Bosman znikł jak zdmuchnięty...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
rozmawiał?„Drugi” spostrzega bosmana, który również zjawił się na mostku:- Bosco, kto rozmawiał przez telefon podczas ma newrów?- Notre...
»
nikami: - > $ W pewnych sytuacjach może okazać się to istotną zaletą...
»
Otworzył drzwi i weszli...
»
Justyna pokochała swojego małego braciszka od chwili, w której go ujrzała...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
"I tak mi nejde do hlavy, jak se ten horlivý kazatel slova Boźího ze Sárváru dokázal obhájit před arogantním Nádasdym! Dokonce s ním aź do jeho smrti vycházel dobře...
»
Aspekt personalistyczny ukazuje zatem godność osoby ludzkiej i jej zdolność rozwoju do pełni, sobie tylko właściwej, osobowej doskonałości...
»
- Zacząłeś się uczyć również cierpliwości - sprostowała...
»
- A ja i tak uważam, że powinnyśmy zostać...
»
- Proszę tak nie mówić - przeraził się Calhoun...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Rapis zgasił świecę i wyszedł na pokład. Zaczerpnął świeżego powietrza.
Świtało. Rozpinane sprawnie żagle z hukiem łapały wiatr. Chwała Mocy! Myślał, że ta przeklęta cisza już nigdy się nie skończy.
Pokrzykiwanie i przekleństwa majtków wywołały uśmiech na pochmurnej zwykle twarzy. Gromko okrzyknął marynarza na oku.
- Pusto, panie kapitanie!
- Oczy otwarte!
- Tak, panie kapitanie!
Okręt nabierał chyżości, lekko przechylony pruł fale jak legendarny wąż morski, którego imię nosił. Wiał rzadki w tych okolicach południowo-zachodni wiatr, szparko płynęli fordewindem wprost na północny wschód. Raladan pewnie trzymał kurs.
- Do stu gromów, Rap! Wcześnie dzisiaj wstałeś!
- Jak widzisz, Rrod. Muszę cię jednak rozczarować: od trzech dni wcale nie śpię.
Ruszyli ku rufie. Rrodan otworzył drzwi swojej kajuty.
- Wejdziesz?
- Czemu nie?
Weszli. Rapis przeskoczył porzucone na podłodze mapy. Spojrzał na Rrodana. Roześmieli się.
- Jak widzisz i ja nie sypiam ostatnio - powiedział oficer. - Starałem się odnaleźć górny bieg tego prądu, który dwa lata temu pociągnął nas aż pod Kirrę.
- I co?
- A jak myślisz? Nic.
Załomotano do drzwi.
- Wejść!
- Panie... wrak na horyzoncie!
Oparty o ścianę tuż przy drzwiach Rapis ukazał się marynarzowi. Rrodan wstał z fotela.
- Kapitan... to dobrze - ucieszył się majtek. - Samon krzyczał z gniazda...
- Słyszałem. Chodźmy, Rrod.
 
***
Widok był straszny. Oniemiali ze zgrozy marynarze tłoczyli się wzdłuż sterburty. Zimny już, wypalony doszczętnie wrak dryfował powoli z wiatrem na północny wschód. Na wytrawionej ogniem burcie widniał ledwie czytelny napis "Północ". Były to resztki wielkiej i dumnej niegdyś kogi Alagery. Ona sama - Rapis poznał ją po szkarłatnej odzieży - wisiała na obłamanym i osmalonym kawałku rei. Podobnie kołysała się z wiatrem ta część jej załogi, która uniknęła mieczów i włóczni cesarskich żołnierzy. Trupi zaduch dolatywał aż na pokład "Węża Morskiego".
- Miałeś rację, Rrod - powiedział niegłośno Rapis. - To była obława.
- Chyba nie zostawimy ich tak... - powiedział któryś z marynarzy. - Przecież to... nasi.
Rapis oderwał się od relingu.
- Obsługa do dział!
Zakotłowało się na pokładzie. Kanonierzy w mig zajęli stanowiska.
- Ognia!
Powietrze rozdarł szereg potężnych, prawie jednoczesnych grzmotów. Wielkie, kamienne kule z łoskotem uderzyły w zniszczoną burtę, wybijając w niej kilka ogromnych dziur. Zgruchotany wrak "Północy" ciężko jak kamień, bez żadnych wirów i bulgotań runął w głębiny Bezmiarów...
Morze było puste.
Tego samego dnia wieczorem stojący na oku marynarz obwołał ziemię. To była Garra, a raczej jedna z przyległych wysepek.
Nie przez przypadek Rapis skierował okręt w jej stronę. Sprawdziły się jego przewidywania: niewolnicy, których wiózł na handel, w większej części powymierali; ładownia świeciła pustkami.
Tę wysepkę Rapis znał dobrze, kilkakrotnie uzupełniał na niej zapasy żywności. Miała niewielki port, w którym prócz kryp rybackich stacjonowały zwykle dwa lub trzy małe okręty morskich gwardzistów. Dla "Węża Morskiego" nie były one żadnym zagrożeniem, cóż w końcu mogły poradzić trzy stare jak świat szniki przeciw największej pływającej po Bezmiarach karace? Dlatego gdy Rapis zawijał do portu, gwardziści zwykle siedzieli zupełnie cicho, udając że ich w ogóle nie ma i ciesząc się, jeśli odpłynął nic nie spaliwszy. Kilkakrotnie już urządzano na niego zasadzki, ale żołnierzom brakło szczęścia; przypływał wtedy, gdy nikt go nie oczekiwał, by potem przez rok nie pokazać się ani razu.
Zwykle przybijał do przystani za pomocą szalup, tym razem jednak zależało mu na czasie, poza tym chciał uniknąć kłopotliwego transportu "towaru". Wiedział, że port jest dość głęboki, by przyjąć nawet tak wielki okręt, jak jego.
Był środek nocy, gdy wpływali do przystani. W strzegącej jej wrót wartowni zabłysło wątłe światełko; z brzegu zabrzmiał okrzyk:
- Ktoś ty?!
Cisza. Olbrzymia bryła okrętu naparła na belki pomostu. Marynarze rzucili cumy.
- Ktoś ty?!
Rzucono trap. Tuż przy nim jeden z majtków postawił płonącą maźnicę ze smołą. Trap zajęczał pod uderzeniami marynarskich nóg. Każdy z zabijaków niósł pochodnię, którą zanurzał w maźnicy. Jeszcze chwila i dwie setki ruchomych ogni rozświetliły cały port. Natarczywy głos z wybrzeża ucichł, w leżącej nieopodal wiosce zalśniły migocące światełka w oknach. Nagle huknęły wszystkie lewoburtowe działa. Chwilę potem z pokładu zabrzmiał silny, wyraźny głos:
- Wieśniaków żywcem, śmierć żołnierzom! Naprzód!
Od strony zgruchotanej salwą z bliskiej odległości strażnicy dobiegł odgłos pojedynczego wystrzału z ciężkiego działa. Zawirowały w powietrzu płonące szmaty i grube łańcuchy. Strzał był celny, przesycone smołą węże spadły na pokład okrętu. Ugaszono je w mgnieniu oka, po czym rozległa się druga salwa, tym razem ze średnich, rejteradowych dział karaki. Gromada półdzikich marynarzy runęła ku rozbitej pociskami wartowni. Na czele zgrai biegł Rapis.

Powered by MyScript