Będziecie nazywali mnie Camille i będziecie rozmawiali tylko ze mną...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Kiedy Mick Jagger koczy 50 lat, nie robio tu ju moe takiego wraenia, jak owe pamitne urodziny, kiedy koczy 30 - ale to tylko z tego powodu, e by czas, kiedy...
»
Sarabanda, tak jak się nagle zaczęła, tak nagle ustała i pozostały tylko dwie postaci: jeden katar wysoko na skale i, na drugim krańcu, jeden Michał Scoto...
»
 Overkill dla astrokalendarza pani Reiche  Pozostaje w zasadzie tylko “kalendarz astronomiczny” pani Reiche...
»
Legenda głosi — a jest to tylko legenda — jakoby ludzkość zawarła z Najeźdźcami pakt...
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
— Niby czemu?— Panie! Toż to ordynarna pułapka… Po jednemu nie dadzą nam rady, a jakby nas tam dostali razem, to tylko lokal otoczyć…— A...
»
Dlatego marzyła, żeby żyć wiecznie w legendzie, jak Ans-set, i zadała sobie wiele trudu, żeby dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko możliwe...
»
Po wejciu Wooda do zespou, cho na razie tylko tymczasowym, zaczo si wyczuwa obecno elementu przyjani, o ktrej w przypadku Taylora trudno waciwie byo mwi...
»
szeregi po to tylko, by z bliska wybadać błędy i pęknięcia w pancerzu republiki, by – gdynadejdzie godzina – uderzyć w nią tym skuteczniej, z tym...
»
Jeden li tylko okręt Argo228, sławion wszędy,Gdy wracał od Ajeta, mógł się przemknąć tędy -Lecz te rafy i Argo by nie oszczędziły,Gdyby nie pomoc...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Nie wolno wam rozmawiać z żadnym z tych dwóch dżentelmenów - wskazała ręką na mężczyzn zbierających nie­mieckie mundury i upychających je do kosza z pokrywą. - Za­trzymaj swój pistolet - powiedziała do Michaela. - Trudno tu o broń. - Przez kilka sekund wpatrywała się w Gaby, jakby próbując ją ocenić, a potem w Michaela. - Jestem pewna, że oboje macie doświadczenie w tych sprawach. Nie obchodzi mnie wcale, kim jesteście ani czego do tej pory dokonaliście, ważne jest tylko to, że wiele istnień zależy od tego, czy będziecie wystarczająco inteligentni i ostrożni podczas pobytu w Paryżu. Będziemy wam pomagać o tyle, o ile będziemy mogli, ale jeżeli was złapią, to was nie znamy. Czy to jasne?
- Absolutnie - odpowiedział Michael.
- Dobrze. Gdybyście chcieli chwilę odpocząć, to wasz pokój jest tam - Camille wskazała ruchem głowy jedne z drzwi na korytarzu. - Właśnie robiłam zupę cebulową, może byście chcieli jej spróbować?
Michael zabrał buty i węzełek z ubraniami ze stołu, gdzie położył go Francuz, a Gaby zamknęła swą walizkę i wzięła ją do ręki.
- Zachowujcie się grzecznie, dzieci - dodała jeszcze Camille i odwróciła się, wycofując do małej kuchni, gdzie coś się goto­wało w garnku na żeliwnym piecyku.
- Proszę bardzo. - Michael ruszył do ich nowej kwatery, przepuszczając przodem Gaby.
Zawiasy zaskrzypiały, kiedy Gaby pchnęła drzwi. W środku stało łóżko nakryte białą kołdrą i prosta leżanka z zielonym kocem. Pokój był ciasny, ale czysty. Oprócz świetlika w dachu miał też okno, z którego rozciągał się widok na pijane pastelowe budynki.
