemu człowiekowi.
Jack pod wieloma względami potrafi być bezwzględny, ale na wojnie jest zdyscypli-
nowany i odważny i te jego cechy spodobały się sir Arturowi, który potrafi szanować
zalety żołnierza, i dopilnował, żeby Jack we wszystkich większych kampaniach bił się
blisko niego.
Tak, więc Jack odnosił jedno zwycięstwo za drugim, w całej Portugalii i Hiszpanii;
144
145
walczył pod Burgos i Badajoz (dla ciebie, dziewczyno, to tylko nic nieznaczące nazwy),
pod Salamanką i, w końcu, w decydującej bitwie pod Victorią, w czerwcu 1813 roku.
Jack parł dalej z armią Wellingtona, aż do Francji i do zwycięstwa, i miał wrócić do
domu w ubiegłym roku, ale pojechał do Hiszpanii jako członek misji dyplomatycznej
księcia, a teraz jest z armią we Flandrii. Spodziewam się go jednak w domu pod ko-
niec roku, a co będzie potem, tego nie wiem: czy wróci do wojska, czy też zostanie tutaj.
Sądzę, że trudno mu będzie się przyzwyczaić do życia w cywilu.
Przez cały ten czas Roger wiernie mu służył, często biorąc udział w najgorętszych bo-
jach i Jack mówi, że nikt nigdy nie miał wierniejszego sługi ani też bardziej lojalnego.
Oczy już dawno napełniły mi się łzami na myśl o tych wszystkich przeciwno-
ściach, które mój Roger musiał znosić pod gorącym hiszpańskim niebem, a jednocze-
śnie czułam dumę, że okrył się chwałą i — być może — pozostał mi wierny, i nie zapo-
mniał o mnie. Zanim spytałam panią Ibbitson o coś więcej, dzieci zdążyły już napeł-
|