Gaby zdecydowanym ruchem położyła walizkę na łóżku. Mi­chael spojrzał na leżankę, czując już niemal, jak uwiera go w plecy. Podszedł do okna, otworzył je i wciągnął pełne płuca paryskiego powietrza. Oboje nadal byli tylko w bieliźnie, ale żadnemu z nich nie spieszyło się ani z ubieraniem, ani z roz­bieraniem. Gaby położyła się na łóżku i nakryła wykrochmalonym lnianym prześcieradłem. Spojrzała na stojącego w oknie Michaela, przesuwając wzrokiem po jego muskułach, kształtnych plecach i długich, porośniętych czarnymi włosami nogach.
- Odpocznę chwilę - oznajmiła, okryta po szyję przeście­radłem.
- Proszę bardzo.
- W tym łóżku nie ma miejsca dla dwojga - dodała.
- Oczywiście, że nie ma - zgodził się. Rzucił na nią okiem: czarne włosy Gaby, nareszcie uwolnione spod czapki i rozpu­szczone, rozlewały się jak misterny wachlarz po poduszce wy­pchanej gęsim puchem.
- Nawet gdybym się posunęła - ciągnęła Gaby. - Więc bę­dziesz musiał spać na leżance.
- Tak, będę musiał.
Poprawiła się na materacu, który też był wypełniony gęsim puchem. Chłodne prześcieradła pachniały delikatnie goździkami. Michael poczuł ten zapach, gdy tylko weszli do pokoju. Gaby nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo jest zmęczona. Była na nogach od piątej rano, a poprzedniej nocy, oględnie mówiąc, nie spała najlepiej. Dlaczego przyjechała tu z tym czło­wiekiem? - zapytała się w myślach. Prawie go nie znała. Zu­pełnie go nie znała. Kim był dla niej? Zamknęła oczy, a gdy je po chwili otworzyła, zobaczyła, że stoi przy jej łóżku i patrzy na nią. Był tak blisko, że poczuła mrowienie na skórze.
Obnażona noga Gaby wysunęła się spod prześcieradła. Mi­chael przesunął palcami po jej łydce, która od razu pokryła się gęsią skórką. Potem delikatnie ujął jej nogę i wsunął ją pod pachnące prześcieradło. Przez chwilę miała wrażenie, jakby jego palce zostawiły na ciele palące znaki.
- Miłych snów - powiedział, zakładając brązowe spodnie z łatami na obydwu kolanach. Podszedł do drzwi.
Gaby usiadła, przytrzymując prześcieradło pod szyją.
- Dokąd idziesz?
- Po talerz zupy - odparł. - Jestem głodny.
Obrócił się i wyszedł, zamykając delikatnie drzwi za sobą.
Gaby położyła się z powrotem, ale już nie mogła zasnąć. Jej wnętrze pulsowało żarem, nie potrafiła się odprężyć. Pomyśla­ła, że to reakcja po spotkaniu z myśliwcem. Któż byłby w sta­nie odpoczywać po czymś takim? Mieli szczęście, że przeżyli, a jutro...
No cóż, jutro miało przynieść własne rozstrzygnięcia. Jak wszystkie jutra.
Wysunęła rękę i przyciągnęła leżankę do swojego łóżka. „On nic nie zauważy” - pomyślała. Potem, zadowolona z siebie i ociężała, zamknęła oczy zasypiając, otulona gęsim puchem. Przez kilka minut jej umysł pełen był cieni samolotów i odgło­sów wystrzałów. Wszystko to zaczęło się rozmywać, tak jak w świetle dnia znika nocny koszmar. Pogrążyła się we śnie.
 
4
 
Michael zsiadł z siodełka zardzewiałego roweru marki „Peu­geot” przy miękkim akompaniamencie sprężyn. Oparł rower o uliczną latarnię na skrzyżowaniu rue de Belleville i rue des Pyrenees i spojrzał na zegarek w gęstniejącym zmierzchu. Dzie­wiąta czterdzieści trzy. Camille powiedziała, że godzina policyjna zaczyna się dokładnie o jedenastej. Od tej chwili włóczy się po ulicach niemiecka żandarmeria - brutalni i bezlitośni dranie. Michael stał z opuszczoną głową i wpatrywał się w zegarek, kiedy Gaby przejechała powoli obok niego, kierując się na po­łudniowy wschód rue des Pyrenees. Po chwili znikła w ciem­nościach.

Powered by MyScript